48. "właśnie padł"

481 20 0
                                    

Clary

Kiedy Nefilim zaczęli się wymieniać runami poczułam, jak do swojej piersi przytula mnie Raphael. Zamknął mnie w swoich objęciach tak mocno, że nawet nie mogłam się ruszyć, mimo tego, że w teorii mieliśmy teraz tyle samo siły.

- Masz nie zginąć rozumiesz ? Musisz pokonać Valentine, wiem to, ale jeśli coś ci się stanie nie wybaczę sobie, że przyłożyłem do tego rękę, rozumiesz ?

- Skąd wiesz, że idę po mojego ojca ?

- To jasne...

- Raphael, posłuchaj mnie proszę. Cokolwiek poczujesz, cokolwiek powie ci mój brat, albo jeden z demonów, cokolwiek będziesz przeczuwać, nie idź za mną. Nie możesz opuścić pola walki, Alicante, rozumiesz ? To miasto cię potrzebuje, ciebie i twojego trzeźwego osądu. Mi musisz zostawić mojego ojca i wszystko to, co się tego tyczy.

- Rozumiem...

- Obiecaj mi, że nie powtórzysz nikomu tego, co ci teraz powiedziałam. Zawsze byłeś dla mnie bratem, którego mi odebrano, wsparciem i powiernikiem nawet najgorszych rzeczy. Teraz musisz ukryć moje zamiary.

- Obiecam, jeśli ty mi obiecasz, że jeszcze raz cię zobaczę.

- Zobaczysz mnie jeszcze nie raz, obiecuję braciszku.

- Trzymaj się siostrzyczko i uważaj na siebie - wyszeptał i pocałował mnie w czoło. - Nie mogę stracić i ciebie.

Powoli puścił mnie. Zrobiłam krok do tyłu i rozejrzałam się. Nefilim z partnerami zaczęli zajmować swoje pozycje. Jia sprawnie nimi dowodziła, bo tak naprawdę to był już moment, w którym każdy wiedział co ma zrobić i tylko no i aż to wykonywał.

Mimo to na schodach dalej stała moja mama, Luke, Jace, Tessa, Izzy, Simon no i oczywiście David i Rick.

- Co się stało ? Czemu nie idziecie ? Ja was spokojnie dogonię, wiecie szybkość wampira...

- Coś się dzieje skarbie ? - zapytał Jace, podchodząc do mnie i lekko mnie obejmując.

- Poza tym, że mój brat z wojskiem tu naciera ? Nie. Chodź, trzeba zająć miejsca... Wy też ludzie ! - krzyknęłam do nich, po czym po prostu zbiegłam po schodach w ułamku sekundy.

Jace

Wyraźnie widziałem, że coś ją gryzie. Raphael jednak zniknął tak szybko, że nie mogłem o nic zapytać, a reszta po prostu rozeszła się na swoje miejsca - Alec i Magnus na mury, nad bramę, Luke i Jocelyn mieli stać na innym kawałku murów i w razie potrzeby zejść na ziemie i walczyć wręcz. Izzy i Simon za to od razu poszli razem z wilkołakami walczyć z nimi wręcz. Tessa poszła do innych czarowników stworzyć barierę, która by odparła pierwsze uderzenie wojska Jonathana.

Ja zaś szedłem powoli w kierunku, w którym skierowała się Clary. Czegoś mi nie powiedziała, znowu. Często się to zdarzało, jednak w pewnej mierze to rozumiałem.

Była skryta, ukrywała swoje uczucia, swoje poczynania, myśli. Nie dzieliła się z nimi, gdyż uważała, że to dotyczy tylko jej. Nie chciała innych martwić, niepokoić. Wolała udawać, że wszystko jest okey, ale ile można tak ciągnąć ?

Aż do katastrofy, nieuniknionej walki, w której każdy może zginąć, a ona możliwe, że wie kto zginie. I nie może tej osoby nawet ostrzec, powiedzieć, że powinna powiedzieć ostatnie słowa.

Skręciłem w wąską uliczkę, szukając jej. Straciwszy ją z oczu szedłem za nią tylko dzięki skrawkowi jej ubrania z runą tropiącą.

Może to nie jest normalne, że robię to, żeby ją znaleźć, podczas gdy pewnie bardziej przydałbym się w walce, ale to nie tak ma być. Ja muszę być przy niej. Moje miejsce jest przy jej boku. To jest właściwe, a nie, żeby sama gdzieś szła, kiedy na miasto ma napaść jej brat, który najchętniej zabrałby ją z dala ode mnie aby ją skrzywdzić, ku swojej chorej satysfakcji.

Historia pewnej ŁowczyniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz