39. Będę przy niej zawsze

588 21 0
                                    

Jocelyn

Siedząc naprzeciwko Imogen ze świadomością, że za drzwiami są Nefilim gotowi złapać mnie i wepchnąć do więzienia pod Gardem, tam, gdzie jeszcze jakiś czas temu był mój syn, czułam się tak, jakbym ciążył na mnie już wyrok śmieci, a katem miał być Valentine.

Kątem oka spojrzałam na Clary. Jej wzrok utkwiony był w horyzont widoczny przez okno za Imogen. Jej twarz była niemal kamienna, a postawa mówiła jasno - bała się, ale nie miała zamiaru tego pokazać, więc udawała kogoś, kim nie była.

- Jak to było ? - zapytała powoli Imogen. - Jak wyglądało przekazanie Kielicha ?

- Valentine czekał pod drzewem. Trochę musiał sobie pokpić z naszego położenia. Pstryknął palcami i z cienia wyszła grupka jego Łowców. Trzymali ich. Ledwo dyszeli. Mama rzuciła mu pod nogi Kielich. Kazał Magnusowi go sobie podać. Kiedy zobaczył, że nie może podnieść ręki, aby to zrobić złapał go za kark i rzucił nad go pod nogi. Wziął Kielich, kazał rzucić Raphaela i Luke'a. Kiedy pochyliłam się nad Raphaelem, powiedział, że Jonathan bawił się nim dopóki się "nie zepsuł". Pokpił, że za tak cenną rzecz "kupiłyśmy" od niego trzy poczwary, robale itd. Sama z resztą wiesz, jak najlepiej nazywać Podziemnych, no i tyle. Odszedł, a my się nimi zaopiekowałyśmy, żeby choć dożyli dotarcia do Alicante.

- Clary, ja chcę wam pomóc. Nie pomagasz sobie, ani matce...

- Ta pomoc to odebranie wszystkiego, ustawienie straży nad nami i przygotowywanie cel ? Na Anioła, dzięki, że nigdy nie musiałaś mnie ratować.

- Akurat w tej sytuacji muszę was ratować. Clave sądzi, że jesteście szpiegami Valentine'a, a wszystko było zaplanowane z góry łącznie z...

- Uwiedzeniem twojego wnuka ? To akurat wyszło w praniu, sorry... - prychnęła.

- Clary, dość - warknęłam. - Przestań udawać. Obie wiemy, jak jest.

Imogen

Clary spojrzała na matkę. Nie było w tym nic udawanego. Patrzyła na nią dłuższą chwilę, po czym dwie łzy spłynęły po jej policzkach. Skuliła się na krześle, zasłaniając swoją twarz. Chciała chyba chwycić stelę, ale jej nie miała. Zacisnęła palce na kolanach.

W tej chwili widziałam ją. Prawdziwą Clary, skuloną, wystraszoną, przerażoną niemal. I nie było w tym nic udawanego, czy sztucznego. To była jedynie ona, dziewczyna, która wychyliła się zza muru, który stworzyła by się chronić i od razu otrzymała cios, po którym nie wie, jak się pozbierać.

Po chwili odsłoniła twarz. Otarła resztki łez. Spojrzała na mnie. W tych zielonych oczach oprócz lęku zobaczyłam zrezygnowanie i pewnego rodzaju pogodzenie z losem, ale to najgorszego rodzaju.

- Kiedy mamy proces ? - zapytała cicho, ale jednocześnie pewna tego, że będą go miały szybko i nie będzie on wcale delikatny.

- Jutro - powiedziałam, patrząc na nią.

Oblizała suche wargi i skinęła głową. Patrzyła w dłonie.

- Mocno się wam dostało ? - zapytała, wpatrując się w wyblakły ślad po runie.

- Bruk jest dość twardy.

- Przepraszam - mruknęła i znów podniosła na mnie wzrok. - Odziedziczę celę po bracie ? - zapytała, po czym machnęła ręką. - Nie. Wolę się dowiedzieć na dole.

Wstała i spojrzała na matkę. Jocelyn skinęła głową, żeby jeszcze chwilę zaczekała. Clary jednak odeszła kilka kroków na bok. Wlepiła wzrok w pierścień rodowy Fairchildów, który miała na palcu, ale tuż przy paznokciu, jakby chciała go tu zdjąć i zostawić.

Historia pewnej ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz