~Pov Andrew~
Miałem serdecznie dosyć całej tej sytuacji a przede wszystkim cały czas obecnej w moim życiu Sharon, która ponownie próbuje zniszczyć moje życie wyraźnie nie mogąc się pogodzić z faktem, że istnieje taki mężczyzna który jej nie chce.
Will był tego najlepszym przykładem kiedy potrafił jej się postawić i całkowicie ośmieszyć.
Dopiero teraz zauważyłem, że był lepszym człowiekiem niż ja... nie skrzywdził Dalliany czego nie można powiedzieć o mnie, ja zrobiłem to wiele razy zdecydowanie zbyt wiele i teraz wiem, że czekają mnie konsekwencje.
Skąd to wiedziałem?
Wystarczyło, że spojrzałem na nią... na moją piękną żonę aby wiedzieć, że przerażenie wzięło nad nią górę i poddała się w walce o nasze wspólne szczęście, ale nie mogłem jej o to winić, bo to po części moja wina, to ja zawaliłem, zostawiłem ją samą z wszystkimi problemami.
Wiedziałem w jej oczach tą obojętność której nigdy wcześniej nie dostrzegłem przeczuwałem już co ma mi do powiedzenia ale bałem się tej prawdy, nie chciałem jej skrzywdzić ani zadać jej przykrych psychicznych tortur... kochałem ją całym sobą, nie mogę i nie chcę jej stracić.
Nawet jak ta walka nie będzie miała szans na wygraną ja będę walczył tak jak ona dotąd to robiła...
- Hallo! Ziemia Andrew, jesteśmy na miejscu... - mówi Sharon machając mi ręką przed oczami kiedy zamrugałem parę razy zauważajac przed sobą starą fabrykę butów należącą niegdyś do przyjaciela mojego ojca który zmarł wieki temu. - Poznajesz to miejsce co skarbie? - nie odpowiedziałem jej na tą zaczepkę a jedynie co zrobiłem to szybko wysiadłem z samochodu zmierzając czym prędzej w stronę wielkich zniszczonych drzwi kiedy Sharon po chwili mnie dogoniła chwytając mnie pod ramię, od razu się jej wyrwałem.
- Łapy przy sobie... gdzie ona jest? - zapytałem czując jak mój żołądek skręca się z nerwów.
Fabryka nie wyglądała najgorzej póki co stała ale jak to się mówi na ostatnich belkach wystarczyło jedno nieprawidłowy ruch a cała fabryka runie nam wszystkim na głowę.
Mimo to nie bojąc się wchodzę do środka mając cały czas obok siebie wiewiórę, która pewnie szła przed siebie docierając do ukrytych drzwi za którymi stało z trzech ochroniarzy którzy skineli jej głową i otworzyli skrzypiące wielkie drzwi przez które przeszła i ona ale nie ja... kiedy tylko dotarłem do klamki ochroniarze chwycili mnie za ramiona nie pozwalając tam wejść i nic nie dawało szarpanie się ani krzyczenie za rudą.
- Sharon? Sharon! Co to ma znaczyć? Mieliśmy umowę! - krzyknąłem za nią kiedy ona spojrzała na mnie przez ramię i uśmiechnęła się niewinnie.
- Och skarbie, nie mogę ryzykować czy ci nie odbije na jej widok, nie wejdziesz ze mną ale możesz stać pod drzwiami i poczekać na mnie, szybko z nią skończę... - mruknęła puszczając mi oczko kiedy niedowierzając zacząłem mocować się z ochroniarzami kiedy Sharon zaczęła się cicho śmiać pod nosem. - Jesteś taki słodki kiedy się denerwujesz, nie będziesz długo czekał kochanie, zostań tutaj a wy chłopcy pilnujcie go. - powiedziała i zniknęła za drzwiami a gdy drzwi się zamknęły mężczyźni nadal mnie trzymali kiedy ostatecznie im się wyszarpnąłem poprawiając swój granatowy garnitur sam postanowiłem znaleść inne wejście nie mając zamiaru tu stać jak skończony idiota którym i tak już byłem.
Znałem tą fabrykę jak własną kieszeń, kiedy byłem mały przychodziłem tu z ojcem i bawiłem się tu dlatego znałem niektóre przejścia które miałem nadzieję, że nadal istniały i że się w nich zmieszczę mimo, że byłem szczupły miałem parę więcej kilo niż jak miałem pięć lat.
CZYTASZ
SŁODKO-KWAŚNY OWOC
RomanceFaktycznie byłeś słodki niczym owoc, którym okazała się dojrzała truskawka, którą tak często mi przynosiłeś. Spójrz tylko na nią... Dopiero co wyeksponowana swoim intensywnym czerwonym kolorem, która sprawiała swoim osobistym urokiem, że żaden prz...