11

3.1K 196 35
                                    

Alec

Po wyjściu Magnusa z mieszkania nie mogłem znaleźć sobie miejsca.

Miałem przeczucie, że stanie się coś złego.
Nie minęło nawet pół godziny, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz i zobaczyłem połączenie od Izzy.

Poczułem niewytłumaczalny strach.

W pierwszym odruchu chciałem odrzucić połączenie, ale jakoś zwalczyłem w sobie tę potrzebę i odebrałem.

Usłyszałem odgłosy walki, jakieś krzyki w oddali i słaby cichy głos siostry.

- Alec błagam cię, przyjdź, zostaliśmy zaatakowani – musiałem bardzo się skupić, by usłyszeć, co mówi.
Hałas po drugiej stronie był niewyobrażalny, a do tego z nerwów zaczęło mi szumieć w uszach.

- Gdzie jesteście? – krzyknąłem do aparatu i zdałem sobie sprawę, jak bardzo jestem przerażony.

- Jesteśmy w pobliżu Pandemonium, nie wiem dokładnie gdzie, Jace jest ranny, Clary nieprzytomna, a ja ledwo daję radę z odpieraniem ataków.

- Trzymaj się ! – szepnąłem do słuchawki, bo nagle mój głos odmówił posłuszeństwa – będę za piętnaście minut!

– Nie dajcie się zabić – dodałem, gdy połączenie zostało zerwane.

Nie oglądając się za siebie, chwyciłem stojący w korytarzu łuk i kołczan i czym prędzej wybiegłem z mieszkania. 

***

Chyba nigdy w życiu nie czułem takiego strachu, obawiałem się, co zastanę na miejscu.
Oczyma wyobraźni już widziałem martwe ciała rodzeństwa.

Nie minęło dziesięć minut i byłem na miejscu. Moje przerażenie osiągnęło apogeum, gdy zobaczyłem trzy leżące postacie, w których rozpoznałem najbliższych i Clary.

Zbliżałem się wolno w ich kierunku, uważnie obserwując otoczenie.

Nie zauważyłem nic niepokojącego, więc pochyliłem się nad siostrą, która była najbliżej.

Wyglądało na to, że jest tylko nieprzytomna, miała drobne rany, które nie stanowiły poważnego zagrożenia.

Nałożyłem jej iratze i ruszyłem w stronę Jace'a.

O dziwo, był przytomny, ale nadal leżał bez ruchu.

Gdy byłem bliżej, dostrzegłem, że ma poważne złamanie kości udowej. Jednak z tym sobie poradzimy. Uśmiechnął się blado na mój widok.

- Dzięki, że się pojawiłeś – wyszeptał ledwo słyszalnym głosem – zawaliłem, to wszystko moja wina – powiedział, a ja zobaczyłem w jego oczach łzy.

– Możesz sprawdzić, co z Clary ? – No tak... Clary, o siostrę nie zapytał, ale co dziwne nie zabolało mnie to, tak jakbym się mógł spodziewać.

- Tak, jasne – odpowiedziałem i rozejrzałem się po zaułku w poszukiwaniu Clary.

Wszędzie w zasięgu wzroku leżały śmieci, liście i różne przedmioty niewiadomego pochodzenia.

Jednak dziewczyny nie było, tam, gdzie zobaczyłem ją po przybyciu na miejsce.

Obróciłem się powoli, kilka razy wokół i dostrzegłem ją kilka metrów dalej, schowaną za kontenerem na śmieci.

Pobiegłem do niej. Byłem pewny, że coś jej się stało. Cała od stóp po głowę była w posoce demona.

Gdy się zbliżyłem, stanęła na nogi, nie odzywała się. Chwyciłem ją za ramiona, by obrócić ja w swoją stronę.

Wtedy moją klatkę piersiową przeszył palący, rozrywający ból.

Spojrzałem w dół, z mojej piersi w okolicy serca wystawała rękojeść miecza.

Podniosłem wzrok na rudą, właśnie zakrywała usta dłońmi w niemym krzyku, a ja nie mogłem oderwać oczu od jej rąk.

Właśnie nimi przed chwilą zadała mi cios.

Poczułem, że moje nogi robią się wiotkie, osunąłem się na ziemię.

Przed moją twarzą leżała jakaś stara gazeta, nagłówek głosił o niewyjaśnionych zgonach w zaułkach.

Zaśmiałem się, chociaż nie było mi do śmiechu.
A potem pozwoliłem sobie odpłynąć w błogą nieświadomość.

***

Magnus

Wypadłem przez portal tuż przed samym Instytutem.
Z racji tego, że jestem podziemnym, nie mogę tam wejść bez zaproszenia.

Wiec walcząc z przemożną chęcią, utorowania sobie drogi za pomocą magii, stałem pod drzwiami budynku, niecierpliwie waląc w nie raz za razem.

Po krótkiej chwili drzwi stanęły otworem.

Zobaczyłem w nich zapłakana Isabelle, która nie siląc się na żadne wyjaśnienia, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w głąb budynku.

Po przejściu niezliczonych krętych korytarzy stanęliśmy pod drzwiami, jak się okazało sali szpitalnej.

Bez zbędnych ceregieli wpadłem do środka.
Rozejrzałem się, dostrzegłem rząd kilku szpitalnych łóżek.

Całość wyglądała jak marny szpital polowy.
Śmierdziało środkami czystości, przez które przebijał się odór śmierci i demonów.

Na pierwszym z brzegu łóżku leżał Jace, miał złamaną nogę, ale nie było to coś, co mogło powodować zagrożenie życia.

Moje serce przyspieszyło, a ręce zaczęły niekontrolowanie drżeć, kiedy w najdalszym kącie sali zobaczyłem to, czego się obawiałem.

A mianowicie mój Anioł, mój Alexander leżał tam.

Bledszy niż zwykle, zakrwawiony, spocony od gorączki. Pobiegłem do jego łóżka. Jego pierś niechlujnie obandażowana, skrywała ranę.
Opatrunki były całe od krwi.

Nie mogli zahamować krwawienia, po to mnie wezwali, pomyślałem.

Z moich dłoni uniósł się niebieski płomień, niespiesznie zabrałem się za badanie chłopaka.

Z sekundy na sekundę moja mina rzedła, on był już na skraju życia, właściwie jedną nogą już był tam, gdzie Nefilim dostają się po śmierci.

Przemiana anioła (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz