Rozdział 14 "Ratunek"

288 21 13
                                    

(Perspektywa Louisa)

(...)

-Mam nadzieję, że mogę na was liczyć i że mi tego nie spierdolicie.- rzekła w naszą stronę Trish

-Możesz wierzyć, że zrobimy wszystko, by się stąd wydostać.- stwierdził James

-Dobrze. Taką miałam nadzieję.- rzekła -Musisz się wziąść w garść, milusiński. Minęło już sporo czasu od tego jak cię przyprowadzili, z pewnością powinieneś dać radę.

-Dzięki za troskę, Trish.- odparłem z niewielkim uśmiechem -Jeśli kiedyś będe potrzebował zachęty do działania gdy moje życie będzie zagrożone, to wiem do kogo się zwrócę.

-Widze, że humor cię nie opuszcza.- odparła również się uśmiechając

-I tu się zgodzę.- rzekłem -Nie ma takiej sytuacji w której nie pomógłby mały żarcik.

-Jakoś nie widzę, żebyście mieli w tej sytuacji jakie kolwiek powody do żartowania.- stwierdził James przyglądając się drzwiom przez, które wchodzą nasi porywacze

-No gorzej trafić nie mogłam.- powiedziała Trish przewracając oczami -Drący się bez powodów milusiński i smutaśny cichacz. Może już od razu mnie ktoś zabije, żebym nie musiała się z wami użerać.

-Bije od ciebie natura anioła, Trish.- rzekłem

-Nie wiem jakie ty widziałeś anioły, ale ja bardziej pasuje do ich przeciwieństwa.- odparła dziewczyna z chytrym uśmieszkiem

-Ej, bądźcie cicho. Chyba ktoś tu idzie.- nakazał James odsuwając się od krat

Po chwili tak jak powiedział James przez drzwi wszedł jakiś facet. Po chwili rozpoznałem w nim tego samego, który wymierzał mi ciosy i przyprowadził spowrotem do celi. Tym razem mogłem mu się uważnie przyjrzeć. Był to biały mężczyzna o ciemnych, krótkich włosach. Był bardzo wysoki, moge nawet stwierdzić, że mógł mieć około dwóch metrów. Na jego twarzy dało się dostrzec oznaki starzenia, co mogło oznaczać, że jest po czterdziestce. Na jego ramieniu znajdowała się gwiazda. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że dostrzegłem podobną również u reszty z nich. To pewnie ich jakiś tam symbol.

Facet podszedł do celi w której znajdowałem się ja i James. Przyjrzał się nam uważnie, a po moich plecach przeszły ciarki.

-Możecie dziękować Bogu. Szybciej doświadczycie zbawienia i już dzisiaj wyruszymy w drogę.- odparł

-Jak to?! Przecież mieliśmy jechać za parę dni!- krzyknęła do niego zdenerwowana Trish

-Bóg widoczniej chce was dostać szybciej.- stwierdził odwracając się w jej kierunku

-Pierdolenie! Na pewno boicie się, że ktoś was tutaj zaatakuje. Tym właśnie jesteście, bandą jebanych tchórzy!- powiedziała dziewczyna

Nie wiem jak ona to robi, ale w jej głosie nie dało się wyczuć, ani trochę strachu. Zupełnie tak, jakby nie bała się tego, że przez to co teraz powiedziała mogą jej coś zrobić. Stała w miejscu patrząc swojemu napastnikowi prosto w oczy. Jest albo szalenie odważna, albo jest po prostu szalona. A może i jedno i drugie.

-Widzę, że ty nie zasługujesz na spotkanie ze stwórcą. Posłużysz nam jako karma dla grzeszników.- stwierdził mężczyzna w jej stronę po czym wyszedł

-Czy ciebie do reszty powaliło?!- powiedziałem w stronę Trish -On mógł cię za to nawet zabić!

-Nie dam się im zastraszyć. Najgorsze co teraz mogę zrobić to im ulec. A tego z pewnością nie zrobię. To zwykła banda debili.- rzekła dziewczyna w moim kierunku

Moja droga, Clementine | TWDG | CLOUIS FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz