Kocham cię

94 10 0
                                    


Mia

Prawie zasypiam siedząc przy biurku. Jest dopiero dziewiąta a ja się czuję jakby była północ. Moja głowa niekontrolowanie zsuwa się po ręce, na której była oparta cały ten czas i kiedy już czoło ma wylądować na biurku słyszę stuknięcie. Odwracam się szybko i nasłuchuję parę sekund. Nic się nie dzieję, więc prawdopodobnie to wiatr albo coś uderzyło w moją szybę. Odwracam się do rozłożonych książek, po czym kolejny raz słyszę lekkie uderzenie w szybę. Spoglądam tam tym razem gwałtowniej i widzę jak mały kamień uderza w moje okno.

Od razu wstaję od lekcji i podchodzę do balkonu żeby otworzyć drzwi. Od razu zalewa mnie fala chłodu, jaka panuje na dworze. Wychodzę żeby zobaczyć, kto tak naprawdę mi cały czas przeszkadza. Domyślam się, że to jakieś dzieciaki robią sobie żarty. Jednak, kiedy się wychylam widzę znaną mi twarz.

William stoi pod bramą mojego domu i kiedy już się schylił po kolejny kamień zobaczył mnie i od razu się rozluźnił.

-Chcesz mi okno wybić?- Prychnęłam.

-Mogę wejść?

Popatrzyłam z góry na oddalone o parę metrów okno na dole. Tata jest w środku. I Edmund również. A jeśli go zobaczy prawdopodobnie nie będzie to najmilsze spotkanie.

-Wolałabym nie.- Smucę się.- Edmund cię zobaczy.

William z początku zdaje się tym przejąć no, bo w końcu raz już dostał od niego w szczękę. Zaraz potem jego przejmowanie się znika i w zamian za to od razu kładzie stopy między kraty furtki i przechodzi wolno w stronę muru żeby następnie wskoczyć na posesje.

-Nie obchodzi mnie to.- Podchodzi do najbliższego drzewa, które rośnie w miarę blisko mojego okna i wchodzi na nie powoli.

Od razu się wzdrygam. Czy on chce wejść do mnie po drzewie? Chyba mu odbiło.

Od razu podchodzę bliżej i zakrywam się cała szlafrokiem, bo jest mi coraz zimniej.

-Co ty robisz?

Will kładzie dłonie na kolejnej gałęzi i nie przejmując się wysokością, która z każdą minutą rośnie wchodzi dalej. Jedna noga wylądowała w lekko zamarzniętym miejscu i zsuwa się po drzewie, przez co Will syka, bo najpewniej się otarł a ja wstrzymuję powietrze.

-Złaź z tego drzewa.- Zaczynam.- Zaraz spadniesz. Poza tym nie słyszałeś, że wchodzi się tylko tam skąd potrafi się zejść?

-Dam radę.- Kładzie palce na gałęzi, która pnie się nad moim balkonem.

Puszcza się nogami i wisi na gałęzi powoli przesuwając się w moją stronę.

-Tobie odbiło.- Stwierdzam.

Wolno się przesuwa i kiedy tylko jego jedna ręka puszcza na chwilę korę jestem przerażona, że on zaraz spadnie. To wysokość jednego piętra budynku – złamanie ręki gwarantowane. Albo czegoś znacznie ważniejszego niż ręki na przykład kręgosłupa.

William jest coraz bliżej mnie i kiedy już ma wskoczyć na balkon słyszę jakiś dziwny zgrzyt i gałąź się łamie. Will chwyta za barierkę od mojego balkonu i wisi puszczając kawałek drzewa, który opada na trawnik.

Podchodzę do niego szybko i chwytam go za dłonie powoli wciągając w bezpieczne miejsce. Kiedy przechodzi przez barierkę niekontrolowanie traci równowagę w momencie, w którym popycham go w stronę pokoju i potyka się o kant między balkonem a drzwiami. Upada na mnie a ja na podłogę u siebie w sypialni.

Słychać potężny huk i na chwilę wstrzymuje powietrze, po czym patrzę się na Willa, który wykończony wstaje z mojego brzucha. Oboje się śmiejemy z tej sytuacji.

Dwa Czarne DmuchawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz