*6*

2.5K 146 46
                                    

Amara przykucnęła przy brzegu jeziora w kamieniołomie. Zrobiła z dłoń łódeczkę i nabrała wody po czym opłukała nią swoją twarz oraz zwilżyła włosy. Rozpięła koszule i zdjęła ją zostając w czarnej koszulce na ramiączka. Oblała wodą przedramiona chłodząc skórę i przy okazji ją czyszcząc. Musiała przyznać że te miejsce jest piękne, malownicze widoki i wysokie skaliste wzniesienia, a także jeszcze te jezioro. Piękne miejsce. Nadal kucając spojrzała w bok i przy innej części jeziora, przy brzegu zauważyła jak kobiety piorą ręcznie ubrania. Skoro się do nich przyłączyła to powinna zapracować na to i im pomóc. Wstała, zawiązała koszule na biodrach i ruszyła w ich stronę.

-Może przyda się wam pomoc?- zapytała Amara gdy podeszła do nich. Kobiety spojrzały na nią.

-Poradzimy sobie.- powiedziała do niej Lori.

-Na pewno? Chce się przysłużyć tej grupie, pomóc.

-Damy rade.- powiedziała Andrea.

-W porządku. Myślałam nad wybraniem się do lasu żeby coś upolować czy zebrać coś przydatnego.

-Tylko oby nie wiewiórki, tego mam dosyć.- odezwała się Amy.

-Gdy szłam przez las mijałam po drodze niewielki staw, pływały tam kaczki. Jeśli będę miała farta to może jeszcze tam będą.

-Kaczki brzmią dobrze, podobno smakują prawie tak samo jak kurczak.- ponownie odezwała się Amy tym razem z lekkim uśmiechem na twarzy. Amara pomyślała że wygląda na sympatyczną młodą dziewczynę, której niewinności ten paskudny świat jeszcze nie zniszczył.

-Jak dobrze mi pójdzie to może nawet wytropię jelenia może dzika.- powiedziała ciemnowłosa i chciała odejść, ale Lori ją zatrzymała.

-W lesie jest niebezpiecznie. Shane jest przy kamperze, pójdź do niego, a da ci broń.

-Dzięki za troskę, ale mam własną. I dam rade, przez prawie cztery miesiące radziłam sobie sama wiec i tym razem też tak będzie.- ciemnowłosa odeszła od nich i zaczęła podążać ścieżką na górę do obozowiska.

Gdy doszła poszła do namiotu jej i Jason'a aby wziąść łuk, sznur oraz parę innych rzeczy. Zawiesiła na ramie łuk i strzały, założyła pasek do którego przyczepiła sznur oraz włożyła do pochwy pistolet. Sprawdziła czy nóż dobrze trzyma się przypięty do uda oraz sztylety czy nie poluzowały się przypięte do obu łydek po dwie sztuki. Wzięła jeszcze torbę i przewiesiła sobie przez ramie. Wyszła z namiotu gotowa do drogi.

-Gdzie idziesz?- zapytał ją Jason podbiegając w jej stronę.- Idziesz polować, prawda? Też chce.

-Posłuchaj, tam jest niebezpiecznie.- wskazała dłonią las.

-Wiem dlatego potrzebujesz wsparcia.

-Nie, tu nic ci nie grozi, a tam będziesz mi utrudniał polowanie oraz będziesz mnie spowalniał. Wrócę, nie martw się o to. Rozumiesz?- chłopak przytaknął niechętnie się godząc. Wzięła jego twarz w dłonie i pocałowała go w czoło.- Niedługo wrócę.

-Gdzieś idziesz?- zapytał Shane przechodząc niedaleko ich.

-Na polowanie, chce się do czegoś przydać.

-A masz broń?- zapytał, a kobieta przytaknęła.- W porządku, tylko nie oddalaj się za daleko.- powiedział i poszedł gdzieś.

~~~~

Mimo że Amara miała kawał drogi do tego stawiku to opłacało się jej tam iść bo udało jej się upolować aż cztery kaczki, będą mieli co jeść. Choć jeśli te kilka osób, o których mówił Dale wrócą i nie przywiozą ze sobą czegoś to to będzie znacznie za mało i raczej będzie to jako przegryzka. Po drodze powrotnej do obozowiska będzie musiała spróbować wytropić jakieś inne jeszcze zwierze, może trafi na zająca, to też będzie coś dobrego.

Trzymając łuk z naciągniętą na cięciwę strzałą z uwagą rozgląda się po lesie szukając jakiś śladów zwierzyny i uważając na sztywnych, którzy mogą pojawić się w każdej chwili. Zatrzymała się zauważając rosnącą przy krzaku roślinę. Podeszła bliżej i przykucnęła. Zdjęła strzałę z cięciwy i włożyła ją do kołczanu. Dotknęła dłonią rośliny i zerwała jeden listek by przyjrzeć się czy to na pewno ta roślina o której myśli. I upewniła się że to właśnie ta. Zaczęła zrywać ją oczywiście nie wyrywając przy tym korzeni aby roślina mogła odrosnąć. Schowała ją do torby, może się przydać do robienia wywarów gdy ktoś będzie miał gorączkę albo będzie miał zakażenie. Amara usłyszała za sobą cichy szelest i napięła się. Zwinnie nałożyła na cięciwę strzałę i nadal kucając na ziemi odwróciła się mierząc w nieproszonego gościa z łuku.

-To ty.- powiedziała Amara widząc przed sobą Daryl'a i odłożyła ponownie strzałę do kołczanu.- Mógłbyś przestać się tak zakradać, mogłam cie zabić.- wstała z ziemi przyglądając się mu.- Nie jesteś rozmowny, co?

-Nie bardzo. Co to za chwasty zrywasz?

-To nie chwasty, tylko roślina lecznicza. Widzisz te ciemnozielone liście z lekko żółtymi końcówkami, można je wykorzystać gdy ktoś ma gorączkę, robi się z nich napar albo gdy ktoś będzie miał zakażenie też można je wykorzystać do oczyszczania rany.

-Przydatne. Widzę że miałaś udane łowy.- Daryl zwrócił uwagę na zawieszone sznurem do jej torby kaczki.

-Miałam farta.

-Nie widziałem tu nigdzie żadnej wody.

-Jest kawał drogi stąd, na zachód. Znalazłam ją gdy podróżowałam w stronę obozowiska. A ty, też polujesz? Widzę że udało ci się złapać wiewiórki.- uśmiechnęła się do niego przyjaźnie. Liczyła że coś odpowie, ale niczego się nie doczekała. Zapadła miedzy nimi nieprzyjemna cisza, a przynajmniej dla Amary taka jest.- Właśnie wracam już do obozowiska. Idziesz?- przytaknął jedynie głową w odpowiedzi po czym oboje ruszyli w drogę powrotną.

Szli kilka minut w ciągłej ciszy. Amarze zaczęło to w końcu przeszkadzać, próbowała nie zwracać uwagi na niego i przestać zerkać co jakiś czas w jego stronę, ale nie potrafiła. Chciała bliżej go poznać, chciała wiedzieć czy zawsze jest taki towarzyski i co stało się z jego bliskimi jeśli w ogóle miał ich. A przecież o niej słyszał od Jason'a, a znając dobrze tego dzieciaka i fakt że jest bardzo gadatliwy pewnie cały czas coś o niej opowiadał, co rusz coś nowego. Amara wiedziała że w ten sposób Jason próbował jakoś wytrzymać tęsknotę, wspominał i udawał że dawny świat jeszcze istnieje, a Amara zaraz wróci z kolejnego swojego wyjazdu, na które co jakiś czas jeździła.

-To dziadek nauczył mnie polować, wyjeżdżaliśmy razem na kempingi.- przerwała w końcu cisze miedzy nimi.- Pokazywał mi jak tropić, uczył jak przetrwać w dziczy. Niestety umarł gdy miałam dziewiętnaście lat, miał atak serca. Bardzo mi go brakowało, teraz też, to był wyjątkowy człowiek. Rodzice mówili że jestem do niego podobna, nigdy mi nie  wyjaśnili pod jakim względem tak uważali. A co z tobą? Masz jakąś żyjącą jeszcze rodzinę? Kogokolwiek bliskiego?

-Starszego brata.

-Zgaduje że też należy do tego obozowiska. Wyjechał na szukanie zapasów z innymi, prawda?

-Mhm.

-Jak ma na imię?

-Merle.

-Ciekawe imię. Ja miałam młodszego brata i siostrę, zmienili się w sztywnych tak samo jak moi rodzice oraz mąż mojej siostry. Po wydostaniu się z ośrodka pojechałam do mojego rodzinnego domu sprawdzić czy wyjechali szukać bezpiecznego miejsca. Zastałam ich w piwnicy, leżeli razem.- załamał jej się głos wiec szybko odkaszlnęła by brzmieć naturalnie i kontynuowała.- Prawdopodobnie zmarli z głodu, a przynajmniej na to wyglądało. A gdy chciałam odejść wstali, chcieli rozerwać mnie na strzępy wiec musiałam ich zabić.- zamrugała szybciej by odgonić niechciane łzy. Jeszcze brakowało bym ryczała przy nim i pokazała jaka jestem słaba.

-Przykro mi.

-Dzięki.- spojrzała na niego wysilając się na lekki uśmiech. Co było to minęło i teraz musi iść naprzód. Ma Jason'a i o niego musi się martwić, zapewnić mu bezpieczeństwo, nic innego się nie liczy.

-A jak twoje ramię? Boli Cię?

-Zadajesz za dużo pytań.

-Chcę wiedzieć. Jestem lekarzem i mogę ci pomóc jeśli...

Wiecznie żywi | D.D. | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz