Rozdział 1. Podniebna Twierdza

100 9 2
                                    


Jak to było zaraz po zwycięstwie nad Koryfeuszem? Kiedy wraz z towarzyszami i wojskiem wróciła w chwale z ruin Świątyni Świętych Prochów? Gdy Inkwizycja, ba!, całe Thedas świętowało? Rauty, bankiety, przemówienia, a ona czuła się pusta. Nie słyszała gratulacji, a na zasłużone pochwały odpowiadała nieruchomym, przyklejonym do twarzy uśmiechem. Przerażona Józefina maskowała niezręczności tłumaczeniem, że Inkwizytorka wiele przecież przeszła, cudem uniknęła śmierci. I była to prawda, choć chyba tylko Cole wiedział, że uniknęła czegoś o wiele gorszego – stania się taką, jak Koryfeusz. Moc Kuli była w jej rękach. Miała dość siły, by z niej skorzystać. Dzięki Studni znalazłaby też wiedzę, ale odmówiła sobie potęgi. Wiedziała, że stałaby się kimś od Koryfeusza znacznie gorszym. Było, minęło, nie trzeba już o tym myśleć, ale... nie umiała przestać.

Solas odszedł. Wiedziała, że to nastąpi. Pożegnała się. Zachowała kamienną twarz, rozmawiając ze Szpiegmistrzynią o poszukiwaniach apostaty i nie zareagowała na ich daremność niczym innym niż wzruszenie ramion. Nie krzywiła się, kiedy ktoś przypadkowo wspomniał elfiego maga, choć towarzysze starali się tego nie robić, wiedząc, że cała ta postawa, to jedynie poza. Bo nocą, gdy zostawała sama...

Darła paznokciami poduszkę, w bezsilnej rozpaczy zagryzała wargi do krwi, byle tylko nikt się nie dowiedział, słysząc jej krzyk. Bała się zasnąć, bo wiedziała, że w końcu podda się i zacznie błądzić po Pustce, niczym widmo szukające utraconej miłości.

Nie odważyła się jednak wrócić do zażywania ziół Śniących. Nie mogła zrezygnować z magii, nie teraz, gdy sama musiała kontrolować stan ręki obciążonej Kotwicą.

Zdawało się, że pokonanie Koryfeusza to dopiero początek. Z dnia na dzień obowiązków przybywało. Podniebna Twierdza, która tak dogodnie leżała pomiędzy Fereldenem a Orlais, stała się areną międzynarodowych spotkań. Sul rzuciła się w wir pracy, byle tylko nie myśleć, nie tęsknić, nie wspominać...

*****

Minęło kilka tygodni od pokonania Przedwiecznego. Towarzysze zaczęli się nudzić. Nawet Dorian, który najchętniej przesiadywał w bibliotece, narzekał, że zaokrąglił się gdzieniegdzie z nadmiaru bankietów i niedoboru ruchu. Żelazny Byk, w towarzystwie Sery, Eny i swoich Szarżowników poczynił kilka wypadów w bliższe okolice, Kassandra skupiła się na odnalezieniu pozostałych przy życiu Poszukiwaczy, Varrik pisał nową książkę. Każdy miał jakieś zajęcie, ale wszyscy czuli, że to nie to, że potrzebują czegoś więcej. Dlatego pewnej nocy, po zamknięciu karczmy, w Ostoi Herold zebrali się towarzysze i doradcy Inkwizytorki.

– No dobra, po co nas tu ściągnąłeś? – spytała Kassandra, łypiąc na Varrika.

– Bo chciałem się z wami napić – bezczelnie, szczerząc zęby, odparł krasnolud.

– Nie mam czasu na...

– Usiądź, Kassandro! – cicho powiedział Varrik. Tak rzadko zwracał się do niej po imieniu, że zdumiona, odruchowo, zrobiła czego zażądał.

– Jak rozumiem, celowo nie zaprosiłeś pewnej osoby? – Dorian zmarszczył brwi.

– Dobrze rozumiesz – odparł krasnolud. Mówił stanowczym głosem, a minę miał poważną. Takie zachowanie nie licowało z jego naturalnym sposobem bycia. Towarzysze wyprostowali się, w skupieniu, oczekując wyjaśnień. – Na pewno zauważyliście, że nie jest dobrze – kontynuował łotrzyk. – Nasza przywódczyni przeżywa... trudne chwile, a choć staramy się jej ulżyć, to chyba jest coraz gorzej. Dopóki wszystko zostaje w rodzinie – nie ma sprawy, ale inni też zaczęli się domyślać.

– Od kiedy to przejmujesz się zdaniem "innych"? – prychnęła Kassandra.

– Od kiedy zaprzyjaźniłem się z pewną białowłosą elfką – spokojnie odparł Varrik.

VIR SHIVA - DROGA OBOWIĄZKU [DRAGON AGE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz