Rozdział 2

7.2K 390 27
                                    

Ameryka uchodziła za wielką. Wszystko w niej było ogromne, robione z rozmachem, często zbyt teatralne. Rosja jednak miała gigantyzm wtłoczony chyba nawet w liście na drzewach. Znów stałam na lotnisku z bagażami, ale już nie jak zdezorientowana sierotka w obcym mieście. Podziwiałam przepych, obserwowałam gryzące się ubóstwo z niemal odpustowym bogactwem i starałam się ignorować irytujący moje uszy język.

Martin: Gdzie ty do jasnej cholery jesteś?!! - Już żałowałam, że włączyłam aparat, bo mój nastrój właśnie zjechał w dół jak górska kolejka. Czując jednak całkowite bezpieczeństwo i fakt, że jestem tak kompletnie nieosiągalna, szybko odpisałam.

Ja: W miejscu gdzie twoje lepkie łapy mnie nie dosięgną.

Martin: Moja cierpliwość dla ciebie się kończy. Nie chciej żebym wyciągnął najcięższe argumenty.

Ja: Grożenie to ostatnio twoje ulubione zajęcie? Póki co, nie możesz nic zrobić i doskonale o tym wiesz. Niedługo wyślę Karlowi zdjęcie usg i wyniki badań, żeby przypadkiem nie wpadł ci do głowy pomysł złożyć pozew o to, że nie dbam o ciąże. Będę tak robić do ostatniego dnia jej trwania. Jeśli liczysz, że urodzę w Nowym Yorku, to zapomnij. Czekam na pozew rozwodowy lub akt unieważnienia... adres mailowy znasz. Ps. A jak młoda mamusia twojego trzeciego dziecka się miewa?

Aaaa... wylałam wiadro jadu i było mi z tym cudownie. Miałam satysfakcję, bo dokładnie wiedziałam jak wściekły musi być Martin. Chciałam już schować telefon, kiedy nadeszła szybka wiadomość, a kobieca ciekawość nie upchnęła go głębiej do kieszeni oliwkowej parki.

Martin: Po narodzinach dzieci weźmiemy rozwód. Twoje dokumenty pozostają bez zmian.

Cóż... był mistrzem podłości, a ja rozpłakałam się jak dziewczynka którą rodzice zgubili w wesołym miasteczku. Szybko próbowałam ratować chusteczkami twarz przed czarnymi drużkami z tuszu do rzęs chcąc wyszarpać ich opakowanie z torebki. Składałam myśli przed rozpadem. Tak bardzo nie chciałam teraz myśleć o tych wszystkich pięknych chwilach, pocałunkach, słowach... Nie mogłam znieść tych nawrotów... Wiem, że czas wszystko leczy, ale nic nie wymazuje wspomnień.

- Proszę... - chyląc głowę ku podłodze, aby pierwsze łzy opadły na nią bezwiednie, ujrzałam jedwabną chusteczkę w zadbanej męskiej dłoni tuż przed moim nosem. Nie interesowało mnie czyja to była własność, ani też to, że za moment uczynię z niej ścierkę. Wytarłam oczy i ostentacyjnie wysmarkałam nos razem z podłymi myślami. Uniosłam się i zauważyłam przed sobą swojego wybawcę. - Mam nadzieję, że to nie ja jestem powodem. Spóźniłem się tylko pięć minut.

- Igor!!! - ucieszyłam się chyba nadmiernie, bo rzuciłam się na mężczyznę potrzebując w tej chwili jedynie tulących ramion. Nie odepchnął mnie. Wręcz przeciwnie, przycisnął jeszcze mocniej i głaszcząc po plecach czekał, aż sama wyznaczę koniec. Staliśmy w milczeniu.  Wreszcie przerwał...

- Lepiej?

- Tak... chyba tak, dziękuję - odsunęłam się skrępowana. - Pobrudziłam ci garnitur. Zapłacę za pralnie.

- Liczyłem przez moment, że to moje spóźnienie tak cię rozkleiło. Domyślam się jednak, że to zasługa Ismacha.

- Nie lubisz go, co?

- Niewielu ludzi lubię. Jego cenię, szanuję jako biznesmena, ale nie jest moim faworytem. Dodatkowo, to że cię zranił wkurza mnie jeszcze bardziej. Wtedy na kolacji gdybym był bardziej nieustępliwy...

- Już byłam w ciąży...

- To nie przeszkoda... Ważne, że nie była to jeszcze miłość.

- Robi teraz wszystko, żeby nie zostało kompletnie już nic...

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz