[18]"A poza tym, to wszystko wina Zabiniego."

1.7K 123 297
                                    

Rose

Cóż to był za chaos.

McGonagall prowadziła ożywioną dyskusję z Carneigem – wysokim, ciemnowłosym aurorem, który prowadził sprawę porwań, zanim oficjalnie przejął ją wujek Harry – oraz z samym wujkiem. James i Travis, z tego, co wiedziałam od tego pierwszego, byli głównymi stażystami (czy raczej, jak nazywał ich James, aurorami w trakcie szkolenia) przy tej sprawie, więc również byli obecni w gabinecie i co jakiś czas dorzucali swoje trzy grosze.

– I gdzie jest Kane? – warknął wściekle Harry. – Posłałem po niego piętnaście minut temu, powinien już być na miejscu.

Kane, jeśli dobrze pamiętałam, prowadził sprawę, zanim przejął ją Carneige.

Gregor Zabini i ja siedzieliśmy skuleni na kanapie przy ścianie, oglądając bezradnie, jak ludzie, którzy powinni wymyślić rozwiązanie problemu, stoją na środku pokoju i się nawzajem przekrzykują. Każdy miał inny pomysł i taktykę, którą chciał zastosować w obecnej sytuacji. Najwyraźniej ważniejsze było, które z nich ma racje, niż to, że Scorpius został porwany.

– Potter, za chwilę będą tu Malfoyowie – powiedziała McGnagall, blada jak ściana. – Powinniśmy się uspokoić i ustalić, co im powiemy.

– Ich syn zaginął w ochranianej przez nas szkole – warknął wujek, zapominając, z kim rozmawia. – Nie mam pojęcia, co moglibyśmy im powiedzieć.

Zabini obejmował mnie ramieniem, a ja nie byłam pewna, czy chce w ten sposób dodać otuchy mnie, czy samemu sobie.

Nam dwojgu pozwolono zostać w gabinecie, ponieważ to my przyszliśmy zgłosić nieobecność Scorpiusa. Zaraz po nas pojawił się James, który tego wieczora sprawdzał dormitoria Ślizgonów i zameldował to samo co my. Zadano nam kilka pytań dotyczących okoliczności zniknięcia i do tej pory nikt nie kazał nam wyjść.

Jak na zawołanie, płomienie w kominku pani dyrektor błysnęły zielenią, a po chwili wyłonili się z nich Malfoyowie.

Astoria Malfoy, uwieszona na ramieniu męża, chlipała cichutko w jego rękaw, ale mimo to jej zaczerwienione oczy usiłowały nawiązać kontakt wzrokowy ze wszystkimi zebranymi w pomieszczeniu. Pan Malfoy przypominał posąg – tak blady, że prawie przezroczysty, z rozczochranymi włosami i zaciśniętą szczęką.

– Co się stało? – powiedział cicho. – Gdzie jest Scorpius?

Pani Malfoy zaniosła się szlochem, ale natychmiast stłumiła go rękawem.

Wujek Harry przełknął ślinę.

– Pracujemy nad tym – wtrącił Travis.

Mój Boże, kto w ogóle pomyślał, żeby go tu wpuścić.

Malfoy nawet nie zaszczycił go spojrzeniem. Patrzył na Harry'ego.

– Znajdźcie go – powiedział, a głos mu się załamał przy ostatniej sylabie.

– Nie mogę obiecać, że kiedy go znajdziemy, nadal będzie miał magię – przyznał cicho wujek.

– Będziemy wdzięczni, jeśli nadal będzie żywy – odparł gorzko Draco.

– Dlaczego marnujemy czas? – wyrwało mi się. Zabini ostrzegawczo ścisnął moje ramię. Nie chciał, żeby nas wyrzucili, ale ja nie potrafiłam już dłużej siedzieć cicho. – Ktoś powinien pójść go szukać! Siedzicie tutaj i omawiacie następny krok, kiedy następny krok jest oczywisty!

– Rozetko, przestań wtrącać się w sprawy, o których nie masz pojęcia – rzucił Travis, przewracając oczami. – Poszukiwania poprzednich obiektów były bezowocne. Kiedy znikają, pozostaje tylko czek...

Ciekawość to nie grzechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz