[7]"Nikt nigdy nie chce grać w Monopoly."

1.5K 118 196
                                    


– Dobra, jesteście ostatnią grupą – oznajmił Albus, kiedy nieco zdyszany wrócił do pokoju wspólnego Gryfonów. – Wszyscy gotowi?

– Pewnie – odparłam, po czym zwróciłam się do Daisy. – Na pewno chcesz iść z nami?

– Nic mi nie będzie, Rosie – odpowiedziała. Byłam zdumiona tym zapałem do uczestnictwa w zabawie, aczkolwiek postanowiłam tego nie komentować.

Dziewczyna podciągnęła wyżej dżinsy, zerkając niepewnie na nasze ubrania. Większość uczniów zazwyczaj szła w piżamach, ale nalegałam, żeby Dursley postawiła na normalne ciuchy. Kiedy usiłowałam wcisnąć jej na grzbiet trzecią warstwę, w postaci polarowej bluzy, nie była już jedyną osobą, która okazywała mi irytację.

Nerwowo poprawiłam golf jej swetra.

– Uspokój się, Rose, jest dopiero październik. – Alice delikatnie położyła mi dłoń na ramieniu. – Nie umrze od jesiennego wiaterku.

– Nadal nie wiem, czemu w ogóle pozwalamy jej z nami iść – warknęłam.

Albus opadł na fotel, wykorzystując chwilę na odpoczynek. Byłam pewna, że w takich chwilach żałował, iż Potterowie posiadali mapę Huncwotów, w związku z czym odpowiadali za przeprowadzanie uczniów na boisko podczas tych nocnych eskapad.

Nie mogłam się mu dziwić. Też nie byłabym zadowolona, gdybym musiała osiem razy wchodzić na siódme piętro.

– Bo to niesprawiedliwe, że nigdy nie była – wyjaśniła mi cierpliwie Alice.

– Albus nie zabiera Lily, a ja nie ciągnę ze sobą Hugona – przypomniałam.

– Nikt nie mówi, że Daisy będzie od teraz regularnym gościem – wtrąciła Roxanne, przewracając oczami. Miała na sobie cienką, zieloną piżamę w smoki. – Chcemy tylko żeby zobaczyła, jak to wygląda. Lily i Hugo też byli raz na Nocy Quidditcha, w zeszłym roku. Pamiętasz?

– Och, nieważne – warknęłam.

– Alice, nie będzie ci zimno? – zapytał Albus, który już doszedł do siebie.

Longbottom miała na sobie dresowe spodnie i bluzkę od piżamy, która ciasno opinała jej wystający brzuszek. Jedynym, co nie pasowało do obrazka, były bose stopy.

– Nie. – Pokręciła głową. – Od drugiego miesiąca co noc czuję się, jakbym wsadzała stopy do ognia. Nic nie poprawia mi humoru tak jak to, że dziś pochodzę sobie po chłodnej ziemi.

– Będziemy tak tu sobie stać i konwersować o ciążowych dolegliwościach? – wtrąciłam. – Zaraz zaczną bez nas.

Albus wyciągnął mapę i bez dalszego marudzenia opuściliśmy pokój wspólny.

– Uważajcie piętro niżej, bo chyba słyszałam tam pana Filcha – odezwała się Gruba Dama, mrugając do nas porozumiewawczo.

– Dzięki – powiedziałam, choć byłam pewna, że musiała się przesłyszeć. Nikt nigdy nie potwierdzał tego oficjalnie, ale po szkole krążyły plotki, że podczas kolacji poprzedzających Noc Quidditcha, w soku dyniowym Filcha zawsze lądował Eliksir Słodkiego Snu.

Pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć.

– Ktoś wie, do której to dzisiaj potrwa? – zagadnęłam cicho, kiedy szliśmy po schodach.

Dochodziła północ.

– Pewnie skończymy koło piątej, jak zwykle – mruknął Albus, wpatrując się w mapę. – Zapalcie różdżki, bo nic nie widzę.

Ciekawość to nie grzechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz