*11*

2.2K 127 27
                                    

Amara wyjęła ze swojej torby rośliny lecznicze. Stwierdziła że jest tego za mało by starczyło na całą podróż do Centrum dlatego przed wyjazdem będzie musiała jeszcze pójść do lasu i zebrać ich więcej. Wyszła z namiotu i skierowała się do ogniska gdzie Jason podgrzewa wodę, o którą poprosiła go wcześniej Amara. Ciemnowłosa dodała jeden rodzaj rośliny do wrzątku by się zagotował, a drugi włożyła pod materiał i położyła na skalistej powierzchni. Zaczęła miażdżyc roślinę kamieniem by zrobić z tego opatrunek na ranę Jim'a. 

-Myślisz że przeżyje?

-Jeśli dotrzemy na czas do centrum, to może się mu udać. Mam taką nadzieje.  

-Ale w to nie wierzysz, widzę to w twoich oczach.- Jason położył rękę na ramieniu Amary, która przestała miażdżyć roślinę i spojrzała na niego. Kobieta nie miała już nadziei dla tych, którzy zostali zarażeni, ale nie chciała pokazywać tego piwnookiemu. Chociaż dla niego mogłaby udawać że jeszcze wierzy by sam też miał wiarę.

-Masz racje, ale to nie znaczy że odpuszczę.- z upartością ponownie wróciła do wykonywanej czynności. Jason ma racje, nie wierzy w to, Jim nie wytrzyma drogi do Centrum, ale przynajmniej ulży mu trochę w cierpieniu.

 Gdy wszystko przygotowała poszła do kampera by podać lekarstwo mężczyźnie.

-Jak się czujesz?

-Trochę mi słabo.- stwierdził Jim zmęczonym głosem przyglądając się jej z niewyraźnym spojrzeniem i uniósł się trochę do góry poprawiając swoją pozycje na wygodniejszą.- Umrę, prawda?

Amara przyjrzała się mu. Zauważyła że nie ma dla siebie nadziei na przeżycia, a te pytanie brzmiało bardziej niż stwierdzenie bez krzty walki i czekania że ona temu zaprzeczy.

-Zrobię co w mojej mocy by do tego nie doszło. 

-Nie warto, dołączę do swojej rodziny. Nie potrafię już tak żyć, to mnie wykańcza.

-Rozumiem cie, też straciłam kilku bliskich, ale nie można się tak poddawać. Pij.- ciemnowłosa podała mu kubeczek z wywarem. Mężczyzna przyjął go i zaczął pić.- Do końca. Opatrzę ranę, dobrze?

 Jim zgodził się, a ciemnowłosa przystąpiła do działania. Podwinęła jego koszulkę i zaczęła opatrywać ranę. Gdy skończyła obwinęła bandażem i wstała. 

-Odpoczywaj, później jeszcze przyjdę i podam ci jeszcze wywaru.- kobieta chciała odejść, ale Jim ją zatrzymał.

-Dziękuję.- powiedział szczerze, a ciemnowłosa skinęła głową po czym wyszła z kampera.

-Jason, podejdź na chwile!- zawołała gdy zauważyła piwnookiego. Jason słysząc ją podbiegł w jej stronę.

-O co chodzi?

-Jak ktoś będzie pytał gdzie jestem powiedz że poszłam do lasu.

-Po co?- niespodziewanie zjawił się obok nich Daryl. Kobieta spojrzała na niego znacząco by przestał w końcu się tak zakradać, ale on nic sobie z jej miny nie zrobił i patrzył na nią wyczekujący aż wyjaśni. 

-Czemu cie to obchodzi? Teraz jesteś moją przyzwoitką?- zapytała z rozbawieniem. 

-Nie.- cofnął się o krok do tyłu.- Idź, jeśli chcesz.- powiedział starając się zabrzmieć obojętnie po czym odszedł. Amara pokręciła głową z dezaprobatą i spojrzała na Jason'a.

-Dziwnie się zachowuje.- stwierdził chłopak.

-No co ty nie powiesz. Zakrada się, wypytuje, a później wycofuje się nie wiadomo z jakiego powodu. 

-On już taki jest. Trochę gburowaty, ale gdy bliżej się go pozna, jest w porządku.

-Myślisz, że będzie mnie śledził?- zapytała, a kąciki jej ust uniosły się do góry. Jason wzruszył jedynie ramionami i spojrzał na Amare mrużąc oczy, wiedział co ten jej uśmieszek znaczy. Zmarszczył brwi zastanawiając się chwile.

-Ej, nie możesz.- szturchnął w ramie ciemnowłosą.

-Co nie mogę?

-Lubić go w ten sposób. To mój kumpel.- powiedział Jason, a Amara poczuła jak nagrzewają jej się policzki i zaczęła się bronić.

-Co? Nie no co ty.- prychnęła nerwowo i machnęła ręką.- My nic z tych rzeczy.

-Ale wiesz co? Możemy się podzielić.- powiedział z uśmieszkiem. Amara zaśmiała się i poczochrała mu włosy.

-Nie ma o czym mówić. Tylko ci się coś wydaje w tej twojej główce.

-Jak uważasz, ale ja wiem swoje.- wypiął jej język i odbiegł zanim zdążyła coś jeszcze dodać.

-Oh, faceci.- pokręciła głową delikatnie się uśmiechając. 

Rogers spojrzała w stronę Andrei i jej martwej siostry, którą trzyma w ramionach. Rozumiała jej ból i szczerze jej współczuła. Nagle Amy zaczęła się poruszać i otworzyła oczy. Ciemnowłosa sięgnęła po broń by w razie jeśli Andrea sobie nie poradzi zastrzelić ją. Ale blond włosa kobieta zaszlochała przepraszając siostrę i strzeliła jej w głowę z własnej broni. 

-Problem z głowy.- powiedział przechodząc niedaleko Shane. 

Amara spojrzała na Andree współczująco po czym skierowała się do swojego namiotu. Wzięła torbę, do której włoży potrzebne rośliny oraz oczywiście sprawdziła czy ma pełny magazynek. Upewniła się czy dobrze siedzą w jej butach przypięte sztylety, które zawsze ma przy sobie i są ukryte by były w razie potrzeby na czarną godzinę. Podstawowo wzięła także maczetę, ale tym razem bez łuku tylko by ją obciążał, a przecież nie idzie polować. I wyszła z namiotu rozglądając się czy ktoś ją może zauważyć. Ale wszyscy są zajęci pochówkiem swoich ludzi wiec szybko wymknęła się do lasu. 

Przeszła spory kawałek zanim znalazła to czego szukała. Na razie nie napotkała żadnych spacerowiczów, ale wiedziała że tak czy siak natknie się na nich w drodze powrotnej. Napełniła torbę i usłyszała gdzieś w oddali szelest. Sięgnęła po maczetę rozglądając się uważnie do okoła, ale niczego podejrzanego nie zobaczyła. Ruszyła wiec w stronę powrotną do obozu. 

Szła przed siebie gdy nagle usłyszała charakterystyczne charczenie oraz warczenie. Zobaczyła że spomiędzy drzew wyłaniają się sztywni, naliczyła ich czterech. Pozwoliła by po kolei podchodzili do niej. Z pierwszymi dwoma nie miała problemu by ich zabić maczetą, ale przy trzecim musiała cofnąć się do tyłu by jej nie dopadł, a gdy odcięła mu głowę ten czwarty zaskoczył ją będąc tak blisko niej przez co upuściła swoją maczetę. Rzucił się na nią i przygwoździł do drzewa. Zaczęła się z nim szarpać, a on próbował ugryźć ją. Lewym przedramieniem próbowała go przytrzymać i odciągnąć od siebie by spróbować prawą ręką sięgnąć do noża przyczepionego w pokrowcu do jej uda. 

-Odwal się cuchnący palancie.- żachnęła sięgając po ostrze i jednocześnie próbując go od siebie odciągnąć. Podbiło ją czując wstrętny odór rozkładającego ciała. 

Gdy już sięgnęła dłonią noża i chciała nim dźgnąć sztywnego bełt wbił się w czaszkę spacerowicza, a ten padł martwy na ziemie.

-Miałam go.- powiedziała z lekką złością na patrząc na Daryl'a podchodzącego w jej stronę.- Poradziłabym sobie.

-Właśnie widziałem.- podszedł do niej i pochylił się by wyjąć z trupa swój bełt. Gdy to zrobił za jego plecami pojawił się kolejny sztywny. Amara zepchnęła brązowowłosego w bok gdy spacerowicz chciał go ugryźć po czym ciemnowłosa dźgnęła nożem go w głowę.

-Mamy remis.- podniosła z ziemi swoją maczetę i ruszyła w drogę powrotną.- Jednak poszedłeś za mną.

-Tylko sprawdzałem okolice. Spotkałem cie przypadkiem.- wzruszył obojętnie ramionami.

Amara spojrzała w bok na niego gdy dorównał jej kroku i uśmiechnęła się pod nosem. Ta jasne., pomyślała pewna że to wcale nie był przypadek.

Doszli do obozowiska w ciszy. Gdy byli na miejscu natrafili na moment kiedy Rick mówił wszystkim że jutro kto chce może z nim pojechać do Centrum Kontroli Chorób i tam spróbować szczęścia.

Wiecznie żywi | D.D. | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz