Rozdział 4

2.5K 87 50
                                    

                                                                ***Skillet - "It's Not Me It's You"***
       ***All Good Things - "Fight"***
          ***Sabaton - "Uprising"***

- Wstawaj, słoneczko.
Chciałem otworzyć oczy, ale to zadanie okazało się za trudne, więc po prostu jęknąłem cicho.
Usłyszałem zrezygnowane westchnięcie i ktoś podniósł moją głowę. Usłyszałem dziwny dźwięk i prawie się utopiłem. Gwałtownie otworzyłem oczy. Byłem cały mokry, a woda była lodowata. Popatrzyłem w dół i zrozumiałem, że woda dosłownie była lodowata. Pływały w niej dość spore kawałki lodu.
- Przepraszam słoneczko, ale nie mogłem cię dobudzić.
Zacząłem trząść się z zimna.
Zdziwiony popatrzyłem po sobie i zdałem sobie sprawę, że na sobie mam tylko bieliznę.
- C-Co t-ty...
- Ćśś... Dowiesz się. I lepiej, żebyś oszczędzał to swoje gardełko. Masz być w nienaruszonym stanie.
- Co chcecie z-ze mną z-zrobić?
- Mogę powiedzieć tyle, że Dawid zawiódł.
Patrzyłem na niego rozszerzonymi ze strachu oczami.
- Zabiliście go?
- Nie! Idiota z ciebie. Przekonywał dyrektora, żeby cię oszczędził, ale on uznał, że można na tobie dużo zarobić. Bardzo dużo... Tak więc, zamierzamy się sprzedać słońce! Ale nie powiem do kogo trafisz, bo ja sam tego nie wiem. Kto więcej daje, ten dostaje! - Zaśmiał się.
- N-nie... - Wyszeptałem przerażony, ale on mnie nie usłyszał.

Jakiś czas później ten sam mężczyzna wrócił i odwiązał mnie od krzesła zapinając kajdanki na moich nadgarstkach. Doczepił do nich gruby łańcuch, który niemiłosiernie mi ciążył.
- M-mogę c-coś do u-ubrania? - Zapytałem niepewnie.
- Nie rozśmieszaj mnie, kundlu. Myślisz, że ktoś by cię wziął, gdybyś był bardziej ubrany?
Zacisnąłem usta. Mogłem się tego spodziewać.
- Chodź. - Rozkazał.
Przeszliśmy przez jakiś korytarz i zatrzymaliśmy się przy ciemnych drzwiach.
- Bądź grzeczny, psie. Niestety nie mogę ci przywalić, bo nie chcę stracić takiej pracy.

Weszliśmy na dziwny... wybieg? Oczy wszystkich momentalnie zwróciły się na mnie, a ja skuliłem się trochę.
- Oto jeden z naszych nowych nabytków! Można powiedzieć, że prawie nieużywany! - Ernest stał sobie z boku i darł się przez mikrofon. - Cena wywoławcza, 100 tysięcy!
- 120! - Usłyszałem głos z końca sali.
- 150! - Stary facet wpatrywał się we mnie z lśniącymi oczami. Zawsze muszę mieć pecha, prawda?
- 180!
- 230!
Zainteresowani przekrzykiwali się dobre kilka minut podając coraz wyższe stawki.
Gdy zostało wypowiedziane "780!" usłyszeliśmy donośmy, głęboki głos, który rozbrzmiał echem w mojej głowie.
- Milion! - Po tych słowach zapadła głucha cisza, a wszyscy rozglądali się niepewnie na boki.
- Sprzedany! - Zawołał uradowany dyrektor. - Prosimy udać się po odbiór nagrody.
Mężczyzna, który nadal mocno mnie trzymał szarpnął za łańcuch dając do zrozumienia, że mam iść. Zanim wyszedłem z sali, zauważyłem pewne smutne oczy.
Dawid wpatrywał się we mnie ze łzami w oczach, a ja uświadomiłem sobie, że prawdopodobnie już tu nie wrócę... Ale może uda mi się uciec? Uwolniłbym się od tego bagna... Ta myśl nadal dawała nadzieję. Gdyby nie ona, już dawno bym się zabił.

Weszliśmy do innego korytarza, a ja po chwili zauważyłem mojego "właściciela". Boże, jak to okropnie brzmi.
Facet stał sobie i wpatrywał się we mnie.
Poczułem gęsią skórkę na plecach i zatrząsłem się.
Mężczyzna chwycił podany mu łańcuch i szarpnął mnie do przodu.

Wyszliśmy z... dziwnego, dużego budynku... w środku miasta... Co jest? Ile musiałem być nieprzytomny, że wywieźli mnie tak daleko?

Facet wrzucił mnie na fotel pasażera, a sam zajął fotel kierowcy. Odpalił auto i ruszyliśmy. Bałem się odezwać... Co ja mówię?! Ja bałem się na niego spojrzeć! Co on będzie mi robił?
Zobaczę jeszcze kiedyś Dawida? Albo Artura? Na myśl o tatuażyście przypomniałem sobie o moim tatuażu. Zerknąłem na rękę i zobaczyłem mój piękny numer, 666. Aha, czyli o to chodziło Arturowi, gdy mówił, że mam ciekawy numerek.
- Może powiesz jak masz na imię, co ślicznotko?
Nie odezwałem się. Nawet na niego nie patrzyłem. Po chwili poczułem szarpnięcie i popatrzyłem na niego, a on w tym momencie uderzył mnie w twarz.
- Jak pytam, to odpowiadaj! Jak masz na imię?
- A-Aron. - Czułem, jak mój głos drży, ale co ja mogłem na to poradzić?
- Cóż, jesteś nowy, więc pewnie nie znasz zasad, prawda?
- N-nie...
- Więc... Po pierwsze, jestem twoim właścicielem. Robisz to, co ci powiem i kiedy ci powiem. Bez sprzeciwu. Jasne?
- T-tak...
- Po drugie. Mówisz do mnie per "panie".
Spojrzałem na niego jak na wariata, a jemu bardzo się to nie spodobało.
- Oj, kotek. Nawet nie zbliżyliśmy się do naszego domu, a ty już sobie grabisz.
- P-przepraszam...
- Przepraszam co?
- Przepraszam, p-panie. - Nawet nie macie pojęcia, jak ciężko to wymówić.
- Tak lepiej. Po trzecie, nie wolno ci uciekać, ale myślę, że to jasne, prawda?
- T-Tak, panie.
- Widzę, że szybko się uczysz. - Uśmiechnął się złowieszczo. - Po czwarte. Cóż, zawsze mogę cię oddać. Pamiętaj o tym.
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy.

ZabawkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz