Will
Kiedy zatrzymuję się przy Wilfred Street, która jest niedaleko pałacu Buckingham skręcam i wsiadam w kolejny autobus żeby pojechać na Jackson Street. Tam szukam odpowiedniego numerku, który będzie się zgadzał z numerkiem na karteczce. Kiedy nie znajduję żadnego po lewej stronie przechodzę przez pasy i robię to samo z prawą. Zatrzymuję się przy numerze czterdzieści jeden B. Dalej widzę już tylko czterdzieści trzy. Gdzie jest czterdzieści dwa?
W miejscu gdzie powinien stać dom numer czterdzieści dwa B jest pusto. Jakby ktoś go wyrwał z korzeniami. Bardziej mi to przypomina porwanie fundamentu przez helikopter albo latających statek kosmiczny, co jest totalnie niemożliwe.
Stoję i patrzę się w pustą przestrzeń po typowym angielskim domku. Każdy na tej ulicy jest taki sam: ma taki sam kolor cegły i drzwi. Wysokość i grubość jest taka sama i czasami nawet kolor samochodów stojących przed garażem jest identyczny. Taki jest w sumie cały Londyn. Uliczek w takim stylu jest pewnie wiele.
Wykorzystuję okazję, kiedy obok mnie przechodzi jakaś totalnie obca mi starsza kobieta. Podpierając się laską zapewne korzysta ze świeżego powietrza. Czuję, że na wigilię po raz pierwszy będziemy mieli ostry mróz.
-Przepraszam!- Podchodzę do niej i wyjmuję kartę przed siebie.- Szukam tego mieszkania.- Pokazuje jej adres gdzie jak wół jest napisane Jackson Street czterdzieści dwa B.
Kobieta zniża swoje okulary i kładzie je na nosie żeby móc się przyjrzeć adresowi.
-Ha!- Jej głos brzmi jakby został potraktowany czymś mega ostrym.- Tego domu już tutaj nie znajdziesz. Przenieśli się.
-Zaraz...- staję jak wryty, kiedy kobieta mnie wymija.- Przenieśli... cały budynek?
-Wyburzyli jeden postawili drugi.- Podnosi swoją laskę i pokazuje mi drogę prosto.- Dwie przecznice dalej. Jackson Street się wije do końca, mój drogi. Trzeba trochę przejść żeby znaleźć tego starego wariata.
Nie będę wnikać, czemu nazywa go starym wariatem. Sam na własnej skórze wiem, że nie należy się sugerować tym, co mówią ludzie tylko sprawdzić to samemu. Jeśli naprawdę okaże się być starym wariatem – wtedy ucieknę.
-Dziękuję.- Uśmiecham się miło i idę przyśpieszonym krokiem żeby dojść do końca tej piekielnej ulicy.
Szybko skręcam za kolejnym rogiem i tym razem ciągnie mi się skrzydło ulicy Jackson a na samym końcu widnieje biały dom, otoczony ogródkiem. Skąd wiem, że to ten? Nie poznałem z początku po numerze. Człowiek, który burzy ogólnie przyjęty styl budowania domów na angielskiej ulicy jest wkurzony na ludzi, że wszystko robią tak samo. Buduje, więc swój własny, odmieniony i najbardziej oryginalny dom spośród wszystkich żeby wychylić się z tłumu. Jednak ludzie nie zgadzają się na taką osobliwość na osiedlu, chcą żeby wszystkie domy na Jackson Street były takie same, dlatego zbuntowany ekscentryk od kamieni postanawia wyrwać z korzeniami poprzedni dom na znak swojego niezadowolenia i postawić nowy, własno zaprojektowany budynek dwie przecznice dalej.
Logiczne.
Podchodzę do furtki, która jest ładnie osiana sztucznymi kwiatami. Przecież jest grudzień, prawdziwe nie zakwitną o takiej porze, ale żeby zaraz zastępować je plastikiem?
Naciskam dzwonek, aby po sekundzie usłyszeć miłą melodyjkę. Kiedy się skończyła po dziesięciu sekundach nadal nic. Oparłem swoje dłonie o kraty. To nie jest dom Caleba Millera. Tutaj się nie włamię. Nie będzie mnie na to stać.
Szybko się odsuwam, bo słyszę chyba najgorszy odgłos, jaki może wydać pies. Jak ja nienawidzę buldogów. Najgorsze psy, jakie mogą istnieć. Zamiast mieć miłą, białą kulkę, która szczeka tak cicho i słodko to ludzie kupują takie zabieracze snu. Albo takich morderców pomniejszych zwierząt. Jak będę w przyszłości mieć jakieś zwierzę to, jeśli już kupię sobie kota ragdolla albo jakiegoś białego psa.
CZYTASZ
Dwa Czarne Dmuchawce
Teen FictionPo tym jak rodzice musieli się na chwilę rozstać Mia Crawford jest zmuszona dołączyć do swojego brata Edmunda i zamieszkać z tatą w tętniącym życiem Londynie mającym jak każde miasto swoją mroczną stronę... Mia spotyka na swojej drodze wiele ludzi:...