Rozdział 9 "Uciekaj!"

347 26 67
                                    

(Perspektywa Louisa)

(...)

Szliśmy już naprawdę długi czas. Co parę chwil, przed nami pojawiały się szwendacze, które albo ja dobijałem moim Chairlesem, albo Vi wbijała w ich głowy swój tasak. Sam szedł przed nami, nieodzywając się. Wyglądał na bardzo zamyślonego.

-Jak myślisz, uda się nam ich przekonać?- zapytała mnie Vi

-Nie wiem, mam taką nadzieję.- odparłem szczerze

-Wiesz, że nie mogłam pozwolić ci iść samemu, prawda?- rzekła po chwili ciszy

-Aż za takiego niedojdę mnie masz?- zapytałem, udając gniew

-A tobie jak zawsze dopisuje to twoje głupie poczucie humoru.- odrzekła, delikatnie się uśmiechając i przewracając oczami- Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało, Lou. Jesteśmy przyjaciółmi, praktycznie już rodziną.

-Ja też nie mogłem sobie darować, że nie zrobiłem nic, by nie dopuścić do twojego porwania przez tamtą bandę.- przyznałem, spuszczając wzrok

-To nie była twoja wina. To nie była niczyja wina. Ważne, że po nas wróciliście. Nie zostawiliście nas.

-Bałem się, że wszystko zepsuje. Tak jak zwykle.- powiedziałem, przypominając sobie sytuację sprzed wtargnięcia na łódź -Ale Clem dodała mi otuchy. Wiedziałem wtedy, że nie mogę jej zawieść. Ani was.

-Miałam cię za upierdliwego debila, który nie umie robić nic, by pomóc innym.- odparła -Ale teraz zrozumiałam, że gdyby nie ty, to nasze życie byłoby o wiele gorsze. Ty zawsze starałeś się nas wszystkich pocieszać. Pokazywać, że nadal możemy być szczęśliwi. Starałeś się. Teraz to widzę.

-Jednak mogłem zrobić więcej. To przeze mnie Marlon nie żyje. Mój przyjaciel mnie potrzebował, a ja tego nie dostrzegłem.

-Nie obwiniaj się. Nie zmienisz już tego.

-Jesteś świetną przyjaciółką, Violet.- odparłem, szczerze się do niej uśmiechając

-A ty jesteś świetnym przyjacielem, Louis.- rzekła, odwzajemniając mój uśmiech

-Zmieniłeś się pod wpływem Clem. Na lepsze. Wydoroślałeś.- dodała

-Musiałem.

-Ej dzieciaki, jesteśmy na miejscu.- poinformował nas Sam, tym samym kończąc moją rozmowę z Vi

Podeszliśmy do niego. Stał, w coś się wpatrując. Spojrzałem w miejsce, gdzie był skierowany jego wzrok. Dostrzegłem tam wielki mur, odgradzający to, co znajduje się wewnątrz od całego świata. Robiło to wrażenie. Wyglądało jak miejsce nie do zdobycia.

-Myślę, że lepiej będzie jak tu zostaniecie.- powiedział Sam

-Nie ma takiej opcji.- odparłem -Musimy iść z tobą.

-Rozumiem to, ale uwierz, że łatwiej będzie mi się z nimi dogadać, jeśli pójdę sam.- odparł mężczyzna

-Ale...

-Niech będzie.- przerwała mi Violet -Zaczekamy, ale jeśli nie wrócisz, to tam pójdziemy.

-Niech będzie.- zgodził się Sam

-Powodzenia.- rzekłem w jego stronę

-Wam też. Uważajcie, tutaj mogą być wyznańcy.- ostrzegł nas, po czym odszedł

Kiedy Sam zniknął nam z pola widzenia, spojrzeliśmy na siebie z Violet.

-To co robimy?- zapytałem

Moja droga, Clementine | TWDG | CLOUIS FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz