Rozdział 14

5.8K 349 58
                                    

- Chcesz już wracać?

- Jeszcze jedna piosenka, proszę... - taniec i muzyka, jedyne czego nigdy nie miałam dość.

- To zaledwie kilka utworów za nami. Jeszcze zdążą zaboleć cię stopy... - uśmiechał się, a ja układałam fałdy materiału sukni, w które zaplątały się moje nogi.

- Nie nudź... wystarczyło mi twoje przemówienie.

- Było nudne?

- Żeby nie dodać żadnego żartu? Nadęte jak orkiestra Fanfara Transylvania. Ktoś powinien był napisać za ciebie.

- Następnym razem ty mnie wyręczysz. 

- Goście kładli by się ze śmiechu... - kiedy już ułożyłam kreację, odgarnęłam włosy, a orkiestra wprowadziła pierwsze dźwięki I Have Nothing Withney Houston, do których młody chłopak zaczął śpiewać pierwsze słowa w lirycznej aranżacji, podeszłam do Aristowa by ponownie wpasować się w jego ramionach. Coś jednak zmroziło moje dalsze ruchy...Energia która spłynęła na moje plecy automatycznie zatrzymała mnie w miejscu. Dreszcz, który galopem przebiegł po skórze zwiastował nieznane dotąd emocje.

- Aristow... ten taniec ja zatańczę ze swoją żoną - to był on, to był kurwa on! - krzyczały moje myśli. Martin Ismach stojący we własnej osobie tuż za mną. Jeszcze chwilę liczyłam, że to może głupi żart, fatalna pomyłka, lub chociażby złudzenie... Kiedy jednak wykonałam ruch w stronę nieznanego, wszystko stało się jasne. Stał dokładnie tak idealny jak w ostatni dzień w NY przy ołtarzu. Niebezpiecznie pewny jak na to, co się do tej pory między nami wydarzyło. Trzymane w kieszeniach spodni ręce były tylko potwierdzeniem, że on nie przyszedł negocjować. Chce zabrać swoją należność. I choć miałam wielką ochotę strzelić mu zwyczajnie w pysk, jego zbyt przystojne oblicze spaliło by mi pewnie dłoń. Stałam pomiędzy dwoma żywiołami i musiałam wybrać, który narobi mniej szkód. Patrzyłam na człowieka który tydzień temu rozerwał moje serce, ale na tego samego któremu tylko mogłabym je oddać... Rozsądek! Gdzie podział się mój rozsądek?!

- Igor pozwól... tylko jeden taniec - nie chcąc sprawiać przykrości i uratować dumę Rosjanina pośrednio poprosiłam o przyzwolenie. Ten tylko kiwnął głową i niezadowolony odszedł. Zniknął w piętrzącym się na parkiecie tłumie, ale pewne było, że stanie na tyle blisko żeby obserwować każdy nasz ruch.  Kiedy zostaliśmy pozostawieni, Ismach podszedł śmiało i twardym ramieniem wciągnął mnie w swoją przestrzeń. I choćbym nie wiem jak się broniła, tylko tego było mi potrzeba. Choć mój oddech się zatrzymał, a serce przestało bić, marzyłam żeby piosenka nigdy nie miała końca.

- Boże Meg... jak dobrze mieć cię znów przy sobie...- mówił z ulgą w głosie, jego twarz bez zahamowań zatopiła się w moich włosach, a lewa dłoń zbyt wyraźnie gładziła plecy.

- Tańczymy ze sobą... i tylko dlatego, że jako gość nie chcę być przyczyną wstydu dla Igora.

- Jesteście ze sobą? - pytał sam  nie wierząc, że mogło by być to możliwe.

- Jestem jeszcze twoją żoną idioto! I na pewno na twoich warunkach nie przestanę nią być.

- Myślisz, że przykro mi z tego powodu? - jego arogancja strzelała jak petardy w nowy rok.

- Wiesz co sądzę?  - oderwałam się od niego i w bezruchu kontynuowałam - że jesteś podłym gnojkiem, który nie dojrzał do bycia dorosłym. Za nikogo nigdy nie byłeś odpowiedzialny, a wszystko postrzegasz jak swoją oczywistą należność. I tak, kocham cię jak nikogo dotąd, choć wydawałoby się to nierealne jak na te parę tygodni. A jednak... tylko, że jak na ciebie to nadal nie wystarczy. Bawisz się życiem, a potem udajesz zaskoczonego, że ono odpłaca ci tym samym.
- Tak bardzo zależy ci na odegraniu tu sceny? - miał ze mnie ubaw.
- Śmiesze cię? - powróciłam w jego objęcia, żeby faktycznie nie ściągnąć cudzych spojrzeń.
- Skąd...- kłamał. - To radość... Kiedy zobaczyłem cię w tłumie byłem przekonany, że to kolejne złudzenie, które ostatnio w mojej głowie gęsto się ścielą. Ale pytające spojrzenie na Zoraye, która razem z Matthew przybyła tu ze mną i jej mina, były wystarczającym potwierdzeniem, że się nie mylę. W pierwszej chwili miałem ochotę po męsku obić Igorowi szczękę za to, że rozmawiając ze mną kilkukrotnie, nawet nie wspomniał twojego imienia, nie mówiąc o tym że się do ciebie ślini mając jednocześnie u swego boku.
- Słyszę, że młoda kochanka wzbogaciła ci słownictwo - próbowałam być zgryźliwa odwołując się do stwierdzenia "ślini".
- Nie skończyłem - zignorował uszczypliwość. - Nawet bym nie marzył o tym, żeby cię tu spotkać. Najwidoczniej zasłużyłem sobie na ta wygraną.
- Zbyt wiele sobie obiecujesz. Skończy się utwór i się rozejdziemy. Ja dokończę wieczór w towarzystwie Igora, a ty wrócisz do Sophi.

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz