Przepraszam...

839 46 1
                                    

Ryan stał tam a w ręku trzymał bukiet róż. Miałem go już dość... - Andyś przepraszam. - Chciałem zamknąć drzwi ale chłopak mi nie pozwolił. - Chociaż mnie wysłuchaj. Proszę. - po jego policzkach spływały łzy. Nie mogłem patrzeć jak cierpi z mojego powodu lecz gdy przypomnę sobie, że specjalnie mnie krzywdził aby pooglądać sobie jak znoszę to co mi robił to od razu mi przechodzi. Wystawił do mnie rękę z bukietem. Zamknąłem drzwi nie zwracając uwagi na Beaumonta, który swoją drogą zamiast już sobie pójść nadal stał pod moimi drzwiami. Zsunąłem się po nich na podłogę. Brunet usłyszał to chyba bo po chwili zrobił to samo.

Nie wiem ile tak siedzieliśmy ale Ryanowi się to chyba nie nudziło. Łzy spływały już swobodnie po moich polikach tworząc strumienie i kapiąc na moją bluzę. -Skoro specjalnie mnie krzywdził to po co teraz przeprasza? - zadawałem sobie to pytanie. Wyciągnąłem z kieszeni żyletkę (od ostatniej akcji noszę ją przy sobie) podwinąłem rękaw i odwiązałem bandaż. - Przepraszam Brook...

Pov Ryan

Nie zamieżałem nigdzie odchodzić. Pomimo tego iż blondyn jasno daje mi do zrozumienia, że zawaliłem po całości to ja to wiem. Mam nadzieję, że chociaż da mi to wytłumaczyć. Siedziliśmy tak pod drzwiami dobrą godzinę gdy płacz po drugiej stronie się nasilił. Nagle ucichł a spod drzwi wypłyną strumyczek krwi. Nie myśląc długo otworzyłem je a widok jaki tam zastałem połamał moje serce na miliony kawałków. Andy leżał blady w kałuży krwi. Obok leżała żyletką, której najprawdopodobniej chłopak użył. Zatamowałem krwotok i zadzwoniłem na pogotowie. Zjawili się po piętnastu minutach. Zadzwoniłem do Brooklyna alby poinformować go, że Andy jest w szpitalu i zacząłem sprzątać czerwone strumyki.

Dziesięć minut później byłem w drodze do szpitala. - Dzień dobry gdzie leży Andrew Fowler? - spytałem recepcjonistki A ona zaczęła grzebać coś w komputerze. - A pan to ktoś z rodziny? - serio musiała zadać to pytanie? - jestem jego chłopakiem - odpowiedziałem a uśmiech z jej twarzy momentalnie znikną. - Sala numer 35 - Tym razem nawet na mnie nie spojrzała ale miałem to gdzieś w tamtej chwili liczył się tylko Andyś. Biegałem w stronę sali najszybciej jak mogłem. Przed nią siedział zapłakany Brooklyn w ramionach... No właśnie... Jacka!? - Brook co z nim? - spytałem a on tylko spojrzał na mnie nienawistnym wzrokiem. - Teraz cię to obchodzi!? - krzykną w moją stronę po czym skierował wzrok na wychodzącego z sali lekarza. Wstał z krzesła i od razu zapytał się jaki jest stan zdrowia Andy'iego. - Pacjent stracił sporo krwi. Jego stan jest stabilny. Wyjdzie z tego tylko kilka dni spędzi u nas w szpitalu. - po tych słowach kamień spadł mi z serca. - Można do nigo wejść? - spytał Brooklyn. - Pan Andrew Fowler jest teraz w śpiączce, będziemy go wybudzać wieczorem. Do tego czasu lepiej żeby nikt do niego nie wchodził. - Lekarz odszedł a załamany Brook usiadł z powrotem na krzesło. - Wiem, że mnie nie nawidzicie ale dajcie mi to wszystko wytłumaczyć. - Masz 5 minut - w głębi serca ucieszyłem się z pozwolenia ale strasznie bałem się ich reakcji. - A wiec jakichś dwóch typów mnie szntażuje już dobre 3 lata.[...]Byli u nas w szkole i powiedzieli, że jak go nie uderzę to go zabiją, rozumiecie! - strumienie z moich oczu spływały mi po twarzy i kapały na podłogę.Brook też płakał tylko Jack starał się nie rozkleić choć oczy miał już zaszklone. - Chciałem mu to wyjaśnić ale ten nie dawał mi dojść do słowa. A potem zrobił to o czym już wiecie. - Blondyn wstał z krzesła i mnie przytulił. - I jeszcze jedno. Jak Andy poczuje się lepiej wylatuję na stałe do Hiszpanii. Nie chcę aby kolejny raz cierpiał z mojej winy.- Ryan nie możesz tego zrobić! Daj mu czas. Proszę. - W końcu odezwał się Jack. - Tak będzie lepiej - powiedziałem smutno. - On cierpi gdy nie ma ciebie obok, gdy go oszukujesz i krzywdzisz. Nie poradzi sobie bez ciebie. Zrozum to, że on cię kocha. - Po słowach Brooka byłem zszokowany. Andy mnie kocha? Jak można kochać takiego potwora jak ja?

Siedzieliśmy w ciszy przed salą gdy lekarze próbowali wybudzić blondyna. Nagle z sali usłyszeliśmy głośne wycie maszyny podtrzymującej życie. - Co się dzieje!? - krzyknąłem w stronę chłopaków, którzy tak jak ja zalewali się łzami. - Muszą go uratować! - krzyknął blondyn A do mnie powoli dociarało to co się właśnie dzieję...

Hejka ❤

Witam w nowym rozdziale. Mam nadzieję, że się podoba.
Następny już jutro wieczorem!

Do zobaczenia!

Randy is real  |Zakończone|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz