*61*

1.9K 130 50
                                    

Nie wiedziała gdzie jest, ale czuła pod sobą miękki materiał. Miała trudności z otwarciem oczu, powieki były ciężkie, a jej brakowało sił. I wtedy poczuła zapach. Ten sam gdy obudziła się po tym jak próbowała się zabić. Daryl przyniósł te kwiaty bo tylko on w grupie wiedział że to jej ulubione. Ale przecież on odszedł wiec kto je przyniósł, a może tylko wydaje się jej że je czuje? Może umarła, a to niebo? Nic bardziej bzdurnego, pomyślała z goryczą. Po tym co robiła nie zasłużyła na Niebo, wiedziała o tym. To dało jej siłę i otworzyła oczy. Był dzień. A ona leżała na łóżku. Spojrzała w bok. To jej cela i na półce pod ścianą stoi butelka, a w niej kwiaty. Białe i rozłożyste z liśćmi w odcieniu głębokiej zieleni. Teraz zrozumiała. Ten głos, był prawdziwy. On wrócił.

Spróbowała podnieść się, ale wtedy prawie krzyknęła z bólu, który przeszył jej ciało. Zakręciło się jej w głowie gdy odsunęła nakrycie i usiadała na łóżku spuszczając nogi na ziemie. Była w czarnej bluzeczce na ramiączka. Ktoś zmienił jej ubranie. Podciągnęła materiał i zobaczyła bandaż wokół jej ciała. Hershel'owi udało się ją uratować. Skubany jeden, pomyślała lekko się uśmiechając. Myślała że umrze i już się z tym pogodziła, a jednak los pozwolił ponownie dać jej przeżyć. Można było nazwać to klątwą. Każdy wokół niej umiera, oprócz jej. 

Wstała powoli uważając na ranę i zbliżyła się do krzesełka, na którym wisi jej flanelowa koszula, a obok leżą buty. Założyła to wykonując powolne i ostrożne ruchy aby odczuć przy tym jak najmniejszy ból. Chwyciła jeszcze pasek z kaburą i bronią w niej i zapięła go wokół tali. Westchnęła wychodząc z celi. Rozejrzała się, ale nikogo niezastała. Zmarszczyła brwi. Gdzie oni wszyscy są? Ruszyła w stronę schodów, po których powoli zeszła krzywiąc się przy każdym kroku. Rana bolała ją i prawdopodobnie naruszyła ją, ale musiała się upewnić że on wrócił. Przeszła dalej i gdy wchodziła do drugiego pomieszczenia stanęła w miejscu zauważając obcą osobę siedzącą przy stoliku. Mężczyzna obklejał taśmą metalowe zakończenie gdzie powinna znajdować się jego ręka. Wyciągnęła broń z kabury i wymierzyła w niego.

-Kim jesteś?- zapytała z wrogim nastawieniem. Nieznajomy słysząc jej głos podniósł głowę i przerwał czynność.

-Wow, wow, spokojnie doktoreczko. Po co te nerwy.- powiedział z uśmiechem unosząc ręce do góry. Amara zwróciła uwagę na brak jednej z jego kończyn. Mężczyzna zauważył to i zamachał protezą siadając nonszalancko.- To dzięki Rick'owi.

Ciemnowłosa zmrużyła oczy powoli łącząc fakty. Ten facet nawet był trochę podobny do Daryl'a.

-Jesteś Merle?

-Zgadza się złotko. Słyszałaś o mnie?- kobieta zmarszczyła nos zauważając, że ten facet zachowywał się jakby wcale do niego nie mierzyła, jakby bawiło go to.

-Nie były to pochlebstwa.

-Zdziwiłbym się gdyby było inaczej. Może opuścisz broń i pogadamy sobie, poznamy się bliżej.

-Nie mów mi co mam robić.- fuknęła, ale i tak opuściła pistolet i schowała go do kabury.

-Amara Rogers, jednak Jason mówił prawdę o tobie. Wszyscy myśleli że zmyśla, ale jak widać tak nie było. Szkoda dzieciaka, był w porządku, nawet go polubiłem. Może my też się polubimy?- uśmieszek wpłynął mu na twarz i poruszył sugestywnie brwiami. Amara skrzywiła się słysząc dwuznaczność w jego słowach.

-Ew, pierdol się.- warknęła, na co Merle roześmiał się. Chciała iść dalej, ale nagle poczuła się słabo i złapała się krat aby zachwiać równowagę.

-Nie wyglądasz najlepiej doktoreczko. Pomogę ci.- mężczyzna podniósł się z miejsca i chciał do niej podejść.

-Nie zbliżaj się do mnie.- trzymała się mocno krat jedną ręką, a drugą położyła na broni dając mu jasno do zrozumienia aby został tam gdzie jest. Merle ustał w miejscu.

Wiecznie żywi | D.D. | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz