4

3.9K 215 34
                                    

Od godziny Alec śledził trójkę Nocnych Łowców, skradał się za nimi w odległości kilkunastu metrów. Choć jak przypuszczał, nie zauważyliby go, nawet jakby stanął tuż za nimi.

Jace był bardzo zaabsorbowany Clary, a Izabelle tak podekscytowana imprezą, że pewnie przeoczyłaby nawet atak demonów. Nagle z niedowierzaniem stwierdził, że ich zgubił.

Jak to możliwe — zdążył pomyśleć, gdy za rogiem zamajaczył mu neon Pandemonium. - A jakby inaczej- pomyślał, skrzywił się lekko, na samą myśl, że musi wejść do tej, według niego speluny wypełnionej po brzegi podziemnymi.

Przez chwilę zastanawiał się, czy nie odpuścić, ale nie darowałby sobie, gdyby komuś z rodzeństwa stała się krzywda. Pal licho Clary, ale na myśl, że coś złego spotkałoby Jace'a, a już tym bardziej Izzy, przeszedł go dreszcz.

- Raz się żyje — pomyślał i przekroczył próg klubu.

***

Od wejścia uderzył w niego zgiełk, zapach alkoholu i dymu. Dudniąca muzyka momentalnie przyprawiła o ból głowy.

- A mogłem teraz w spokoju czytać książkę z kubkiem gorącej czekolady w ręce — rozmarzył się przez chwilę. Jednak zaraz instynkt Nocnego Łowcy dał o sobie znać. Rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu znajomych postaci, lecz zamiast nich wychwycił niczym nie maskowane, niezadowolone spojrzenia kilku wilkołaków w pobliżu.

- No tak, runa niewidzialności wygasła — zdążył pomyśleć, by zaraz zorientować się, że został otoczony.

- Czego tu szukasz Nocny Łowco? Wywarczał z pogardą wilkołak, który stał najbliżej. Był nadal w ludzkiej postaci, ale już zaczynał się powoli przeistaczać. Jego dłonie zmieniły się w pazury.

- Spokojnie — powiedział Alec — szukam tu kogoś i zaraz wychodzimy.

- Nie potrzebujemy tutaj dzieci anioła — odezwał się kolejny głos. - To nie jest wasze miejsce. Chyba że szukasz kłopotów.

Zdezorientowany chłopak rozejrzał się szybko po sali, jakby szukał pomocy. Faktycznie sprawdzał, gdzie znajduje się jego rodzeństwo, ale ich nie spostrzegł.

- Przychodząc tutaj, wpakowałeś się w kłopoty.- Odezwał się ten pierwszy i zaczął iść w stronę chłopaka.

Alec był już gotowy do konfrontacji. Wiedział, że mają przewagę liczebną, ale Łowcy nie poddają się bez walki.

Już miał wyjąć serafickie ostrze, gdy miedzy niego a wilkołaka wkroczył ciemnoskóry postawny mężczyzna.

- Jeśli nie chcecie mieć ze mną do czynienia, wycofajcie się, inaczej osobiście powiadomię Clave, bo to jest jawne łamanie porozumień — odezwał się tubalnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem.

Wilkołaki jak na komendę rozstąpili się i każdy poszedł w swoją stronę.

- Dziękuję za pomoc — powiedział Alec.


Mężczyzna posłał mu nikły uśmiech.
- Załatw, co musisz i się zmywaj. Nie mam tu władzy nad wszystkimi- szepnął i bez słowa poszedł w swoją stronę.

Alec domyślił się, że facet musiał być samcem alfa, inaczej by go nie posłuchali. Podziękował sobie w duchu, że miał więcej szczęścia niż rozumu przychodząc tutaj i ruszył na poszukiwanie rodzeństwa.

***

Przeciskał się przez zatłoczoną salę , klął szpetnie pod nosem, kiedy zobaczył coś, co zmroziło mu krew w żyłach.

Jace i Clary rozmawiał z jakimś facetem, był pewny, że to ten czarownik. A oddalona o kilka kroków Izabelle flirtowała z wampirem.

Nagle za ich plecami wyrósł cień, Alec w pierwszym momencie wziął go za Nocnego Łowcę, sądząc po runach, lecz gdy zobaczył, że wyjął miecz z zamiarem zaatakowania, zauważył na jego szyi znak przynależności do Kręgu.

Szybko ocenił sytuację. Jace stał bardzo blisko czarownika, z którym nadal zawzięcie dyskutował i nie miał pojęcia, co dzieje się za jego plecami.

Nie myśląc, wiele wziął łuk do ręki. Wymierzył i strzelił. Strzała przeszła pomiędzy głowami Jace'a i czarownika i utkwiła w szyi napastnika w samym środku znaku Kręgu.

Rozejrzał się szybko po sali, ale nie zauważył już nikogo więcej, wiec podbiegł do zdezorientowanego Jace'a.

Sprawdził, czy nic mu nie jest, po czym schylił się do martwego mężczyzny. Widząc, gdzie utkwiła strzała, uśmiechnął się triumfalnie i wyrwał ja z ciała z zadowoleniem.

***

Odwrócił się i ujrzał wbite w siebie zdezorientowane spojrzenia. Wiedział już, że bratu nic nie jest, Izabelle pomimo przerażenia w oczach była cała. Na Clary nawet nie spojrzał.

Zobaczył, że czarownik trzyma dłoń przyciśnięta do skroni. Spodziewał się tego. By nie narażać swojego parabatai, puścił strzałę jak najbliżej czarownika.

- Nawet gdybym go bardziej zranił — pomyślał — to tylko zwykły podziemny.

Przejrzał mu się uważniej. Nie mógł skupić się na jego twarzy, bo facet cały się mienił, właściwie wyglądał jak kula dyskotekowa — zdegustowany odwrócił wzrok.

- Wychodzimy — warknął do rodzeństwa i ruszył w stronę wyjścia.

-Zaczekaj, chciałem Ci podziękować — usłyszał nieznajomy, niezwykle dźwięczny glos.

Odwrócił się — Podziękować? Za co? - zapytał.

- Za ratunek. Jestem niezwykle zobowiązany...

Alec przerwał mu w pół zdania.

-Nie ratowałem ciebie... podziemny — odparł oschle, niemal z pogardą i ruszył przed siebie, nie zważając na to czy rodzeństwo idzie za nim.

***

Magnus

Dzisiejszy dzień zaczął się jak każdy inny w ostatnim czasie. Długa walka ze sobą, by jakoś wygrzebać się z łóżka.
Na śniadanie tosty i kawa.
Kilku niebywale nudnych klientów. Przyjęcie ich zajęło mi raptem dwie godziny.

Rozsiadłem się potem na kanapie z nieodzownym drinkiem w ręku i Prezesem Miau na kolanach.
Gładząc jego delikatne futerko, zastanawiałem się, czy jest jeszcze coś, co może mnie w życiu zaskoczyć. Doszedłem do wniosku, że nie. W moją egzystencję wdarła się rutyna. Pięćset lat to dużo nawet jak na osobę nieśmiertelną.
A wieczność pogrążona w rutynie przyprawiła mnie o ciarki na całym ciele.

Zastanawiałem się gdzie się podział dawny Magnus Bane Wysoki Czarownik Brooklynu. Nie miałem ochoty na imprezy, nie chciałem spotykać się z ludźmi, nawet przestałem marzyć, że kiedyś spotkam miłość swojego życia.

Ewidentnie coś niepokojącego się ze mną działo. Czyżby nadchodził kres mojego i tak długiego, jak na ludzkie standardy życia.

Widziałem kiedyś coś podobnego u pewnego prawie tysiącletniego czarownika. Najpierw obojętność potem szaleństwo, a na końcu śmierć.

Czyżby działo się to ze mną, poza moja świadomością. Może już oszalałem i o tym nie wiem.

Muszę, coś z tym zrobić i pomimo wszystko bardzo niechętnie postanowiłem udać się na imprezę.

Może za długo siedziałem w domu i się zastałem. No nieważne.

Z racji tego ze byłem dziś strasznie leniwy. Przebrałem się za pomocą czarów i przez portal udałem się do Pandemonium.

***


Uderzyła we mnie fala dźwięków. Dudniący rytm muzyki od razu poprawił mi nastrój.

Nie na długo jednak, ponieważ nim skończyłem pić pierwszego drinka, doskoczyło do mnie trzech Nocnych Łowców.

Przystojny blondyn, niezwykle piękna brunetka i ruda, którą gdzieś w zakamarkach zamroczonego alkoholem umysłu kojarzyłem.

Zaczęli do mnie mówić, szybko i nieskładnie. Nie wiele rejestrowałem, po części przez ilość wlanych w siebie drinków, a po drugie nie interesowało mnie to, co Nocni Łowcy mają mi do powiedzenia.

Chociaż, chwila oni czegoś ode mnie oczekują, a właściwie żądają. Zaśmiałem się głośno i obdarowałem ich pełnym pogardy spojrzeniem.

Nadal ich nie słuchałem, powtarzałem siebie w głowie ostatni odcinek Mody na sukces, to było o wiele ciekawsze.

Kiedy po chwili znów obdarzyłem ich spojrzeniem, brunetki już nie było. Chłopak zawzięcie gadał, nie wykluczam, że mnie przy okazji obrażał. Pewności nie mam.

Nagle usłyszałem, coś, co mnie otrzeźwiło. Jedno słowo, jedno nazwisko, a ja znów poczułem zimne ostrze wdzierające się w moje plecy, a w ustach metaliczny smak krwi. Mojej krwi.

- Valentine — mówił chłopak.

- Co? - zapytałem.

- Musimy znaleźć Valentina — ciągnął.

A ja poczułem się, jakbym oberwał w głowę.

- On nie żyje — odparłem.

- Żyje i się ukrywa — powiedziała ruda. - To mój ojciec muszę go odnaleźć!!!

Trybiki w mojej głowie nagle zaskoczyły. Już wiedziałem, kim jest ruda.

- Eh Nocni Łowcy wy nawet porządnie umrzeć nie potraficie. Jeśli to prawda i Valentine wrócił, to trzeba się szykować na wojnę. I módlcie się do waszego Anioła, żeby pojawił się jak najpóźniej. Szukanie go to najgłupszy pomysł, jaki usłyszałem od wieków. A wierzcie mi, wiele takich słyszałem.

- Ale to mój ojciec muszę go poznać. On mnie nie skrzywdzi — ciągnęła ruda.

Posłałem jej spojrzenie, które miało przekazać moje ubolewanie nad jej ogromną głupotą.

- Clarisso, tym bardziej Ci nie pomogę. Jesteś zagubiona, myślisz, że los się do Ciebie uśmiechnął, bo ojciec wrócił, ale wierz mi, to nie jest tatuś z książeczek dla dzieci. Nie pogłaszcze Cię po główce i nie utuli do snu. Co najwyżej wykorzysta do swoich celów. A potem wbije nóż w plecy. - ostatnie zdanie wyplułem z jadem.

Nie chciałem już tu dłużej być, rozmawiać z nimi. Jeśli on naprawdę wrócił, to muszę zapewnić schronienie moim ludziom. Muszę porozmawiać z Catariną i Ragnorem razem coś wymyślimy.

W momencie jak zacząłem otwierać portal, blondyn podszedł bliżej, chyba mi groził, sądząc po jego śmiesznej minie, która on sam chyba uważał za niezwykle groźna.

Odwróciłem się w jego stronę. Był zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Już chciałem mu coś powiedzieć, kiedy katem oka wychwyciłem ruch.

Gdyby nie alkohol spokojnie bym sobie poradził, w tym momencie mogłem jedynie czekać na to, co nieuniknione. Spojrzałem w tamtym kierunku i poczułem piekący ból w skroni. Dotknąłem tego miejsca i ujrzałem zakrwawiona już teraz dłoń.
Co tu się do cholery wydarzyło, zdążyłem pomyśleć.

Gdy nagle zobaczyłem nadbiegającego chłopaka. Był Łowcą tak jak pozostali. Niezwykle przystojnym Łowcą. Wysoki i ciemnowłosy.

Przebiegł obok, nie zaszczycając nas nawet spojrzeniem. Zatrzymał się kilka metrów dalej.

Dopiero wtedy go zauważyłem. Martwy Łowca z runą kręgu, w szyi wbita strzała. Chłopak wyszarpnął ją i uśmiechnął się, a mnie poraziło nieznane uczucie.

Zapomniałem, jak się oddycha, jego oczy napotkały moje i utonąłem w błękicie tego spojrzenia.
Nie widziałem nigdy nic piękniejszego. Błękit nieba, lazur oceanów to wszystko wydawało się mdłe i nijakie. Mógłbym tak stać i patrzeć w jego oczy przez cała wieczność, lecz on szybko odwrócił wzrok, badawczo przyglądając się blondynowi i brunetce.

- Wychodzimy — jego twardy i stanowczy ton przywrócił mi zdolność myślenia. Nie mogę pozwolić mu tak szybko zniknąć.

- Zaczekaj, chciałem Ci podziękować- zdołałem z siebie wydusić.

-Podziękować? Za co?- zapytał zdziwiony.

- Za ratunek. Jestem niezwykle zobowiązany... - lecz nie dał mi dokończyć.

- Nie ratowałem Ciebie... podziemny — odparł.
A ja wyczułem w jego głosie pogardę.

Zrobiło mi się przykro, ale jak oczekiwać od Łowcy szacunku do Czarownika.

Potem wyszedł, nie oglądając się za siebie.
A ja nie mogłem przestać myśleć o jego pięknych oczach.

Wyczarowałem portal i przeniosłem się do Catariny.

***

Wpadłem przez portal, omal nie demolując salonu przyjaciółki.

Jednak nie do końca wytrzeźwiałem.

Opadłem na kanapę, ignorując zszokowane spojrzenie Catariny.

- Co Ci się stało — krzyknęła.

- Zakochałem się — odparłem.

- No nie znowu...

- O Ragnor też tu jesteś, super nie będę musiał dwa razy opowiadać. Chociaż o tym Aniele mógłbym mówić cały czas. Te oczy... Uśmiech... Ideał... Perfekcyjny pod każdym względem.
A jak on się rusza. Jakby frunął przez świat na anielskich skrzydłach.

Moją pieśń pochwalną w kierunku boskiego Nefilim przerwała mi znowu przyjaciółka.

- Co ci się stało w twarz? - mówiła tym razem spokojnie. - Ty jesteś kompletnie pijany — pokręciła z niedowierzaniem głową.

- Owszem piłem, trochę może trochę więcej. A to — dotknąłem niemal z namaszczeniem rany na twarzy — dosięgła mnie strzała Amora.

Potem była tylko ciemność.

Przemiana anioła (Malec)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz