Rozdział 8

64 3 3
                                    

Maros wraz z Leną podjechali pod jej apartament. Weszli do środka, dziewczyna była w szoku po zastanym tam widoku.

-Jak tu pięknie.-zachwyciła się.

-To już musisz podziękować firmie, to Oni wybierali nocleg.

-Muszę iść pod prysznic, trochę zmęczyła mnie ta trasa.

-Jasne, odśwież się. Przyjadę po Ciebie 20, dobra?

-A miałeś mi miasto jeszcze pokazać.

-A no racja, to co? 18?

-No ok, będę gotowa.

-To do później.

Maros zostawił ją samą, Lena usiadła na łóżku i zadzwoniła do mamy.

-I jak córeczko, dojechałaś cała?-usłyszała głos rodzicielki w słuchawce.

-Tak mamo, nie jest tak źle jak to sobie wyobrażałam. Wręcz przeciwnie, bardzo mi się podoba.

-Bardzo mnie to cieszy. A jak zespół,fajny? Przypadł Ci do gustu?

-Jeszcze jak mamo! Najlepsze co mi się mogło przytrafić.Totalnie mój klimat.

-Cudownie, to baw się dobrze.

-Dzięki mamo.

Rozłączyła się, rzucił telefon na łóżko i weszła pod prysznic. Po kąpieli stanęła przy swojej walizce i zastanawiała się w co by się ubrać. Postawiła na dziurawe jeansy, czarną koszulkę na ramiączkach z logo"Jacka Danielsa", czarną skórzaną kurtkę typu ramoneska,czerwone trampki za kostkę włosy spięła gumką w luźnego kucyka i założyła opaskę na włosy z czerwonej bandany i duże czarne okulary przeciwsłoneczne. O 18 zadzwonił po nią Maros, zbiegła do niego i wsiadła do samochodu.

-Ej, fajnie wyglądasz.-odrzekł z uśmiechem mierząc ją wzrokiem.

-Dzięki, to gdzie jedziemy?

-Pokaże i parę fajnych miejsc w Budapeszcie. Jadłaś coś w ogóle od rana?

-Szczerze? Od śniadania skubnęłam tylko kilka wafli ryżowych, to jedyne co z sobą miałam.

-To najpierw pojedziemy coś zjeść,nie radzę Ci pić na pusty żołądek.

-Oj tak, wiem o czym mówisz. Kiedyś popełniłam ten sam błąd. Nigdy więcej!

Podjechali do uroczej knajpki, Maros podał jej kartę z menu.

-Wybierz coś sobie.

-A co na Węgrzech jest dobre i popularne?

-Gulasz, ale to też znacie w Polsce. A poza tym to Langos abo Halaszle.

-A po polsku może?

-Langos to placek ziemniaczany z dodatkami a Halászlé to zupa rybna.

-Zupą się raczej nie najem, jeżeli impreza ma być ostra. Weź mi ten placek.

-Pincér, jöhet itt?- krzyknął Maros w stronę kelnera.

-Így van?- podszedł do nich z notesem i wyjął długopis.

-Kérdez egy Langos és egy pohár vizet.

-Rendben, adok.-po czym odszedł w stronę kuchni.

-Kompletnie nic a nic nie zrozumiałam.

-Spokojnie, po angielsku też się dogadasz.

-Całe szczęście, chociaż strasznie ubolewam jak słyszę twój węgierski a Ja nic kompletnie nie rozumiem.

-Ja tu żyje na co dzień, więc wiesz.

Gdy tak rozmawiali wrócił do nich kelner z zamówionym daniem i szklanką wody.

-A Ty nic nie chcesz?

-Nie, Ja jadłem w domu. Zjedz sobie spokojnie, smacznego.

-Dzięki.-po czym zabrała się do jedzenia.

Hol Voltál? [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz