Wraz z kolejnym upływem paru godzin po nieprzyjemnych wrażeniach z rekinami i przepychankami na jachcnie nadszedł czas na kolejną budującą rozmowę z Marcelem podczas naszej kolejnej sesji.
Siedząc tak i czekając na wygodnej kanapie aż zjawi się Marcel odpłynęłam myślami do swoich znajomych z którymi spędziliśmy w miłej atmosferze nasz wspólny obiad, wspólnie porozmawialiśmy i dowiedzieliśmy się, że część z nich (wliczając Bettany, Emila, Brooke i Sama) pochodzą z San Francisco z którego nie tak dawno się przeprowadziłam zaś Ryan i Brenda są z Miami. Rozmowa znakomicie nam się kleiła ale najbardziej dogadywałam się z Brooke... było w niej coś co sprawiało, że rozmowa z nią na byle jaki temat sprawiała mi więcej przyjemności niż z nikim innym.Była intrygująca i również zauważyłam jak cały czas mi się przyglądała z uśmiechem na twarzy kiedy popijała swoje wino...
- Możemy zaczynać? Panie McCarter? Pani McCarter? - zapytał nagle pojawiający się przed nami Marcel który miałam wrażenie jakby wyrósł spod ziemi.
- Oczywiście... - mruknął cicho Andrew który nie za bardzo był pocieszony faktem, że pojawili się teraz nasi znajomi za którymi on zdecydowanie nie przepadał.
Denerwowali go i podczas obiadu kiedy ja dobrze się bawiłam podczas rozmów on siedział w milczeniu popijając swoje wino tuż obok mnie obejmując ramieniem krzesło na którym siedziałam.
Wiedziałam, że im nie ufał a w szególności Rayanowi który był już u niego na czarnej liście...
- Jak minął wspólny obiad? - zapytał z uśmiechem kiedy oboje podziękowaliśmy i powiedzieliśmy, że był wspaniały i jak zawsze smaczny. - Obserwowałem dzisiaj waszą dwójkę podczas zajęć jak i obiadu, proszę nie miejcie mi tego za złe i nie osądzajcie mnie o prześladowanie ale potrzebowałem sprawdzić jak to wy się zachowujcie poza naszymi wewnętrznymi rozmowami, musiałem wiedzieć jak wygląda u was rozmowa i okazywanie sobie uczuć... - mówił mężczyzna kiedy oboje milczeliśmy. - Andrew to co zauważyłem i co może być jednym z problemów to twoja zazdrość o Dalianę... musisz wiedzieć, że związek opiera się na wspólnym zaufaniu, kontrolując nieustannie swoją żonę zabierasz jej wolną przestrzeń... izolujesz ją i zapewne czuje się ona jak w klatce, tego czego potrzeba to zaufania Andrew czy sądzisz, że Dalia mogłaby cię zdradzić z tamtym mężczyzną z jachtu? - zapytał go powoli Marcel zatrzymując na nim swoje spojrzenie.
Również się na niego spojrzałam odwracając w jego stronę głowę kiedy on przyglądając się mojej twarzy z bliska w chwilowym milczeniu ciężko westchnął i pokiwał przecząco głową.
- Nie, nie zrobiłaby tego... - powiedział i spojrzał na Marcel.
- Jedyne co musisz wiedzieć Andrew to, że zazdrością nic nie zyskasz a stracisz... Daliana jest jak szczeniaczek twoja miłość do niej jest silna i to widać ale powoli zaczyna ją dusić, ta miłość zabija wasze uczucie a ty tego nie chcesz... oboje tego nie chcecie. - odpowiedział kiedy instynktownie spojrzeliśmy na siebie a dokładnie w swoje oczy, to ja byłam tą osobą która urwała nasz kontakt przez to, że Marcel zakończył naszą godziną sesję zapraszając na ostatnie zajęcia terapeutyczne którymi była Joga Małżeńska... cokolwiek to miało znaczyć.
* * *
Małżeństwo to jak jeden dzień... każdego dnia rodzi się na nowo... - słuchaliśmy wykładu naszego instruktora Jogi stojąc w podobnych rzędach jak na pierwszych zajęciach na plaży, które na długo pozostaną w mojej pamięci. - Chwile... to z nich budujemy nasze życie, naszą wielką mozaikę... tysiące kolorów tworzące jeden obraz... w życiu jednak najważniejsze jest oddychanie i to dzisiejszego dnia odkryjemy go na wspólnych zajęciach Jogi, które dla was poprowadzę... - powiedział i uśmiechnął się promiennie. - Dzisiaj skupimy się na różnych pozycjach, które będą miały za zadanie pobudzić wasze libido, które u niektórych par zostało uśpione...
CZYTASZ
SŁODKO-KWAŚNY OWOC
Roman d'amourFaktycznie byłeś słodki niczym owoc, którym okazała się dojrzała truskawka, którą tak często mi przynosiłeś. Spójrz tylko na nią... Dopiero co wyeksponowana swoim intensywnym czerwonym kolorem, która sprawiała swoim osobistym urokiem, że żaden prz...