Rozdział 27

5.5K 449 37
                                    

- Kurwa!!! - wykrzyknęłam siarczyście kiedy znalazłam się wreszcie sama w hotelowym pokoju. Jak w sytuacji zadawania się ze mną może tak bez sumienia prowadzić podstępną walkę z Ismachem? Chce się zemścić na kimś, kto jest ojcem moich dzieci rykoszetem trafiając we mnie? Szybko wyciągnęłam telefon z torebki szukając jeszcze w myślach, do kogo pierwszego powinnam wykręcić numer i ile mogłam powiedzieć. Sama mimo wszystko nie wiedziałam wiele. Mam nadzieję, że przynajmniej tyle, żeby nie dopuścić do ewentualnego pożaru. Mam! Jeden sygnał, drugi, trzeci...

- Matthew, cześć... - nie czekałam na jego słowa wprowadzenia, wyrazów  zaskoczenia, czy co tam już szykował powiedzieć.

- Czeeść... - przeciągnął jednak skonsternowany i z pewnością niespodziewający się kontaktu z mojej strony.

- Możesz rozmawiać?

- Pytasz czy w pobliżu nie ma mojego braciszka?

- No właśnie.

- Jestem sam. Siedzę jeszcze w biurze.

- Posłuchaj... chciałabym się jutro spotkać z tobą i Karlem. Nie wiem jeszcze dokładnie o której, ale może zarezerwujcie sobie z dwie godziny około piętnastej.

- Mówisz jak jakiś brytyjski szpieg - próbował rozluźnić atmosferę.

- Matthew, to naprawdę poważna sprawa. Na tyle, że nikt ma nic  nie wiedzieć poza wami.

- Czyli nie przylatujesz w niedzielę i rozumiem, że wcześniejsza obecność jest tajemnicą.

- Dobrze by było.

- Gdzie się zatrzymujesz?

- Kurczę... nie pomyślałam o tym... - zdałam sobie właśnie sprawę, że Aristow zaplanował swój apartament, a w obecnych okolicznościach nie mam ochoty korzystać z jego uprzejmości.

- Co jest Księżniczko? - zapytał wyczuwając chyba mój niejasny problem.

- Miałam zatrzymać się w Igora apartamencie, ale to raczej mocno niezręczne... - więcej nie chciałam mówić.

- Ten facet nie na zbyt arogancko włazi ci do życia?

- Młody, nie czas na takie rozmowy. Pogadamy jutro. Gdzie się widzimy?

- Gdzieś, gdzie nie wpadnie Martin.

- Mam! U Zorayi!

- Na Brooklyn'ie?! - zaskoczyła go moja propozycja.

- Tak! Jutro o piętnastej.

- Wiesz, że dla ciebie zrobię wiele, ale mam nadzieję, że nie masz więcej szalonych pomysłów w zapasie?
- Pogadasz z Zorayą, czy ja mam to zrobić?
- Dobra, dobra... nie awanturuj się. Ale trochę mnie niepokoi, że tak nagle przyszła ci ochota na spotkanie z nami i to w dodatku z dala od Manhattanu.
- Jak usłyszysz co mam do powiedzenia cały ten mój zabieg uznasz za słuszny.

Z ustalonym planem na jutro, idąc pod prysznic układałam sobie w głowie wszystkie słowa jakie na tym etapie mogłabym przekazać chłopakom, co powinni sprawdzić i jakie kroki ostrożności podjąć jeśli wszystko okaże się prawdą. Współpraca z Aristowem zaszła już tak daleko, że odegranie obrażonej nastolatki nie wchodziło w grę. Uniknąć też trzeba było wściekłości Martina na to, że ktoś próbuje być nieuczciwy wobec jego firmy i niego samego. I o co do jasnej cholery chodzi z tą zemstą? Jakie urazy może mieć Igor wobec Ismach'ow?

***
- Jak się czujesz...? - pytał zatroskany Igor.
- Powróciły mdłości... Jestem już dziś wyczerpana - nie kłamałam. Wczoraj po kąpieli wsunęłam się pod koc i ze słuchawkami w uszach zasnęłam. Na chwilę tylko otworzyłam oczy kiedy półmrok wdarł się do sypialni i zauważyłam Aristowa stojącego przy oknie z rękoma w kieszeniach. Stał wyprostowany wpatrzony w miejskie widoki kanadyjskiego miasta. Pewnie wrócił z meczu i po jakimś czasie zajrzał odważnie do mojego pokoju. Mimo, że to trochę nieeleganckie wchodzić do kogoś bez zaproszenia. Może fakt nieodebrania trzech połączeń przeze mnie dodał mu odwagi. Nie chciałam jednak się rozbudzić. Nie potrafiłabym wtedy z nim rozmawiać. Wyciągnęłam tylko słuchawki i obróciłam na drugą stronę. Zareagował zmieniając pozycję i podszedł do łóżka. Nic jednak więcej nie zrobił. Dziś rano ze snu natomiast ponownie wyrwało mnie wczesne obejmowanie muszli. Wszystkie kolory zieleni malujące się  na mojej twarzy przy śniadaniu były wystarczającym powodem, dla którego zamieniliśmy ze sobą chyba tylko kilka słów "cześć; co do picia; jak spałaś". I teraz siedząc na wprost tego człowieka w samolocie, czytającego wiadomości w tablecie, tak trudno mi było dopasować do jego wrażliwości chęć bycia złym. - Jak wczorajszy turniej?
- Wygrałem... - odpowiedział nie podnosząc wzroku.
- Przepraszam za moją wczorajszą kondycję.
- Polubiłyście się z Oleną... - a! Czyli to mu zaprzątało głowę. Ocenia mój nastrój jako efekt możliwej zdrady przyjaciółki. Co za ironia...
- To raczej nie trudne. Jesteśmy nieco do siebie podobne. Poza tym ma czuwać nad moimi interesami, więc musimy przynajmniej sobie ufać.
- Na tyle, że nie chciała pokazać mi twojej umowy rozwodowej? - Co jest? Zaczyna się jakaś obsesja Panie Aristow?
- Z tego co mi wiadomo prawo jej tego zabrania.
- Co masz do ukrycia Pani Ismach? - zapytał złowrogo pierwszy raz używając tego nazwiska w stosunku do mnie. Tylko jedna znana mi osoba miała taki radar co do innych i Igor z pewnością był ta drugą.
- Ja? Sądze, że masz zdecydowanie więcej mrocznych tajemnic... - mówiłam odważnie bo wszyscy pozostali siedzieli w bezpiecznej odległości.
- Jak każdy...
- Co za banał... - odpowiedziałam z ignorancja.
- Masz dziś podły nastrój i jestem pewien, że ciąża to najmniejszy powód. Jeśli sama mi nie powiesz, dowiem się swoimi sposobami - wyraził się nad wyraz mało przyjemnie. I owszem, mam zamiar z tobą Aristow poważnie porozmawiać, ale dopiero wtedy jak w mojej głowie poukładam sobie twoje intencje, zamiary i powody.
- Doszukujesz się drugiego dna tam, gdzie go nie ma... - próbowałam uśpić jednak jego czujność. Widząc też jak potrafi być nieustępliwy i skuteczny zaczęłam obawiać się, że rozpocznie od nękania właśnie Oleny. Póki co musiałam dać mu zająć myśli czym innym i rozwiązać kwestie mojego noclegu przez dwa dni. - Jak dzisiejsze spotkania przed wylotem.
- W porządku... - nie miał ochoty bardziej się rozwijać i wrócił do przeglądania giełdy w sieci. To miała być jakaś kara? Chłodny ton był znaczącym ruganiem mnie za tajemnice i nagły wobec niego dystans.
- Igor... - nie zareagował nawet. - Nie mogę zatrzymać się u ciebie - i nagle podniósł wzrok z miną wyjątkowego zainteresowania. - Nie, że to dla mnie jakiś problem. Absolutnie nie! Chodzi o to, że przed sprawą rozwodową mogłoby to niepotrzebnie rozwścieczyć Ismacha, a nie chciałabym być zaskoczona jakimś jego szalonym pomysłem w postaci rozwodu z mojej winy wynikającej z wdania się w romans.
- A mamy romans? - nagle się ożywił.
- Nie wiem... - zostawiłam mu wolne pole do oceny i jednocześnie fałszywą  sugestię, że absolutnie nie odcinam się od niego.
- Wiesz...- odłożył sprzęt i usiadł blisko mnie znów splatając palce naszych dłoni. - Bardzo bym chciał żebyś weszła w pełni w naszą relację. Wiem, że do poniedziałku to jest niemożliwe i rozumiem, że chcesz do tego czasu zatrzymać się gdzie indziej. Irytuje mnie jednak twoja tajemniczość.  Nie lubię sytuacji, których nie mogę kontrolować.
- Jestem kobietą... z nami tak bywa.
- I sama rozumiesz patrząc na moja przeszłość, że mam z tym największy problem.
- Jest zatem coś, co mógłbyś w sobie zmienić, popracować na czymś?
- Chcesz żebym opuścił swoją strefę komfortu?
- Chcę żebyś, może nieświadomie, nie krzywdził innych - i nie miałam kompletnie na myśli jego osaczania i kontrolowania, a fakt bycia przepełnionym chęcią jakiejś niezrozumiałej zemsty.
- Uważam, że to co umożliwia mi niepopełnianie głupich błędów nie wymaga zmiany.
- Nawet jeśli dzieje się to kosztem innych?
- Meg... Jeśli ty byś mnie o coś poprosiła, na pewno bym to rozważył.
- I nie usłyszałabym "nie"? - z optymizmem patrzyłam na możliwość odsunięcia mężczyzny od zamiaru pogrążenia firmy Martina.
- Tego nie obiecam nikomu.
- Czyli tu się kończy moja wyjątkowość dla ciebie... - odpowiedziałam cicho.
- Gdzie chcesz nocować? - zmienił sprytnie temat nie chcąc odpowiadać.
- Zoraya mnie zaprosiła do siebie - skłamałam.
- Kto to?
- Widziałeś ją w GUM, pamiętasz? - zdziwiło mnie, że nie zarejestrował tego. -  Niemniej, poznałyśmy się przez jej matkę. Anitta jest pomocą domową Martina. Świetna kolumbijsko- amerykańska mieszkająca na Brooklyn'ie rodzina bez tego nadętego blasku chromu i kryształu. 
- Narzeczona młodszego Ismacha - potwierdził jednak jak doskonała ma pamięć do innych rzeczy. - Ty masz naprawdę jakiś problem z luksusem...
- Nie! To nie tak. Nie lubię tylko jeśli bogactwo definiuje ludzi - szybko tłumaczyłam żeby nie wyszło na to, że każdy bogaty człowiek musi być od razu zepsutym krezusem.
- To dobrze... bo już chciałem pozbyć się majątku - pierwszy raz wyraźnie  się zaśmiał. - Obawiasz się spotkania?
- Z Martinem?
- Tak.
- Widzielismy się na balu.
- Tego,  że odżyją uczucia, emocje... - upewniał się w swojej pozycji.
- Jeśli nawet, to raczej nie będzie miało już znaczenia. On mieszka z matką swojego dziecka, pewnie po naszym rozwodzie się pobiorą, będzie huczny ślub... - brnęłam, mimo że Brunet zapowiadał absolutny brak pomysłu na ożenek z Sophie.
- Nasz może być wystawniejszy... - wtrącił, ale nie miałam ochoty komentować.
- Chcę po prostu, żeby na tej jednej sprawie wszystko zostało załatwione. Chce zająć się sobą.
- Czy w tych planach ujęłaś mnie?- w tym pytaniu nie było ani grama wątpliwości.
- Od dwóch tygodni krążymy wokół siebie, to mówi chyba wszystko... - zostałam właśnie specjalistką od enigmatycznych odpowiedzi.
- Przepraszam Państwa, będziemy lądować za pięć minut... - wtrącił się w naszą rozmowę stewardess. Igor już się nie przesiadł. Zajęliśmy we właściwej pozie fotele, zapięliśmy pasy i z zamkniętymi oczami czekałam na zetknięcie z nowojorska ziemią.

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz