Rozdział 20. Ferelden

33 4 0
                                    


Śnieżyca całkowicie odcięła Podniebną Twierdzę od reszty świata. Co prawda w samym zamczysku jak zwykle panowała wiosenna, ciepła aura, ale tuż za murami kłębiła się ciężka zamieć. Sulahn siedziała w fotelu przed kominkiem. Wyciągnęła bose stopy do ognia i zapatrzyła się w płomienie.

– Ojciec mówił, że w wieczory takie jak ten, przypominamy sobie wszystkie nasze grzechy – powiedziała cicho.

– Nieczęsto o nim mówisz, a jednak odniosłem wrażenie, że był dla ciebie ważny – zagaił Varrik.

Tak się jakoś złożyło, że wiele osób odwiedziło Sul tego wieczora. Jakby sama jej obecność dawała im siłę i podnosiła na duchu. Schodzili się stopniowo – najpierw Varrik, który postanowił spędzać z elfką jak najwięcej czasu przed powrotem do domu, potem Kassandra, twierdząca stanowczo, że „wcale nie szukała tego kłamczucha". Józefina chciała tylko „odłożyć dokumenty do podpisu na jutro", ale została, kiedy zaproponowali jej wino, a może i partyjkę jakiejś gry. Do tego z kolei brakowało im jeszcze jednej osoby, bo Sul wymówiła się od udziału, wysłali więc Cole'a, by sprowadził Komendanta. Anders przyszedł, jak co wieczór, skontrolować stan zdrowia Inkwizytorki i został.

Wspaniale było słuchać komentarzy Varrika, śmiechu Józefiny, narzekań Kassandry i posapywania Cullena, któremu najwyraźniej nie szła karta. Anders rozsiadł się na kanapie i cicho czytał Cole'owi książkę o podróżach Brata Genitivusa. Cudowna, domowa atmosfera, nawet jeśli nie wszyscy, których kochała mogli być tu z nią dzisiaj. Tak niewiele było trzeba, by zacząć wspominać dawne czasy. Chyba stąd ta uwaga o ojcu... Całkiem nieoczekiwanie zapragnęła się z nimi podzielić przeszłością.

– Miałam dwadzieścia trzy lata, gdy odszedł. Dzieci, Adahl i Enasalin, po osiem. To był wstrząs. Do końca nie wierzyłam, że to się stanie. Wciąż próbowałam: magia, zioła... ale on po prostu już nie chciał żyć. Tęsknił za matką. Był zmęczony nieustanną, samotną walką. Najwięcej bólu sprawiło mu chyba patrzenie, jak się miotam, nie mogąc się pogodzić z nieuchronnym. – Elfka przerwała opowieść zapatrzona w ogień. Pozostali dawno już porzucili karty, rozumiejąc, że to jeden z tych niezwykle rzadkich momentów, gdy Sul szczerze mówi o sobie.

– Jeszcze dobrze nie przebrzmiały echa pogrzebowej pieśni, gdy znów spadło na nas nieszczęście. Klątwa naszej rodziny! Tak to wtedy nazywałam. – Zaśmiała się gorzko. – Magia odezwała się w Adahlu. Byłam zdruzgotana, a na dodatek Opiekunka powiedziała, że chłopiec nie może zostać. Było za dużo magów w Klanie. Obiecała, że znajdzie mu dom i że wszystko będzie dobrze. A ja się zgodziłam. Jak ostatnia idiotka! Nie walczyłam o niego, po prostu pozwoliłam jej zadecydować. Dlaczego się zgodziłam? Powinnam odejść razem z nim. Może wtedy wszystko potoczyło by się inaczej?

Józefina już otwierała usta, chcąc coś powiedzieć, ale Cullen w porę ją powstrzymał, ściskając dłoń. Nikt nie powinien przerywać opowieści Łowczyni.

– Tak naprawdę, to dobrze wiem, czemu zostałam – przyznała elfka po chwili milczenia. – Tamtej wiosny poznałam JEGO. Z początku zaintrygowała mnie magia, tak inna od tej, którą znałam. Zasady narzucone w Kręgu czyniły zaklęcia Silama bardzo eleganckimi. Rozwierał Pustkę i czerpał z niej moc pełnymi garściami, zupełnie inaczej, niż to czynią Dalijczycy, lecz dużo łagodniej od magów z Tevinteru. Był w tym całkiem zręczny... no i oczywiście kochał księgi. Godzinami opowiadał mi o cudach, których dowiedział się z ksiąg... – Umilkła zapatrzona w płomienie. Może widziała tam wysoką sylwetkę szczupłego maga, a może jego błękitne oczy z uwagą wpatrujące się w egzotyczną, poznaczoną liniami tatuaży twarz Dalijki? Jego duże dłonie o szczupłych palcach, którymi nieśmiało podawał jej zerwane na łące kwiaty? – Westchnęła smutno i podjęła opowieść. – Był uciekinierem. Opuścił Krąg, a ja nie pytałam dlaczego. Miłość spadła na mnie jak grom i zaślepiła. Uwielbiałam Silama. Wszystko, co powiedział, musiało być słuszne, cokolwiek zrobił, było właściwe. Z dnia na dzień coraz bardziej oddalałam się od Dalijczyków. Marathari szalała. Właśnie pozbyła się Adahla, a ja, Pierwsza, wymykałam jej się z rąk. W końcu nie wytrzymałam połajanek, odeszłam od Klanu Sabrae i zamieszkałam z Silamem w starej, na wpół zrujnowanej wieży w lesie. Zabrałam Enę ze sobą. Miała przecież dopiero osiem lat, właśnie straciła ojca i brata. Rok później urodził się Micah. Był takim kochanym dzieckiem. Nie płakał, dużo się uśmiechał. Dał nam mnóstwo radości. – Sul znów umilkła, uśmiechając się delikatnie do swoich wspomnień.

VIR SHIVA - DROGA OBOWIĄZKU [DRAGON AGE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz