Prolog

4.6K 112 0
                                    

Jocelyn

- Valentine ! Poddaj się ! - krzyknęłam, stając na tarasie, który był przeznaczony do wystąpień Konsula i Inkwizytora.

Spojrzałam w dół i zobaczyłam, że Luke i Valentine walczyli, tak jak inni Nefilim i część wilkołaków. To było straszne.

Cały Gard był zalewany krwią Podziemnych i Nefilim. Niewinną krwią istot, które przybyły tu, bo chciały jedynie i aż pokoju.

Ale ten człowiek nie rozumie istoty Porozumień. Nie rozumie, że Podziemi również mają duszę, uczucia, nie są straceni, że również powinni być przez nas chronieni tak jak Przyziemni. Ten człowiek sprawił, że rodziny, przyjaciele odwrócili się od siebie, a teraz zabijają się za Porozumienia. Ten jeden człowiek sprawił, że dzień, który powinien być pełny pokoju i radości jest istną rzezią.

Czy można go w ogóle nazwać człowiekiem ? Nie. Na pewno nie.

On jest i zawsze będzie potworem, który zabił nawet mojego syna. Nawet nigdy nie zobaczyłam mojego aniołka, mojego niewinnego, prawdziwego dziecka...

Czy ten potwór, mógł być naprawdę moim mężem? Tym kochającym człowiekiem, którego tak kochałam?

Patrząc dziś na niego wiem jedno. Ta bezgraniczna miłość omamiła mnie na tyle, że oślepłam i przestałam być tym, kim powinnam.

- Jocelyn... Jocelyn, moja niewierna żona, ale jeśli się teraz poddasz to wrócisz do moich łask...

- O czym ty mówisz ?! - Zeskoczyłam z gracją z tarasu i stanęłam przed nim z obnażonym mieczem. - Prędzej pójdę do grobu niż wrócę do ciebie - wysyczałam.

- Sama wybrałaś - szepnął i natarł na mnie.

Zablokowałam jego cios. Cofnął się. Spojrzał na mnie stalowym, zimnym spojrzeniem i znów natarł. Tym razem nasze ostrza zawirowały w śmiertelnym tańcu. Zrobiłam szybki unik. Ostrze minęło mnie o centymetry. Odetchnęłam i tym razem ja zaatakowałam, gdy mężczyzna unikał ciosu wilkołaka ze sfory Luke'a. Vale cofnął się. Byłam już wściekła. Niszczył Świat Cieni, niszczył naszą rasę, nasze dziecko. Nie. Powinnam zrobić to, na co nie miałam siły po utracie syna. Dla kolejnego dziecka.

W pewnym momencie potknęłam się o ciało martwego Łowcy. Upadłam. Valentine górował nade mną. Uśmiechnął się chytrze i wyjął z kurtki Kielich Anioła.

- Moja głupia żono, mógłbym cię teraz zabić, ale po co mam to robić ? Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia w tym przejęcie władzy i rozliczenie się z teściami - wyszeptał, po czym usłyszałam rżenie konia.

Spojrzałam w stronę, z której dobiegał dźwięk i zobaczyłam jednego z Łowców Kręgu na karym koniu. Zsiadł z ogiera. Morgenstern zajął jego miejsce w siodle i pomachał do mnie. Krew w moich żyłach zamieniła się w lód.

On nie może zabić moich rodziców. Nie może im tego zrobić. Nie. Nie są niczemu winni, nic nie zrobili, nawet ich tu nie ma, zajmują się jego demonem, tym, co zostało po moim synku.

W tej chwili chciałam nawet i biec za nim, aby tylko mu jakoś przeszkodzić, ale nie mogłam nic zrobić z ostrzem miecza na szyi.

Spojrzałam w górę. Niezbyt kojarzyłam szatyna z czarnymi oczami i orlim nosem, który górował nade mną niczym słoń nad myszą. Nie powaliłabym go z tej pozycji. Był zbyt silny dla mnie, zbyt muskularny abym mogła coś zrobić leżąc na ziemi.

- Zabicie samej Jocelyn Morgenstern. Nawet nie wiesz jaki to dla mnie zaszczyt... - mruknął z uśmiechem unosząc lekko miecz.

- Ups, nie dostąpisz go, ani nikt inny. Nie na mojej warcie.

Zobaczyłam, jak Luke pociągnął go, po czym poderżnął mu gardło i trzymał w żelaznym uścisku dopóki nie upewnił się, że nie wstanie.

- Nic ci nie jest ?

- Mi nie, ale... - zaczęłam, gdy zobaczyłam czarny dym.

Stanęłam jak wryta i osunęłam się w ramiona Luke'a. Mój przyjaciel przytrzymał mnie patrząc na mnie ze zmartwieniem w oczach. Pogładził mnie po twarzy.

- Jo ? Jo co się stało ? Źle się czujesz, coś z... ?

- Valentine... - wyszeptałam, czując łzy. - Patrz - szepnęłam, wskazując coraz większy bałwan czarnego dymu unoszący się tam, gdzie powinna stać rezydencja moich rodziców. - Valentine powiedział, że jedzie rozliczyć się z teściami... Luke, on ich pewnie spalił żywcem... Na Anioła. Z kim ja żyłam tyle lat ?

- Ciii... Spokojnie. Nie wygrał. To najważniejsze - mruknął, gdy rozejrzałam się i zobaczyłam, że w pobliżu stoją same wilkołaki z watahy Luke'a.

- Luke biegnijmy tam. Może jeszcze żyją. Luke, może da się ich jeszcze...

Znalezione obrazy dla zapytania tumblr gif hug- Po tym dymie wnioskuje, że to przeklęty ogień. Tylko raz wcześniej go widziałem, ale nigdy go zapomnę... Tak jak ten. Jo, my nic już nie możemy zrobić. Przykro mi. Oni już pewnie nie żyją.

- Czas na nowy początek - szepnęłam, dotykając brzucha, który jeszcze nie zdążył się zaokrąglić.

- Pomogę ci... Nie opuszczę cię Jo - szepnął, a ja przytuliłam się do niego, czując pewną ulgę.

- Musimy uciekać. Nefilim tu zaraz będą - mruknął jakiś wilkołak.

Historia pewnej ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz