Nie bójmy się straszydeł

92 10 2
                                    

Will

Zegar wybija dwudziestą drugą, kiedy pojawiam się z Mią na ulicy przed halą naszej zacnej szkoły. Nie wierzę, że ona mnie zmusiła. Tydzień się nie widzieliśmy, więc trochę się za tobą stęskniliśmy (a myślałem, że to będę tylko ja). Mia ubrana jest w krótką sukienkę o lekko czerwonym kolorze. Ja za to włożyłem na siebie jakąś białą koszulę pierwszą lepszą z brzegu, bo nie miałem zbytnio ochoty na tak zwane ''strojenie się''. Jestem przekonany, że godziny tam nie wytrzymam. Jeszcze jak nasz ukochany samorząd to organizuje to w ogóle. Ja unikam spaw związanych z organizacją szkoły - żadne debaty, żadne uczestniczenie w konkursach, w których nagrodę przyznaje Morrey Davidson. Nic z tych rzeczy nie może się pojawić na mojej liście roboty w liceum.

Widzę jak ludzie tłumnie wchodzą na halę przebrani w różne rzeczy: od sylwestrowych sukienek i spodni po jakieś dziwne kostiumy niebieskich jednorożców i zielonych dinozaurów. Nie wiem, czemu akurat jednorożce i dinozaury no, ale... wolny kraj.

Zatrzymuję się przed wejściem i biorę wdech. Czy będzie tam w środku ktoś, kto mnie zaakceptuje? Ktoś, kto nie popatrzy się na mnie dziwnie, przez co zrobi mi się jak zwykle nieswojo?

Mia odwraca się i widzi, że moje nogi nie mogą ruszyć do przodu. Zostały magicznie przyklejone do podłoża klejem o nazwie ''nie idę dalej''.

Podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę.

-Wchodzimy?

Nie. Błagam, nie każ mi.

-Jasne.- Uśmiecham się sztucznie i przełykam ślinę.

Czasami to naprawdę się nienawidzę za to moje dobre sumienie. Nie chcę jej zniszczyć sylwestra. Naszego pierwszego i kto wie może nie ostatniego sylwestra razem. Z tymi myślami chwytam ją za rękę i ciągnę za siebie. Muszę wejść tam pierwszy przed nią, muszę pokazać jej, że wytrzymam.

Środek hali jest przystrojony konfetti i balonami. Na środku stoi wielki zegar, który odmierza czas do północy. Szczerze - nieźle to przygotowali, nieźle się z tym wszystkim zorganizowali. Doceniam, ale czy mogę już sobie stąd pójść?

Kiedy już mam zadać to pytanie Crawford ona się rozpromienia na widok Camilli i czającego się za nią Bena Bennetta. A gdzie jest do cholery Charlie? Gdzie ten Chaplin się schował? Nie pozwolę żeby mnie tutaj tak samego zostawił na pastwę kobiet mówiących mi jak psu ''waruj, nie uciekaj''. One nawet nie wiedzą, jakie to dla mnie trudne.

Ben podchodzi do mnie i chwyta mnie za ramię.

-Coś ty taki spięty?

Walnę cię Ben.

-To nic.- Burknąłem.- Złe poczucie humoru.

-Złe poczucie humoru?- Śmieje się. Serio nie ogarniam poczucia humoru tych z północy.- Jest sylwester!

-Taa...- ucieszyłem się ironicznie i uniosłem ręce w geście ''zabawy''.- Jupi.

Mia popatrzyła się na mnie z lekkim uśmiechem, bo na pewno śmieszy ją trochę moja postawa.

Muzyka zaczyna lecieć. Na sali jest już na pewno więcej niż trzysta osób, które bawią się tutaj już od dobrych paru godzin. Ja odważyłem się dopiero przyjść teraz - nie to, że jestem aspołeczny. Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Ja po prostu... wolę unikać kłopotów.

-Zaraz...- Kręcę głową i obracam się wokół własnej osi.- Nie widzę Charliego.

-Właśnie.- Mia się również rozgląda.- Gdzie Bennett?

Ben z Camillą wymieniają spojrzenia.

-Powiedział, że się źle czuje i nie przyjdzie.

On? Się...? Co?

Dwa Czarne DmuchawceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz