Rozdział 36

7.3K 383 19
                                    

- Jak spotkanie? - pytałam Martina zaplątanego pomiędzy moje nogi i ręce.
- Chyba dobrze...
- Wróciłeś godzinę temu i od tego czasu wisisz na mnie nie odstępując na krok. Liczyłam, że powrócisz jak huragan z jakimiś miażdżącymi rewelacjami. Pewnie to nie było łatwe spotkanie, ale może wystarczy już tej grobowej postawy. Opowiadaj...
- Nie wiem czy jest za bardzo o czym...
- Ismach, czy ty na prawdę nie chcesz spotkać się ze mną za miesiąc przed ołtarzem? - groziłam pośrednio sama wiedząc, że to tylko czcze gadanie.
- No dobrze... - westchnął ciężko wciskając swoją głowę jeszcze mocniej w mój splot. -  Sophi była bardzo zaskoczona moimi  odwiedzinami. Była przekonana, że po tym wszystkim nie będę chciał już jej nigdy więcej zobaczyć.
- Raczej wątpię... jesteś ojcem jej dziecka, więc prędzej czy później...
- Przyznała się...
- Do czego?
- To nie ja nim jestem. To nie jest moje dziecko.... - powiedział cicho.
- Jak to? - nie byłam pewna jeszcze na ile radości mogę sobie pozwolić.
- Widziałem się z ojcem Karla i potwierdził, że z pewnością ciąża rozwija się szybciej niż na miesiąc, a my przed ostatnim spotkaniem sporo się nie widzieliśmy bo byłem w Moskwie... Użyłem tego argumentu. Nie miała wyjścia się nie przyznać.
- Czyli to fakt?
- Po narodzinach chce jeszcze badań genetycznych. Dla bezpieczeństwa dopiero wtedy będę mógł całkowicie odciąć się od tej kobiety.
- Co jej powiedziałeś ?
- To była trudna rozmowa... Kiedy przynajmniej na tą chwilę ustaliłem, że nie łączy mnie z nią nic i nie łączyło wcześniej, moja wściekłość poszybowała zbyt wysoko. Przecież to właśnie sprawiło cała lawinę tych bezsensownych wydarzeń. Nic w obliczu tej prawdy nie łagodzi zachowania Sophi. Powiedziałem, że nie może liczyć na nasze ulgowe podejście do sprawy, bo jej działanie było zbyt złe. I poza gabinetem lekarskim za kilka miesięcy, nigdy więcej się nie zobaczymy.

- Chcesz tego badania?

- W nic jej nie wierzę... Muszę mieć pewność. Równie dobrze to może być jej zemsta - odebranie mi dziecka zabolało by najmocniej.

- No tak...masz rację.

- W jakim jest stanie?

- Zadziwiająco dobrym.

- Czyli?

- Nie przepraszała tym razem... w ogóle nie chciała mówić o tobie. Unikała tematu.  Ciągle powtarzała, że ma pecha i snuła jakieś wspomnienia z naszej znajomości. Gdzie byliśmy, co robiliśmy, jak się poznaliśmy...

- Jest w ogóle zła na kogoś? - pytałam retorycznie.

- Na mnie oczywiście, że tak ją potraktowałem. Nie widzi też nic złego w tym, że chciała mi wmówić ojcostwo, bo przecież się przyjaźniliśmy, a biologiczny tatuś nic nawet o tym fakcie nie wie. Zapewne to ktoś z mniejszą sumą na koncie.

- Albo sama nie ma pojęcia kto to dokładnie. Prowadziła bardzo aktywny tryb życia - jasno dałam do zrozumienia, że wierna raczej była tylko sobie.

- Twierdzi, jak się tylko dowiedziała... była pewna, że to ja.
- Czyli nie wraca do tego co się tu stało? - mówiłam o miejscu za naszymi plecami.
- Sama nie... mocno starała się odciąć. To ja przypomniałem o jej przewinieniach.
- I?
- Początkowo długo milczała... Ale w końcu znów wróciła do powtarzania, że gdybym ja zachował się inaczej...
- Sprytnie. Jest pierdolnięta, ale oczywiście to świat sprzysiągł się przeciwko niej... - mówiłam już wyraźnie zła.
- Meg... jest w tym trochę racji. Gdybym od początku jasno wyznaczył granice...
- Proszę cie! Jeszcze mi powiedz, że jest ci jej żal... Gdyby każda twoja była miała mnie więzić i znęcać się nade mną, drugiego dnia pobytu w NY przejechałby mnie uprzejmie jakiś minivan na przejściu z zielonym światłem. Sophi jest wyrachowana i podstępna. Z premedytacją drażni twoje sumienie. Rozgrywa teraz małą wojnę pomiędzy waszą dwójka. Na co liczy? Że będziesz jej pączki przynosił do więzienia? - odsunęłam się i usiadłam na wprost.
- Powiedziałem przecież, że nie chce mieć z nią nic do czynienia.
- Osiem, czy siedem miesięcy, to wystarczająco dużo czasu żeby rozmiękczyć twoje serce i jestem pewna, że na tym ona się skupi. Będzie poruszać twoje wątpliwości, sugerować na zmianę, że jest to twoje dziecko, lub nie... I wiesz co? Dostanie twoją obecność...
- W takim razie jaki masz pomysł? - pytał też z lekką złością na moje zarzuty.
- Zrób te badania teraz. Oszczędzisz wszystkim wątpliwości i nerwów.
- Jak teraz?
- Po prostu... W dziesiątym tygodniu niech pobiorą jej krew i zbadają DNA dziecka z jej krwiobiegu.
- Czyli...
- Czyli za jakieś teoretycznie cztery tygodnie...a nie za kilka miesięcy.
- To cię uspokoi?
- Wiesz kiedy będę spokojna? Jak jej imię więcej między nami już nigdy nie padnie. Ta psychopatka chciała mnie zabić i pokarcerowała mi twarz. Będę zajebiście zadowolona jeśli to nie będzie twoje dziecko, co nie zmienia faktu, że już mu współczuję takiej matki. Mam nadzieję, że zgnije w więzieniu, a nie luksusowym ośrodku dla chorych na migrenę.
- Zaskakujesz mnie... - wiedziałam do czego zmierza.
- Ismach to jest ważna rozmowa, a nie gra wstępna... - rugałam męża.
- Nie wiem o czym mówisz... - udawał niezorientowanego przysuwając się do mnie.
- Nie licz na przyjemne lądowanie - mówiłam roztrzygając jego niecne zamiary.
- Meg... jestem twoim mężem, ty moja żoną... pamiętasz jakie wynikają z tego obowiązki? - uwięził mnie w zamknięciu ze swoich ramion rozstawionych na oparciach kanapy po obu stronach.
- Panie Mężu... przed Bogiem jestem tylko nierządnica, a ty wodzącym mnie na pokuszenie! - krzyknęłam wysuwając się spod niego i uciekając w stronę schodów. Zaskoczony ruszył za mną.
- Jesteś w ciąży kobieto! - goniąc próbował zatrzymać mnie argumentami.
- Zatem do porodu zamknę się w sypialni! - biegłam z piskiem na górę.
- Wolne żarty! - zdążył mnie złapać tuż po przekroczeniu progu i rzucił nas na ogromne bielone posłaniem łóżko. - Teraz wezmę sobie to, co moje.
- Wasz Rabin pochwalił by takie zachowanie? - próbowałam jeszcze poruszyć jego sumienie.
- Później o tym z nim porozmawiam... - Nie pozwolił już mi się więcej odzywać. Zamknął usta płomiennym pocałunkiem i łapczywie wysunął ręce pod cienki top...

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz