Rozdział 47

1.4K 50 22
                                    

Nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Stałam tam, z rozdziawioną buzią, jak jakiś ptak czekający na jedzenie.

- O... Boże... - Tylko tyle byłam w stanie z siebie wycisnąć.

- Co, nie włożyłem go tam? - Spojrzał przerażony do pudełka.

- Nie... Ja... Ja nie... Tak... Nie... Ehm...

- Jedno słowo maleńka, nie duś tak tego. - Wziął moją rękę, wyjął pierścionek z pudełka i przyłożył do mojego palca. To co działo się w mojej głowie to była jakaś abstrakcja. Tyle za i przeciw. Nie sądziłam, że taki pomysł mu strzeli do głowy. Co ten wariat sobie wyobrażał? W łazience? Zgodzić się? Nie mogę. Odrzucić? Jeszcze gorsze rozwiązanie. Znamy się dopiero 2 miesiące, on mnie porwał, nie może mi się oświadczyć, nie teraz, ja mam dopiero 18 lat...

- Tak. - Palnęłam, a łzy spłynęły po moich policzkach. Szybko wsunął mi pierścionek na palec, po czym wstał i mnie podniósł całując. Co ja zrobiłam. A co się ze mną działo. Takich motyli dostałam, że miałam wrażenie, że odlecę razem z nimi. Boże... Wojtek i ja... Nie możliwe.

- Nie płacz kochanie. - Pocałował mnie znów.

- Ale... Dlaczego teraz? Tak szybko?

- A co, miałem czekać jak debil na lepszą okazję? Lepszej nie będzie. Jadąc po Twój samochód wpadłem na ten pomysł, ale jak widziałem z jaką prędkością jedziesz, wolałem Cię jeszcze bardziej nie rozpraszać i nie dawać go w samochodzie...

- O matko...

- Będziesz chciała ślub, albo nie będziesz chciała. Wszystko jedno, ale to musiałaś dostać. - Wskazał na pierścionek.

- Też kosztował takie grosze, jak samochód? - Zaśmiałam się.

- Co Ty, mniejsze. Poprosiłem o najdroższy jaki mieli, ale żaden mi się nie podobał. Ten cenowo mnie nie zachwycił, ale zachwalali. No i jest taki... No podoba mi się.

- Masz dobry gust.

- Dziękuję. - Ktoś zapukał do drzwi. - Czy wszyscy muszą nam ciągle przeszkadzać? - Krzyknął Wojtek w stronę drzwi. Bez pytania wszedł Michał. On również wyglądał zabójczo. Też był ubrany na czarno.

- No, zakochańce, czas na nas. - Spięłam się.

- Coś nie tak?

- Boję się tam zejść...

- Spokojnie, idziemy tam w trójkę. Masz dwóch goryli, jesteś bezpieczna wśród nich. - Nadal nie czułam się pewnie, ale ruszyłam z nimi.

Garaż nie wyglądał, jakby kiedykolwiek stały w nim samochody. Po środku stał wielki stół, który prawie uginał się od potraw, kolumny były ozdobione różnymi świątecznymi bibelotami, Choinka prezentowała się wspaniale, część gości już siedziała za stołem. Większość mężczyzn, którzy przyjechali, byli w wieku podobnym do taty Wojtka. Jego też zobaczyłam w tłumie. Każdy miał na sobie garnitur, jednak co się dość mocno rzuciło w oczy, starsi mieli białe koszule. Wszyscy chłopcy mieli koszule koloru czarnego. Taka tradycja? Zajęliśmy swoje miejsca przy stole. Wojtek siedział na szczycie, tak jak jego ojciec. Po jego prawej siedział Michał, a po lewej ja, zaraz obok Adam. Domyśliłam się, że zajęłam jego miejsce.

- Macie jakieś tradycje o których powinnam wiedzieć? - Zapytałam, bo jeszcze nie wszyscy usiedli i był w miarę hałas.

- Tak, po skończonej kolacji wszyscy wyciągamy broń i do siebie strzelamy. - Mruknął rozbawiony Adam. - Sprawdzimy później, jak kobiety boją się pająków? Po kryjomu podrzucimy im jakiegoś. - Zachichotał.

- Weź dorośnij. - Skarcił go Wojtek. - Po kolacji wszyscy zaczynają się kręcić i składać sobie życzenia. Będę cały czas koło Ciebie, więc zobaczysz kilka nowych twarzy. Jak teraz zaraz wszyscy usiądą, ojciec zacznie swoje pierdołowate przemówienie. Potem wstaną i jak się nachodzą jeszcze raz, jeszcze jedno danie i pa pa.

- Czyli tak krótko?

- Góra 3 godziny. Nie stresuj się. Nie przedstawię Cię całej publiczności. Ci co powinni wiedzieć już wiedzą.

Przyglądałam się z mojego miejsca niektórym gościom. Moją uwagę przykuło dwóch starszych mężczyzn, siedzących w rzędzie na przeciwko, jednak kilka miejsc dalej. Rozmawiali ze sobą, co jakiś czas spoglądali na mnie. Jeden miał dość charakterystyczną bliznę na prawym łuku brwiowym, czyli tym dalej ode mnie. Ciekawe, czy tak się z kimś pobił, czy to był nieszczęśliwy wypadek. On zaczął mi się przyglądać, ja zaczęłam się przyglądać jemu. Znałam go? Nie możliwe. Ale był do kogoś podobny. Kiedy poruszył głową, światło odbił jego kolczyk w lewym uchu. Nic mi to nie mówiło. Ale gapił się.

- Wojtek, tamten pan się dziwnie na mnie patrzy. - Poskarżyłam się. Przerwałam mu rozmowę z Michałem.

- Który?

- Siedzi w rzędzie po Twojej prawej. Ma kolczyka w prawym uchu i bliznę na prawejbrwi.

- Znasz go?

- Nie wydaje mi się. Chociaż może... Jakbym już kiedyś widziała tą twarz, tylko nie wiem kiedy i gdzie. To tylko takie wrażenie.

- Okej, będziemy na niego uważać.

Wszyscy zasiedli już do stołu, rozmowy jeszcze trwały. Wtem rozległo się pukanie w szkło. Wow, jak oficjalnie. Tata Wojtka zaczął swoje przemówienie.

- Moi drodzy, jak co roku, spotykamy się w naszym gronie, żeby chociaż w jeden dzień spędzić czas ze sobą. Wiadomo, w życiu różnie bywa. Nieraz jesteśmy dalej, nieraz bliżej, spotykamy się często, bądź tylko raz w roku, ale cieszy mnie, że zdecydowaliście się spędzić właśnie ten dzień wspólnie. Nie spotkalibyśmy się dziś tutaj, gdyby nie mój syn, który udostępnił nam swój dom, abyśmy wspólnie mogli świętować. Życzę wam wszystkim zdrowia, spełnienia wszystkich marzeń, oraz żebyśmy spotkali się w tym samym składzie za rok. Wesołych świąt kochani.

Wszyscy chóralnie odkrzyknęli wesołych świąt, i rozpoczęła się uczta. Czułam się trochę nieswojo w towarzystwie tak wielu facetów. Kiedy przeżuwałam pieroga, który swoją drogą był na prawdę świetny, odezwał się Michał.

- A co Ty masz na palcu? - Brwi skoczyły mu do góry patrząc na moją rękę. Zaczerwieniłam się. Szybko szybko, jakaś wymówka...

- Znalazłam w Kinder niespodziance. - Palnęłam. Było źle? Jest jeszcze gorzej.

- Nie gadaj, pokaż no. - Wysunęłam rękę w jego stronę. On też się nachylił. Brwi podjechały mu do góry. Czy wy... - Przełknęłam pieroga i spojrzałam na Wojtka.

- No co... - Uśmiechnął się głupio.

- Myślałam, że Ty wiesz... - Odezwałam się do Michała.

- Nikt nie wie! Ha! Kiedy to było?

- Zanim wszedłeś do pokoju. Dosłownie chwilę. - Odparł Wojtek nakładając sobie karpia. - I nie wrzeszcz tak.

- Ale to super, wszyscy powinni wiedzieć!

- Nie! - Krzyknęłam razem z Wojtkiem.

- Po co robić z tego aferę... - Odparłam z zakłopotaniem. Wojtek spojrzał na niego groźnie.

- Taa... Macie rację... - Mruknął.

- Nie przejmuj się. - Powiedział do mnie Wojtek.

Kiedy wszyscy już byli najedzeni, tata Wojtka zarządził odejście od stołu. Miła odmiana. Kręciłam się wszędzie za Wojtkiem i Michałem. Dotarliśmy do jego rodziców. Złożyliśmy sobie życzenia, zaczęliśmy luźną rozmowę. Wojtek nas na moment przeprosił i zniknął w tłumie. Ja stałam dość blisko Michała, tak na wszelki wypadek. Rodzice nie zauważyli drobnej ozdoby na palcu, Michał nic się nie odzywał, za co w duchu mu dziękowałam. Ktoś się o mnie otarł, zignorowałam to, w końcu było tu na prawdę wielu ludzi.

- Emilia? - Usłyszałam swoje imię. Znajomy głos? Odruchowo się obróciłam. Nogi z waty. Znów.

- Tato?

WycieczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz