Epilog

2K 117 264
                                    

Scorpius

– Cóż, to nie było zbyt przyjemne – powiedział Albus, pociągając nosem.

– Pogrzeby rzadko takie bywają – odparła Rose ochryple, ocierając chusteczką zaczerwienione oczy.

Odczuwałem odrobinę bardzo samolubnej irytacji. Wszystko było już tak dobrze. Każde z nas na swój sposób przepracowało to, co wydarzyło się, gdy byliśmy na siódmym roku. W ciągu ostatnich dwóch lat moi przyjaciele wrócili do normalności po odzyskaniu magii i traumach, jakimi były porwania. Brygada Mędrków powoli i stopniowo pogodziła się z faktem, że ich niegdyś przyjaciel okazał się kryminalistą i zasadniczo nie najlepszym człowiekiem.

Nawet Rose przestała podejmować bezowocne próby odwiedzenia go za kratkami. Wszyscy powoli zapominali.

Conrad najwyraźniej uznał, że za mało jeszcze namieszał w naszych życiach i postanowił popełnić samobójstwo w drugą rocznicę śmierci Jeremy'ego.

Informacja o tym jak udało mu się tego dokonać w więziennej, celi nie została ujawniona, zapewne ze względów bezpieczeństwa.

– Może nie należy się smucić – powiedziała wczoraj Rose, patrząc na mnie z histerią i nadzieją w oczach. – Chciał jeszcze kiedyś zobaczyć Jeremy'ego i teraz tak się stanie – wyjaśniła, jakbym to ja spędził ostatnią dobę, wypłakując sobie oczy.

– Tak, dokładnie – potwierdziłem wówczas. Cokolwiek. Tylko już nie płacz. Proszę, nie płacz.

I rzeczywiście, przestała. Po trwającym dwadzieścia cztery godziny festiwalu rozpaczy Rose ponownie wzięła się do życia z nowo odzyskanym wigorem. Pognała na zajęcia z kursu aurorskiego, podkreślając wesoło, że został jej już tylko rok do egzaminu końcowego i jak to szybko zleciało; zaliczyła śpiewająco dzisiejsze testy, rozwalając konkurencję i wróciła do domu na pieszo.

Ślizgając się na skarpetkach, wbiegła do kuchni, wyrwała mi garnki z ręki i przygotowała nam obiad składający się z trzech dań, zaciągnęła mnie do sypialni (nie żebym się jakoś bardzo opierał), a na koniec postanowiła upiec ciasto. A raczej spalić ciasto, co podsumowała machnięciem dłoni i słowami „najważniejsze są dobre chęci".

Następnie udaliśmy się na pogrzeb, bo oczywiście, że musimy się pokazać Scorpius, obiecaliśmy sobie wszyscy, że będziemy na swoich pogrzebach.

Pomyślałem sobie, że Conradowi byłoby całkiem obojętne czy przyjdziemy. Czy to nie on powiedział, że pogrzeby są dla żywych?

Podczas ceremonii Rose pozwoliła sobie tylko na kilka drobnych łez, a całą drogę powrotną tłumaczyła Roxanne, dlaczego nie należy się smucić.

Znałem już wszystkie jej maski i fasady, ale wiedziałem też, że najlepiej będzie, jeśli pozwolę jej rozpracować to we własnym tempie.

Powtarzałem sobie, że wszystko będzie dobrze. Teraz będziemy mogli znowu zamknąć tamten rozdział, a Conrad odnajdzie spokój, którego potrzebował. Skoro nie widział innego wyjścia, to i tak już nie mogliśmy z tym nic zrobić.

Powinniśmy teleportować się do domów, ale wszyscy spacerowaliśmy kwitnącą alejką obok cmentarza, w bliżej nieokreślonym celu.

Rose złapała pod rękę Albusa i Roxanne i pruła do przodu w otoczeniu całej bandy, opowiadając spokojnie o najciekawszych elementach swojego szkolenia. Al co jakiś czas dorzucał swoje trzy grosze, aby nikt nie zapomniał, że on również będzie aurorem. Starali się zmienić atmosferę na nieco lżejszą i im to wychodziło.

Ja trzymałem się parę metrów za nimi. Gregor zwolnił, żeby się ze mną zrównać.

– Wszystko w porządku, Scorpi? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem. – Wyglądasz... czysto.

Ciekawość to nie grzechOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz