Rodział 11

6.1K 368 22
                                    

- Meg... - cicho i przyjemnie szeptał ktoś przez sen. - Meg...jesteśmy na miejscu. Otwieraj oczy śpiochu.

- Chyba niewiele zdążyłam zobaczyć... - ospała podnosiłam się z kolan mężczyzny i odgarniałam z siebie ciepłą marynarkę.

- Nic nie szkodzi... nadrobimy.

- Mój stan nie robi chyba ze mnie najlepszego towarzysza przygód.

- Przynajmniej można na ciebie popatrzyć jak nie pyskujesz... - śmiał się lekko dając znak, że należy już wysiąść. Nagły powiew chłodniejszego powietrza zbyt jasno dowodził, że jesteśmy w Rosji. Mimo godziny siedemnastej słońce już było zdecydowanie nisko. Ostro ciosało dachy budynku przed który zajechaliśmy. Nie trudno było wywnioskować, że należy do Igora. Wszystko u niego musiało być z rozmachem. Ten widok jednak podobał się nawet mnie. Uwielbiałam piaskowe budynki wypełnione ciepłym światłem. Ten od Martina był wprawdzie w odcieniu bieli, ale wszystkie tego typu budziły we mnie wspomnienia o przytulności domu rodzinnego, czasach spędzonych z ojcem i beztroskiego dzieciństwa z braćmi. Nigdy bym też sama nie potrafiła odnalezć się w szklanym  futurystycznym z tytanowej konstrukcji, gdzie nawet świece zapalane są elektryczną czujką.


- Nie boisz się sam mieszkać w takim wielkim domu? - ziewając pytałam idąc za mężczyzną

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Nie boisz się sam mieszkać w takim wielkim domu? - ziewając pytałam idąc za mężczyzną.

- Kiedy go budowano miała w nim zamieszkać cała nasza rodzina. Miało tu być też miejsce dla Mamy, Sergieja i jego rodziny. Ivana zaprojektowała całe wnętrze i urządziła w najdrobniejszym szczególe... To miał być dom wielu pokoleń.

- Już widzę tą sielankę z Zoją w roli głównej... - skrzywiłam się przypominając właśnie sobie o moim zbitym policzku.

- Lubiły się z Ivaną...

- Jak przyczajony tygrys rzuciła ci się pózniej do szyi. - Przez francuskie szklone drzwi przeszliśmy z tarasu wprost do wyłożonego śmietankowym marmurem salonu. Piękne stylowe beżowe kanapy i meble z palisandru budowały cudowny nastrój. 

- Czego się napijesz? - nie komentując wprowadził mnie do wielkiej jak lotnisko kuchni, gdzie tylko zlew wyjaśniał czym to pomieszczenie może być.

- Dla bezpieczeństwa poproszę ciepłą herbatę...

- Latem? - zdziwiony upewniał się co do mojego wyboru.

- Jakie lato, takie napoje chłodzące... -wsparłam się na kuchennej wyspie przesuwając pacem po nitkowych wzorach granitowego blatu.

- W takim razie herbata... - nastawił czajnik i przeszedł do lodówki, w której z kostkarki do szklanki wsypał kilka bezbarwnych kamyków. Z szuflady wyciągnął bawełnianą ściereczkę wsypując do niej chłodzącą zawartość i podszedł by pokonać nadchodzący siniak. - Zawodowo cię urządziła... - skomentował dzieło bratowej.

Miłość po rosyjsku / Część IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz