Rozdział 34

6.3K 381 28
                                    

- Cieszę się, że w końcu dopisuje ci apetyt...
- Owsianka mój Mężu w twoim wykonaniu zmiękcza mi serce i rozluźnia żołądek. Coraz lepiej ci w tej kuchni idzie...
- Żono nie licz na więcej... Anitta będzie po południu. Od dziś zaczyna tu pracować. Ochrona też zjedzie.
- Czyli będę księżniczką zamkniętą w wieży.
- Masz na nazwisko Ismach, a to zobowiązuje... - dodał przegryzając ostatni kęs tosta. Popił resztką kawy i zamknął laptopa.
- Czy ty ciągle pracujesz? - wskazałam głową srebrny sprzęt.
- Czasami uprawiam też niebotyczny seks ze swoją żoną... Kiedy ty spałaś grzecznie, ja zdążyłem zrobić dwugodzinny trening.
- Gdzie?- pytałam zdziwiona.
- Na dole mamy siłownię...
- Powaznie?!- to była dla mnie cudowna informacja.
- Tak, ale nie wejdziesz tam szybko, więc się nie emocjonuj.
- Okrutny jesteś... - ze smutkiem skomentowałam.
- A ty w ciąży tak dla przypomnienia...
- Czyli wysiłek włożony w robienie ci laski akceptujesz, ale małej dziesiątki na bieżni już nie? - strzeliłam ciężkim pytaniem.
- Zaczynasz być wulgarna... - odpowiedział ze skrywanym uśmiechem.
- Co najmniej jakby wcześniej było inaczej, a ty byłbyś zupełnie inny... Zanim zdążyłam dokończyć, ktoś znów natrętnym dzwonieniem wkradał nam się w rozmowę. Martin najpierw tylko spoglądając na ekran nie reagował. Ale to nie był telefon z pozdrowieniami z wakacji. Odebrał wyraźnie zirytowany... I jego mina mówiła tylko tyle, że jest wściekły i wystraszony jednocześnie.
- Chodzi o Igora? - zapytałam zwięźle chcąc trafić w jedyne znajome mi zagrożenie.
- Nie... z nim wszystko załatwione. To sprawy... zawodowe. - Kłamał, wiedziałam o tym. Nawet gdybym chciała w tej chwili wiedzieć więcej, to Ismach nie pisnął by słowa. Niech mu będzie... - Odpoczywaj dużo... - ucałował mnie jeszcze ciepło i ruszył do wyjścia.
- I zanudź się na śmierć... - tego już nie usłyszał na pewno. Zbyt szybko i w popłochu opuścił dom. Musiałam faktycznie szybko znaleźć sobie zajęcie, jeśli najbliższe osiem miesięcy miałam tu spędzić.

***
- Co tam?
- Gdzie jesteś?
- W domu, a gdzie mam być?
- Pod żadnym pozorem nigdzie nie wychodź! - szybko rozkazał Martin. Słyszałam, że gdzieś się spieszy. Prawdopodobnie biegł gdzieś...
- Co się dzieje?
- Nic. Po prostu mnie posłuchaj! - znów ten złowieszczy ton.
- Kończę, bo ktoś dzwoni... Pewnie Anitta...
- Meg! - tylko tyle zdążyłam usłyszeć, ponieważ rozłączyłam rozmowę. Podeszłam do drzwi, którymi dwie godziny temu wyszedł Martin żeby sprawdzić komu tak bardzo spodobał się dźwięk naszego dzwonka. Przerywając przeglądanie ślubnego rynku w NY w sieci, opuściłam wygodną kanapę w salonie i podeszłam otwierając ciężkie białe skrzydło. Nikogo za nimi nie było... Dziwne... I gdy próbowałam już zamknąć, w progu pojawił się nieznany but blokujący mój zamiar. Obcy mezczyzna, około trzydziestoletni, z siłą pchnął drzwi odtracając mnie znacznie. Nie upadłam, ale cofnęlam się o kilka metrów.
- Kim ty jesteś! Wyjdź stąd! - zdążyłam wykrzyczeć doskonale odczytujac nadchodzące zagrożenie.
- Zaraz się kurwa dowiesz... - i teraz w jego dłoni zobaczyłam lśniący Glock 9 mm wycelowany wprost w moją twarz.
- Do salonu, Już! - to jakiś żart? To na pewno głupi żart... - powtarzałam w myślach.
- Jeśli chcesz czegoś cennego, wszystko jest w garderobie na piętrze. Zabierz wszystko i wyjdź... - mówiłam już wyraźnie przerażona idąc powoli przed napastnikiem.
- Zamknij się. Nie po to tu przyszedłem... Mam inne zadanie... - Zadanie? Jakie zadanie?
- Kto cię tu przysłał?! - obróciłam się na moment.
- Zamknij się! - popchnął mnie teraz zbyt mocno do przodu kiedy przeszlismy już do salonu, tak że wpadłam na kanapę.
- Tam! Zabieraj się tam! - wskazał glowa kuchnię.
- Czego chcesz?
- Gdyby to była moja sprawa leżałabys już z rozchylonymi nogami, ale taraz grzecznie siadaj tu i stul dziób! - wysunął krzesło od stołu jadalnego z szerokim zabudowanym oparciem i palcem pokazał co mam zrobić. Byłam już zbyt wystraszona żeby dyskutować. Posłusznie wykonałam polecenie.
- Ręce do tyłu.
- Co chcesz zrobić?
- Dawaj te łapy. - niepewnie wysunęłam ręce za siebie, a ponury chłopak na nadgarstkach zapiał sprawnie zimne metalowe kajdanki.
- Proszę... puść mnie - szarpnęłam zablokowane ręce wyraźnie już płacząc.
- Zamknij się. Ostrzegam ostatni raz... - teraz usłyszałam, że do domu ktoś wchodzi. Stukanie obcasów dowodziło jednoznacznie, że to kobieta. Chwilę trwało zanim dotarła do nas.
- Brawo, brawo, brawo!  - jeszcze za rogiem wydobył się głos i dźwięk teatralnego aplauzu. Gdy ujrzałam wreszcie pomysłodawczyni, byłam jednocześnie zaskoczona i świadoma jak oczywista stała się ta sytuacja. Patrzyłam na kobietę z wyraźnym zdziwieniem.
- Niespodziaka! Lubisz kurwa niespodzianki, co? - z całą swoją siłą zebrana chyba z ostatnich pięciu lat, dłonią ubrana w kilka pierścionkow uderzyła mnie w twarz. Zabolalo wszędzie. Co z tymi bababmi? Wszystkie leją w pysk. Czy to jakieś międzynarodowe zawody? Po chwili złapała mnie za włosy wyginajac do tyłu. - Nie rozwiedliscie się... Mieliście się rozwieźć! Ale oczywiście bohaterka tkliwych romantycznych bajek musiała odciągnąć Ismacha od tego zamiaru - mówiła ze złością.
- Przecież on cię nie kocha, nie byłby z tobą... - odpowiedziałam kiedy wreszcie mnie puściła i zaczęła obchodzić powolnie kuchnię.
- Ale z tobą też by wtedy nie był... - mówiła bardzo przekonana.
- Rozwód nie zawsze wszystko kończy... - do moich ust dotarła właśnie pierwsza kropla gorącej krwi po uderzeniu.
- Nic nie wiesz... Ismach wspominał o naszych upojnych nocach?! - pytała wyraźnie zadowolona uciekając od moich słów. Zastanawiałam się też  tylko przez moment czy miał o czym mi mówić, czy to tylko jej głupie gadanie. - Nic ci nie powiedział... - śmiała się zlowieszczo chwytając moje milczenie. - No tak... On szczególnie lubi tajemnicę... Cóż... Nie tylko ty widziałaś jego bliznę na lewym biodrze. - Boże... Czyżby? On faktycznie ją miał i musiałby być nago, żeby ktoś inny mógł ją dostrzec. Byli jednak długo kochankami, więc w zasadzie to nie była żadna rewelacja. - Uwielbialismy seks pod prysznicem w Par Layne, na łóżku, wyspie kuchennej... On naprawdę nigdy nie ma dość. Zaczynając wieczorem i kończąc pieprzyć mnie nad ranem, jeszcze wychodząc do pracy robił powtórkę... Ten jego smak, dłonie na moich posladkach i zapach, od którego kręci się w głowie...- opowiadała wyraźnie rozmarzona.
- Co ty planujesz? - nie chcialam tego słuchać. Jej słowa były moimi doznaniami i zaczynalo kłuc, że z kims innym Martin mógłby je podzielić. Zwłaszcza w tym miejscu, do ktorego wczesniej przede mną nikogo nie przeprowadził. Szybko odrzuciłam jednak rozmyślania o zdradzie Martina i skoncentrowałam się na swoim położeniu.
- Skoro z obrazów w jego biurze gęsto spływa czerwona farba, może czas dopasować oryginał do portretów... - mówiła bawiąc się ostrymi nożami usadowionymi w drewnianym bloku. Mężczyzna stojący obok wsparty o blat i przeładowujac co chwilę swoją bronią, wyraźnie się ucieszył. Do tej pory zupełnie na drugim planie, na moment uaktywnil się na te słowa.
- Nie rób tego... - kiedy zobaczyłam w dłoni Sophi długi nóż do filetowania wiedziałam, że to coś więcej niż spotkanie z wariatka.
- Popatrz jakie to okrutne... Ujęłas Ismacha ładną buźka... A teraz jak myślisz, będziesz mu się podobać? Co zrobi jak zobaczy to... - ruchem głowy wskazała swojemu wspólnikowi przytrzymanie mojej i drazniacym czubkiem ostrza nakreslila pierwsze cięcie na lewym policzku. Piekaca linia wypełniła się szybko krwią i zalała część twarzy.
- Puść mnie... proszę... - błagałam zanoszac się płaczem i szarpiac jak ryba w sieci.
- Jeszcze niedawno taka pyskata byłaś i taka pewna siebie, a teraz... - miała wyraźną satysfakcję z tego co się właśnie działo.
- Jesteś w ciąży... Chcesz skończyć z dzieckiem w więzieniu?
- W dupie to mam! - była wściekła. - Zniszczylas moje plany. Miałam wyjść za Martina i z nim żyć. Miało mi do końca życia niczego nie brakować. Kiedy zaszłam w ciążę wszystko miało być proste, ale ty ciągle mieszalas mu w głowie! - teraz darla sie jak oszalala.
- On cię nie kocha... - powtarzałam po cichu.
- Ciebie też już nie będzie mógł... - zrobiła kolejne dłuższe nacięcie na moim ramieniu znów przytszymanym przez trzydziestolatka. Zaciskając zęby walczyłam z narastajacym bólem. - I wiesz, jak ciebie już nie będzie, mogę nawet pójść siedzieć. A nie! Zapomniałam, że mój tatuś załatwił mi kiedyś lewe papiery po udawanej próbie samobojczej, że się leczę więc... Sama rozumiesz... Nie mam pojęcia co robię - triumfalnie się uśmiechała.
- Jeśli zrobisz mi krzywdę, Martin Cię znienawidzi...
- Jeśli dowie się, że w ogóle tu byłam... Sami wie, jak przygotować takie miejsce, żeby nikt nigdy nie odnalazł sprawcy, prawda? - uśmiechnęła się do mężczyzny. To oznaczało, że lista jego przestępstw jest dłuższa. - Obrazy to tylko efekt szału porzuconej kochanki, ale twoja śmierć to już może być zemsta odrzuconego... Rosjanina? Tak... na pewno jest z Rosji. - Mówiła o Igorze. Skąd to wiedziała?
- Aristow nie skrzywdził by mnie w ten sposób. Nikt w to nie uwierzy. - mówiłam oswajajac się z cierpieniem zadanym przez nóż.
- Nie ma znaczenia... Grunt, że o mnie nikt nie pomyśli.
- Sophi... przecież wiesz, że jestem w ciąży. Zostaw mnie... - próbowałam poruszyć część wrażliwości przyszłej matki.
- I co z tego, ja też.
- Przecież Ismach o ciebie zadba.
- Zamknij się! - Nie wiem co ja wkurzyło w tym zdaniu, ale ja znów oberwalam. Tym razem tak mocno, że moja przytomność na chwilę uciekła od ciała.
- Poważnie chcesz mnie zabić? - pytałam już niewyraźnie.
- Chce żebyś zniknęła. Żeby nikt w tej części świata nie wypowiedział już więcej  twojego imienia.
- Nie rób tego... Moje dzieci... - słone łzy spływające na ranę trzezwily mój umysl. - Weź sobie wszystko, ja wyjadę i nigdy nie wrócę.. .
- Teraz trochę za późno. Było się trzeba odczepic kiedy byl na to czas, podpisać papiery i grzecznie wyjechać.
- Zostaw mnie... proszę... - zemdlalam.

***

Migajace ostre sufitowe światło było jak mijane na autostradzie kolorowe neony. Szybki przejazd w pozycji leżącej i drazniacy zapach środków dezynfekujacych. Za moimi plecami i gdzieś obok toczyły się szybkie nerwowe rozmowy. Straciłam przytomność ponownie.

- Co z moją żoną?! - ktoś pytał w tle. To był Martin. Słyszałam go, ale powieki miałam nadal zamknięte.
- Poza dwoma cieciami i obita twarzą nie stwierdziliśmy więcej obrażeń. Z ciążą jednak...taka dawka stresu...
- Mów!
- Jest poważnie zagrożona...
- Kurwa! To moja wina! - nerwowo zaczal chodzic po pomieszczeniu.
- Kiedy żona w końcu wyjdzie, proszę ja gdzieś zabrać. Potrzebuje więcej odpoczynku niż sama by o tym mówiła - odpowiedział jakiś lekarz. - Teraz proszę się pomodlić... do boga, w którego Pan wierzy. My opatrzylismy rany, i podaliśmy lekarstwa...Dalismy rez cos na sen...Reszta jest już poza naszą mocą.

- Martin... jedź do domu.
- Mamo nie ruszę się stąd.
- Jest Anna, Zoraya, Matthew... cały orszak przyjaciół.
- Zostaje i nie mówmy już na ten temat. - Uslyszalam kolejny skrawek rozmowy.

- Śpi?
- Tak...
- To już ponad dwadzieścia cztery godziny! - mówiła zezloszczona.
- Anna... denerwuje się niemniej niż ty - zupełnie spokojnie skomentował.
- Wiem..., przepraszam. Tyle złych rzeczy ja spotkało w życiu - wiedziałam, że Szatynka płacze.
- Będzie dobrze... musi być dobrze... - chyba ja przytulił.

- Martin?  - obudziłam się... W pokoju było ciemno i pusto. Bolało mnie wszystko... twarz, głowa, ręka i brzuch... dlaczego bolał mnie brzuch?
- Meg! - dobiegł mnie nagle głos Ismacha. - Boże Meg... - zaczął lapczywie, ale nadal delikatnie mnie obcalowywac zrzucając na mnie kilka ciepłych łez.
- Aaaa... - zabolala mnie ta bliskość. Wystraszył się nagle i odsunął. - Nie rycz Ismach - próbowałam być zabawna na siłę, tak jakby on był ofiarą całego zajścia. Usiadł teraz na rogu łóżka trzymając kurczowo moja dłoń. - Chce mi się pić...
- Proszę... - intensywnie wpatrywal się we mnie podając kubek z wodą.
- Tak źle? - przypomniałam sobie właśnie jak może wyglądać moja twarz.
- Doskonale, zawsze doskonale... - delikatnie dłonią przejechał po opatrunku na policzku.
- Jestem zmęczona...
- Prześpij się Skarbie...
- Martin, boli mnie brzuch... - jeszcze dodałam przed zaśnięciem.
- Wspólnik Sophi uderzył cię dwa razy jak zemdlalas i zanim ochrona z policją wkroczyli. Nic złego się nie dzieje, z dziećmi wszystko w porządku. - Wiedziałam, że nie mówi prawdy, ale nie miałam siły na dopytywanie. Poczułam tylko, że do moich uszu włożył słuchawkę i muzyka ciepło rozlała się na moim sercu...


"Wyczuwam cię ze mną
W każdym rytmie
Swego serca
Jeśli czuję się zagubiony
Znajduję północ
Jedynie w słuchaniu twego głosu

Mogą ustać huragany,
Ale nic nie będzie mogło względem mnie

Bowiem ty pozostaniesz
Światłem, które rozjaśni mą drogę
I świat stanie w miejscu widząc
Prawdziwą miłość
Prawdziwą miłość"

Od Autorki:
Błędy poprawie wkrótce... Wiecie Kochane, że to już końcówka biegu... Metę widać na horyzoncie. Wracam do Bogoty, a za rogiem czai się nowy pomysł😉Napiszcie o wrażeniach po tym rozdziale...

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz