Rose
– Jak się czujesz? – zapytał James, zamykając za sobą drzwi... przepraszam, kratę do mojego pokoju.
– Jestem zamknięta w celi od czterech dni – poinformowałam go. – Jak myślisz, Jamie?
– To nie cela, tylko całkiem przytulny pokoik. – Wzruszył ramionami, rozglądając się z uznaniem po pomieszczeniu, które miało ściany w kolorze błota i cienki materac na podłodze.
– Przytulny – powtórzyłam, krzywiąc się. – James, nigdy w życiu nie byłam w sytuacji, w której musiałam codziennie rozplanowywać swoje wyjścia do toalety, bo krępuję się za każdym razem fatygować mojego strażnika, aby mnie tam zaprowadził.
– Myślałem, że ty i Joe jakoś się dogadujecie.
Siwowłosy strażnik odwrócił się lekko, posyłając mi zaniepokojoną minę. Przechadzał się aktualnie po korytarzu, kilka metrów od celi, żeby nie zakłócać mojej prywatności podczas rozmowy z Jamesem, ale musiał usłyszeć swoje imię. Odpowiedziałam mu szybko uspokajającym uśmiechem.
Joe był przed sześćdziesiątką i zazwyczaj pracował na posterunku Departamentu Przestrzegania Prawa, gdzie pilnował ludzi, którzy oczekiwali w areszcie na postawienie ich w stan oskarżenia albo na proces. Miał kochającą żonę, Margaret, dwójkę dzieci i troje wnuków. W wolnych chwilach lubił czytać mugolskie książki o drugiej wojnie światowej i przegrywać pieniądze w zakładach na wyścigach konnych. Od czterech dni stacjonował w Hogwarcie, pilnując mnie. W nocy zastępował go inny strażnik, ale nie był równie rozmowny i uprzejmy jak Joe, więc nic o nim nie wiedziałam, zwłaszcza że przysypiałam prawie całą jego zmianę.
– Nie jest źle – przyznałam. – Grywa ze mną w brydża i opowiada historyjki o wnukach. Gdyby nie on, to pewnie już dawno umarłabym tu z nudów.
James westchnął ciężko, a ja wiedziałam, że nie może zaoferować mi nic lepszego.
I tak nie było najgorzej. Mogli zabrać mnie do Ministerstwa i trzymać mnie tam z innymi aresztowanymi. Miałam szczęście, że posiadałam w rękawie asa w postaci sławnych rodziców i jeszcze sławniejszego wujka. Dzięki nim, auror Carneige zgodził się zostawić mnie w Hogwarcie i trzymać mnie zamkniętą w tej samej wieży, z której kiedyś uciekł Syriusz Black. Upewnił się, abym ja nie miała takiej możliwości.
Sytuacja była dla niego całkiem wygodna. To, że w końcu mieli podejrzaną, wcale nie oznaczało, że śledztwo było zakończone. Auror Carneige nadal musiał je prowadzić (tak jak wspomniał, Harry'ego i Jamesa odsunięto od sprawy przez pokrewieństwo ze mną), a żeby to robić, musiał być w Hogwarcie.
Zaczynałam mieć wrażenie, że w naszym skrzydle zamku wyrosła jakaś filia Biura Aurorów. Chwilowo pomieszkiwało ich tu kilku, niektórzy nawet towarzyszyli Carneigowi, kiedy odwiedził mnie dwa razy i próbował mnie przesłuchiwać.
Mama załatwiła mi całkiem kompetentnego prawnika, który towarzyszył nam podczas przesłuchań, ale poprosiłam ją, żeby zatrudniła kogoś innego, kiedy zrozumiałam, że ten mężczyzna chce wygrać sprawę, ale to wcale nie oznacza, że wierzy w moją niewinność.
– To już nie potrwa długo, Rosie – zapewnił James. – Potrzebujemy tylko dowodu. Wystarczy jeden.
– Nie. – Pokręciłam głową. – Potrzebujemy porwania. Ktoś musi zostać porwany, kiedy jestem w areszcie. To jedyne, co może przekonać ich o mojej niewinności.
– Wcale nie chcesz, żeby ktoś jeszcze ucierpiał – powiedział Jamie łagodnie.
– Oczywiście, że nie – prychnęłam, siadając po turecku na moim materacu. – Ale jeśli i tak ma się to stać, to lepiej, żeby to mi jakoś pomogło prawda?
CZYTASZ
Ciekawość to nie grzech
FanfictionMyślałby kto, że skoro Harry Potter dawno skończył szkołę i pokonał Voldemorta, to w całym czarodziejskim świecie będzie panował spokój. Tymczasem do Hogwartu znów zawitał mrok... no, może nie do końca mrok, przynajmniej nie na początku. Jedynie tro...