VI " Narada Na Śmierć I Życie "

267 19 2
                                    

Starbucks mieścił się od razu przy kanałach, dlatego był trochę problem z zaparkowaniem. Musieliśmy kręcić się w kółko chyba z trzy razy, ale w końcu znaleźliśmy wolne miejsce niedaleko wejścia. W środku kawiarni nie było zbyt dużo osób. Z tego, co widziałam to tylko jakieś dwie dziewczyny w kącie, mężczyzna z laptopem i ona. Siedząca przy wielkim stole. Moja siostra Lotte. Nie zmieniła się za bardzo. Odcięła włosy, zaczęła się poważniej ubierać i w końcu nauczyła się malować. Nigdy jej to nie wychodziło. Za każdym razem kiedy próbowała zrobić coś na swoim oku, albo gdzieś wyjechała, albo wsadziła sobie palec lub pędzel do oka i się wkurzała. Ale nie byle jak. Mocno. Teraz mam wrażenie, że siedzi przed mną zupełnie inna osoba. Jakby podmieniona w szpitalu. Nie weszłam jeszcze do środka. Oglądałam ją przez okno. Zbyt bardzo byłam zestresowana. Co jak ona mnie nie pamięta lub nienawidzi? Co jeśli nie chce mnie już znać? Było za dużo punktów przeciw. Stałam trochę dalej od okna, ale i tak było wszystko widać. Nagle poczułam za sobą duży podmuch wiatru. Odwróciłam głowę w bok i ujrzałam szare lamborghini. Super. Nie dość, że przespałam się z moim najlepszym przyjacielem, mam pierwsze spotkanie z moją rodzoną siostrą po dwóch latach to jeszcze mnie prawie samochód przejechał. Coś jeszcze dzisiaj? Miałam już podejść do gościa, który się zatrzymał na miejsce z boku i mu nawrzucać, ale widząc Louisa z Damianem wysiadających z drogiego auta zrezygnowałam z tego. Przyjaciele podeszli do mnie powoli.

- No hej piękne panie. Co jest? - Spytał wesoło Louis. Mam wrażenie, że zaraz wydłubię mu oczy.

- Prawie mnie rozjechałeś. - Powiedziałam mordując go wzrokiem. Co by się stało gdyby był o metr bliżej mnie? Leżałabym teraz na ziemi wykrwawiając się? W ogóle kto mu dał prawo jazdy? Jeśli dalej będzie tak jeździł to już się boje o swoje życie. Jak on będzie jechał samochodem to ja nie będę się ruszać z akademika.

- Nie prawda. - Wyjął ze swojej kieszeni gumę i włożył do ust. Nie był w ogóle zestresowany. Ja za to na odwrót. Miałam ochotę go zabić. Laura patrzyła jak się sprawy pomiędzy nami potoczą, a Damian ledwo stał na nogach. Pod oczami miał wały, bluzka cała pogięta, a głowa wraz z powiekami cały czas leciała w dół. Oj Damian, tak to jest po chlaniu. - Poza tym chciałem wjechać w kałuże i cię obalać. Szkoda, że nie trafiłem. - Założył ręce na piersi. Momentalnie znalazłam się koło niego uderzając z całej siły w jego ramię mówiąc pod nosem przekleństwa w jego stronę. W końcu odciągnęła mnie Laura mówiąc, że to tylko głupi żart i, że ich znam. Poprawiłam swoją kurtkę i wyprostowałam się dumnie. Idiota. Spojrzałam w prawą stronę. Kamerzysta spał prawie na stojąco. Chwyciłam Damiana za ramię, co go chyba zbudziło. Brunet potrząsnął głową po czym spojrzał prosto na mnie.

- Wszystko okey? - Dosyć często się martwię o wszystkich. Co chyba można zauważyć. Praktycznie zawsze stawiam samopoczucie innych ponad swoje. Po prostu tak mam. Chłopak przetarł ręka twarz i spojrzał na mnie zabójczym wzrokiem.

- Jeśli to nic ważnego to nie żyjesz. - Powiedział po czym wszedł do kawiarni. Wraz za nim podążyła także Lau i Louis. Ja w wejściu zatrzymałam się na chwilę. Wejść? Kobieto wczoraj nie bałaś się przespać z Martijnem, a dziś stresujesz się spotkać normalnie z siostrą? Czemu Bóg przykazał mnie właśnie tobie? Większej ciamajdy nie miał? Ej, to nie fair! Nie jestem ciamajdą! Jestem bardzo odważną osobą i zaraz ci to nawet udowodnię. Weszłam do środka i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wnętrze mimo pozorów jest dość duże. Po lewej stronie blat z kasą, z drugiej stoliki z kanapami, fotelami. Na wprost są schody na górę, gdzie pewnie jest jeszcze więcej miejsc do siedzenia ze znajomymi, wypicia kawy lub popracowania. Koło schodów mieszczą się drzwi do toalet męskich i damskich. O dziwo nie było nawet do nich kolejki. Ściany były koloru białego, ale tylko jedna za blatem była zrobiona z cegieł, co dawało temu miejscu uroku już i tak wyrobionego przez drewnianą podłogę. Kanapy były różnych kolorów. Jedne były czerwone, drugie żółte. Na stolikach stały karty z rodzajami zamówień i cukierniczkami. Całość tego pokoju dokańczały obrazy starych gazet na ścianach lub rysunków ziarenek kawy i małych lamp, które włącza prawdopodobnie pod wieczór. Cała trójka zatrzymała się przed wielkim stołem. Louis spojrzał na mnie dziwnie i pokazał dyskretne w stronę siostry. No tak, oni nie wiedzą o co chodzi. No to raz kozi śmierć. Westchnęłam i ruszyłam w stronę dużego stołu omijając zdezorientowanych mężczyzn. Z każdym krokiem stawianym w stronę blondynki mój żołądek ściskał się coraz bardziej, a ręce zaczęły się pocić. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Ty nigdy nie umiesz nic zrobić. Jesteś jak szara myszka. Weź się kobieto w końcu w garść. Zanim się spostrzegłam stałam już koło stołu. Blondynka podniosła wzrok z nad swojego telefonu, a na jej usta wpłynął wielki uśmiech. Wstała szybko z krzesła i rzuciła się w moje ramiona mocno ściskając. Nawet nie wiedziałem, że tak się za nią stęskniłam. Brakowało mi tego. Brakowało mi tej siostrzeniej miłości. Z moich oczu poleciało kilka łez, które spadły prosto na jej pomarańczowy sweter świetnie do niej pasujący. Na pewno zmieniła swoje perfumy. Już nie pachniała cytryną, a kwiatami róży. Nie powiem, że mi się nie podobały, bo było by to kłamstwo. Zmieniła się i to nawet nie wiem, czy na lepsze. Nie no, co ja się jeszcze zastanawiam. Oczywiście, że na lepsze.

Boy, You Will Be DaddyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz