Daryl niespodziewanie złapał Amare za ramie nie dając jej dokończyć zdania, pociągnął ją za drzewo i przycisnął do niego. Chciała zapytać czemu to zrobił, ale kazał być jej cicho i zakrył jej usta dłonią. Szybko jednak odrzuciła jego rękę.
-Sztywni.- szepnął mężczyzna.
Amara spojrzała w kierunku, w który patrzy Daryl. I westchnęła widząc zbliżających się w ich stronę czterech sztywnych. Wywróciła oczami rozbawiona jego zachowaniem. Radziła sobie sama w znacznie gorszych sytuacjach i jakoś żyje.
-I co z tego?- powiedziała lekceważąco, odsunęła się od niego i wyszła zza drzewa naciągając na łuk strzałę. Sztywni zauważając ją ruszyli w jej kierunku warcząc i wyciągając ręce przed siebie jakby dzięki temu mogli szybciej ją złapać. Puściła pierwszą strzałę, która idealnie trafiła jednego chodzącego trupa miedzy oczy, nałożyła po kolei dwie kolejne strzały i zabiła dwóch innych. Nie czuła przy tym strachu ani obawy, robiła to jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie, wykonywała płynne, pewne i zwinne ruchy. Na ostatniego nie zdążyła nałożyć strzały na cięciwę i gdy chciał już ją złapać kopnęła go w nogę. Sztywny upadł na kolana, a ona miała chwile by wyciągnąć z pochwy przyczepionej do uda nóż i wbiła go w czaszkę trupa, który upadł na ziemię.
Nie zaprzątając sobie głowy widownią w postaci Daryl'a podeszła do ciał i wyciągnęła z ich głów swoje strzały. Otarła je z krwi w szmatkę, którą wyjęła z torby i włożyła je z powrotem do kołczanu. Przy ostatnim trupie zauważyła wypuklenie w kieszeni jego spodni. Pochyliła się i sięgnęła do niej. Wyciągnęła z niej niezniszczoną paczkę papierosów. Jako że nie pali chciała je wyrzucić, ale zanim to zrobiła przypomniała sobie o swoim towarzyszu. Odwróciła się do niego odgarniając włosy na bok z delikatnie uniesionymi kącikami ust.
-Chcesz paczkę papierosów? Bo ja nie pale.- pomachała pudełeczkiem trzymając je w górze po czym rzuciła mu je, a on bez żadnej odpowiedzi złapał.
Ponownie ruszyli w drogę powrotną, ale tym razem Amarze nie chciało się próbować nawiązać z nim rozmowy. Skoro nie chce gadać to nikt go do tego nie zmusi.
Gdy doszli w końcu do obozowiska oboje rozdzielili się i poszli w swoje strony.
-Zagotuj wodę, przyniosłam jedzenie.- powiedziała Amara do siedzącego przed ich namiotem Jason'a, który gdy ją zobaczył rozpromienił się i posłusznie pobiegł zrobić to o co poprosiła go kobieta.
~~~~~
Amara przygotowała kaczki by móc je upiec nad ogniskiem. Podzieliła wszystko na jednakowe porcje by każdym mógł trochę zjeść.
-To jest na prawdę dobre.- powiedziała Amy, młodsza siostra Andrey, rozkoszując się smakiem.- I faktycznie smakuje jak kurczak.
-Ciesze się że wam smakuje.
-To lepsze niż grzyby, które nigdy nie wiadomo czy są jadalne. Znasz się trochę na nich? Mi samej ciężko stwierdzić, które można jeść, a Shane nie zawsze ma czas by mi pomóc.- zwróciła się do ciemnowłosej Lori kończąc jeść własną porcje mięsa.
-Tak, dziadek mnie uczył. Wiec jeśli będziesz się wybierać do lasu chętnie z tobą pójdę i pomogę.- kobieta uśmiechnęła się na co Amara odpowiedziała jej tym samym.- Zaraz wrócę.- szepnęła do siedzącego obok niej Jason'a i wstała biorąc jedną porcje jedzenia.
Przeszła miedzy namiotami by znaleźć legowisko brązowowłosego, który ma swoją miejscówkę trochę dalej niż pozostali. Mimo że jest z nimi to i tak trzyma się na dystans jakby nie chciał by ktokolwiek się do niego zbliżył.
-Daryl?- zapytała zaglądając do jego namiotu, ale nie znalazła go tam. Odwróciła się by odejść i wtedy prawie wpadła na niego i lekko podskoczyła w miejscu nie spodziewając się go.- Znowu się zakradasz.- zażartowała.
-To ty się tu zakradłaś.- stwierdził.
-Nie, tylko przyniosłam ci porcje jedzenia.- wyciągnęła w jego stronę kawałek mięsa zawinięty w czysty materiał.
-Niczego od ciebie nie chce, idź sobie.- minął ją i wszedł do swojego namiotu.
-Chciałam być po prostu miła.- powiedziała za nim.
-Bądź miła gdzie indziej.
Amara stała jeszcze kilka chwil w miejscu wbijając wzrok w zasunięte wejście do namiotu po czym stwierdziła że już sobie pójdzie. Co za gbur., przeszło jej przez myśl. Gdy przechodziła obok namiotu rodziny Peletier'ów i zauważyła że oni nie wzięli swoich porcji z ogniska wiec podeszła do nich.
-Carol, tak?- zwróciła się do kobiety z krótko ściętymi szarymi włosami, która przytaknęła głową.- Czemu nie weźmiecie swoich porcji, małej na pewno posmakuje, ma podobny smak do kurczaka.- z uśmiechem spojrzała na małą Sophie, która spojrzała najpierw na swoją mamę, a gdy kobieta kiwnęła głową przeniosła wzrok na Amare i wstała.
-Sami sobie poradzimy, nie potrzebujemy waszej litości.- powiedział z nieprzyjemnym tonem i posyłając Amarze pogardliwe spojrzenie Ed, mąż Carol.
-Chce pomóc, a dziecku przyda się więcej białka. Potrzebuje tego by zdrowo rosnąć.
-Znalazła się ekspertka, nie zawracaj nam głowy babsztylu.- powiedział oschle. Amara odetchnęła głęboko by nie dać się ponieść nerwom. Widać że ten człowiek nie należy do tych kochających mężczyzn. Amara nawet zauważyła jak Carol się przy nim zachowuje, widać że boi się każdej jego reakcji, pochyla głowę i kurczy się jakby zaraz miał coś jej zrobić. Może to i nie sprawa ciemnowłosej, ale ona nie potrafi tak po prostu odwrócić wzroku i udawać że jest w porządku. Tym bardziej nie po tym co stało się w czasie tych czterech miesięcy wędrówek.
-Jeśli ci coś nie pasuje to możemy odejść na bok i tam porozmawiać.- skupiła na nim wzrok posyłając mu chłodne spojrzenie i przybierając kamienną twarz. Ed parsknął pogardliwie. Może wydaje mu się że ta jej groźna poza, którą przybrała jest tylko na pokaz, ale jeśli tak myśli to niech Bóg go strzeże jeśli zajdzie mu za skórę. Nie jest już tą samą osobą, którą była przed apokalipsą, teraz zrobi wszystko by Jason był bezpieczny. A ludzie, którzy znęcają się nad innymi i nie szanują nikogo niech lepiej trzymają się od niej z daleka jeśli chcą żyć.
-Uważaj na słowa bo nie chcesz mieć uszkodzonej twarzyczki.- mężczyzna warknął i wstał ze swojego miejsca robiąc krok w jej stronę.
-Ed, proszę przestań.- powiedziała błagalnie Carol.
-Zamknij się.- żachnął na nią.
Reszta osób zaczęła przyglądać się im. Oni wiedzieli że Ed nie jest spokojną osobą, a jedyną osobą która może go choć trochę ogarnąć to Shane i nie dlatego że go szanuje tylko dlatego że może skopać mu tyłek bez większego wysiłku. Akurat w dobrym momencie Shane wyszedł zza kampera i chciał podejść do ogniska przy którym siedzi reszta, ale zauważył że oni wszyscy patrzą gdzieś indziej. Lori spojrzała na niego dając mu niemy znak by coś zrobił dlatego szybkim krok podszedł w ich stronę.
-Jakiś problem?- ustał niedaleko nich gotowy w razie gdyby Ed postanowił zrobić coś nieodpowiedniego.
-Nie.- odpowiedziała Amara przybierając swobodną pozycje i rozluźniając się. Shane spojrzał na okrągłego mężczyznę.
-Ed? Zadałem pytanie.- powiedział stanowczo.
Ed rozejrzał się po każdym po czym mruknął coś pod nosem i odwrócił się by wejść do swojego namiotu.
-W porządku?- zapytał jeszcze Shane przyglądając się im czy Ed niczego nie zrobił wcześniej, ale kobiety zapewniły go że jest dobrze wiec mężczyzna odszedł.
-Choć Sophie.- Amara wyciągnęła do dziewczynki rękę, którą mała złapała. Ciemnowłosa spojrzała jeszcze na Carol, która zerknęła na namiot po czym wstała i razem z nimi poszła do drugiego ogniska.
-Dziękuję, ale nie musiałaś tego robić.- szepnęła do Amary Carol.- Ed bywa gburowaty, ale dba o nas.
-Nie lubię biernie się przyglądać, a zwłaszcza jeśli coś mi się nie podoba, a zwłaszcza gdy ktoś kogoś krzywdzi. I wybacz, ale to jak zachowuje się twój mąż wcale nie pokazuje by o was dbał. Teraz jesteśmy grupą, musimy trzymać się razem, inaczej nie przetrwamy.
CZYTASZ
Wiecznie żywi | D.D. | Zakończone
Fanfiction"Życie powinno być czymś więcej niż tylko przetrwaniem." "Jeśli stracimy swoje człowieczeństwo, to czym wtedy będziemy różnić się od żywych trupów?" Amara Rogers to kobieta, która trudem i ciężką pracą osiągała swoje cele. Nawet jeśli jej rodzina mi...