Rozdział 9

6.1K 349 8
                                    

- Muszę się zbierać...

- Matthew już jest? - zapytałam odrobinę wystraszona, kiedy dziewczyna zajrzała do swojego telefonu.

- Właśnie napisał, że za chwilę podjedzie. Ma dla mnie jakaś niespodziankę... - zbyt smutno jak na taką wiadomość spojrzała na mnie Zoraya.

- Zatrzymałabym cię sobie, ale wiem że Młody może bardzo kusić. Poza tym to świetny chłopak... - uścisnęłam dłoń brunetki stojącej na przeciw obdarowujac jednocześnie uśmiechem zrozumienia. - Dwie godziny wędrowania po sklepach i obciążenie się trzema torbami będzie mi musiało póki co wystarczyć.

- Może to z nim powinnaś była się związać ? - zaczepnym grymasem podkreśliła pytanie chowając aparat do kieszeni.

- Przestań!  - klepnęłam dziewczynę w ramię.  - Każda lubi co innego, a mnie... pochłonął Martin... - ostatnie słowo wypowiedziałam ze zbyt dużą nostalgią. - Matthew to przyjaciel.  W innych okolicznościach pewnie jeden z najlepszych. Nie będzie nam chyba dane przetestować tej znajomości.

- Nigdy już nie wrócisz do Nowego Jorku?

- Pojawię się na pewno na sam poród. Taką deklarację złożyłam ich ojcu. Jednak kiedy dzieci przyjdą na świat, chcę jak najszybciej wrócić do Polski.

- Sądzisz, że ci na to pozwoli?

- Faktycznie... nie zastanowiłam się nad tym. To kolejny ważny punkt, który muszę umieścić w warunkach rozwodowych, że będę mogła jak najszybciej opuścić Stany.

- W zasadzie niby dlaczego?

- Bo tam będę zdana na Martina, a tego nie chcę. W kraju dam sobie radę z oszczędnościami, które mam. Łatwiej wrócę do pracy, mam bliżej mamę która mi pomoże...

- I Igora...

- Proszę cię... sądzisz, że będę z nim udawać szczęśliwą rodzinę? Wiem co to znaczy nie mieć ojca, mimo faktu posiadania najlepszego ojczyma. Nie byłabym w stanie odebrać czegokolwiek własnym dzieciom.

- No ale przecież odbierzesz im jego bliskość...

- Może to on sam ich jej pozbawia... Znajomość z Aristow'em nie wykracza tak daleko jak sugerujesz. To po prostu dobry znajomy. Dla jasności, z nikim nie snuje planów.

- W takim razie zabieraj się stąd...

- To wszystko to straszne dylematy. Chce być póki co jak najdalej od Park Layne... jeśli wiesz co mam na myśli? Ja Martinowi nie potrafię wybaczyć kolejnego błędu. Obawiam się też, że każdy następny był by jeszcze bardziej bolesny. I nie mówię tu o samej ciąży. Nie mam pretensji o dziecko, chodź po ludzku mi przykro, że moje nie będą jedyne. Nie mogę udawać jednak, że nie wzruszają mnie jego kłamstwa. Zbyt wiele zaserwował mi ich w tak krótkim czasie.

-  Dlaczego tak zakładasz? Jeśli tylko kochasz...

- Czasami nawet miłość to za mało... - zamyśliłam się chwilę. - Do kiedy jesteście? 

- W niedzielę wracamy.

- Szkoda... liczyłam, że może jeszcze się spotkamy. Zadzwonisz?

- Chciałam zrobić to już dużo wcześniej, ale nie wiedziałam czy zechcesz gadać. Jest tyle ludzi ci bliższych, którzy no wiesz... mają pierwszeństwo.

- Głupiutka jesteś chwilami... - popukałam wymownie Zorayę w czoło wskazującym palcem. - Ty i twoja mama okazałyście mi mnóstwo bezinteresownej życzliwości, że grzechem byłoby was odtrącić. Teraz szczególnie łatwiejsza jest rozmowa z tobą niż Anną. Jesteś spoza całego tego wyniosłego świata i dlatego bardziej autentyczna.

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz