Rose
Przesuwałam jedzenie na talerzu, starając się nie zerkać w stronę stołu Ślizgonów.
– Po świętach był pogrzeb Avery'ego – odezwał się Timothy, śledząc palcem artykuł w „Proroku Codziennym".
– Tak to już zazwyczaj jest, że kiedy ktoś umiera, to urządza mu się pogrzeb – skomentował Albus, niewzruszony tą informacją.
– Nie o to chodzi. – Puchon potrząsnął głową. – Zgadnijcie, ile osób przyszło – rzucił, po czym nie dając nikomu szansy na odpowiedź, powiedział: – Trzy.
– Po co zarzucasz nas takimi smutnymi informacjami? – westchnęłam, wdzięczna, że ktoś podjął temat na tyle zajmujący, by odwrócić moją uwagę od stołu Ślizgonów. – Jakby życie w tej szkole nie było i bez tego wystarczająco stresujące.
Ale Timothy potrząsnął głową z niedowierzaniem, nadal wpatrując się w artykuł.
– Nie przeżyłbym, gdyby na moim pogrzebie pojawiły się tylko trzy osoby! – jęknął dramatycznie. – Obiecajcie mi coś!
Wszyscy wiedzieliśmy, do czego to zmierza.
– Obiecajcie mi, że niezależnie od tego, jak potoczą się nasze życia i jak rozejdą się nasze drogi...
– Timothy... – próbowała przerwać Roxanne, ale nic nie mogło wytrącić Tima z jego wzniosłego tonu.
– Obiecajcie mi – powtórzył z naciskiem. – Że wszyscy z nas, którzy będą pozostawać przy życiu, będą pojawiać się na pogrzebach pozostałych. Nawet jeśli będziecie mieć wtedy siedemdziesiąt lat, będziecie mieszkać w Kanadzie i nie będziemy się widzieć przez ostatnie pięćdziesiąt lat, kiedy moje dzieci wyślą wam sowę z informacją o mojej śmierci, macie stawić się na pogrzebie. A ja uczynię to samo dla was.
– Okej – wtrąciła Alice. – Zrobimy, co zechcesz, tylko przestań już o tym gadać.
– Świetnie – oznajmił, wyraźnie ukontentowany.
– A co jeśli, na przykład, wymordujesz mi rodzinę?– zagadnął Conrad, a my wydaliśmy z siebie sfrustrowane westchnienia. – Wtedy też mam przyjść na twój pogrzeb? Jeśli będę nadal żywił do ciebie urazę?
– Właśnie o to chodzi w tym pakcie – odpowiedział zniecierpliwiony Tim. – Masz pojawić się na moim pogrzebie, niezależnie od tego, jakie okropne rzeczy w życiu zrobię. A poza tym, jako dobry przyjaciel powinieneś zakładać, że skoro wymordowałem ci rodzinę, to musiałem mieć ku temu dobry powód.
– Hmm – zamruczałam. – A co jeśli zabijesz szczeniaczka? Albo małe kociątko?
Wszyscy wzdrygnęli się na moje słowa.
– Nawet wtedy – upierał się. – I pospieszcie się z tym żarciem, bo spóźnicie się na próbę.
Jakby to nie on ciągle nas rozpraszał i odciągał od jedzenia. Wstał od stołu, przerzucając sobie torbę przez ramię.
– Pójdę z tobą, już skończyłem – powiedział Conrad, idąc w jego ślady. – Alice, dziś też planujesz do nas dołączyć? Nic tak pozytywnie nie nastraja na weekend, jak oglądanie, kiedy ktoś podkopuje autorytet Malfoya.
Alice wzruszyła ramionami.
– Czemu nie? Nie mam nic do roboty, nie mam też innych znajomych, a Scorpius już dawno przestał chociażby próbować mnie stamtąd wyrzucić.
Jeśli ktoś w towarzystwie zauważył, że Alice nagle zaczęła nazywać go po imieniu, to nie dali tego po sobie poznać. W ciągu ostatniego tygodnia często wymykało im się jego imię, zamiast nazwiska, a powodem było moje ciągłe omawianie moich szczeniackich rozterek sercowych, z każdym z nich osobno.
CZYTASZ
Ciekawość to nie grzech
FanfictionMyślałby kto, że skoro Harry Potter dawno skończył szkołę i pokonał Voldemorta, to w całym czarodziejskim świecie będzie panował spokój. Tymczasem do Hogwartu znów zawitał mrok... no, może nie do końca mrok, przynajmniej nie na początku. Jedynie tro...