Rozdział 7

1.6K 72 27
                                    

***Citizien Soldier - "Never Good Enough"***

Po parunastu minutach Jacek wyłączył silnik. 
Znajdowaliśmy się przed ogromnym budynkiem. 
Tuż obok wejścia zobaczyłem pewien znak. Wydawał się bardzo znajomy. Zastanawiałem się, skąd mogę go kojarzyć, gdy nagle mężczyzna złapał mnie za rękę. Pisnąłem cicho, gdy delikatnie pociągnął mnie w stronę wejścia.
W progu w moje nozdrza uderzył bardzo nieprzyjemny zapach. Zapach szpitala. 
- C-co my tu robimy? - Zapytałem niepewnie i spojrzałem na niego. 
- Odwiedzamy moją przyjaciółkę. Pracuje tutaj jako lekarz. Mam nadzieję, że się polubicie. Masz być miły, jasne? - Nie odpowiedziałem mu, na co on mocniej ścisnął moją dłoń. - Pytałem, czy to jasne?
- T-tak... - Powiedziałem cichutko. 
- Tak, co? - Zapytał z uśmiechem. 
- Nie powiem tego. Nie tutaj. - Nie ustąpię mu! Niech się wali. Trzeba było mnie nie kupować. Albo wziąć sobie kogoś innego. 
- A chcesz karę? Wiesz, że mogę ci ją dać też tu, prawda, słoneczko? - Zapytał uśmiechając się. Jego oczy lśniły jak latarnie, gdy na mnie patrzył. Były przepełnione podnieceniem. 
- Zawsze będę mógł kogoś zawiadomić. - Tym razem to ja się uśmiechnąłem. 
Jacek widocznie nie przewidział tego. Momentalnie jego mina zrzedła, a on sam przybrał postawę myśliciela. Zachichotałem cicho, a on pociągnął mnie za rękę. 

Szliśmy przez długi korytarz. Z obydwu stron mogłem zauważyć mnóstwo drzwi i jakieś ławki.
- Jesteśmy. - Powiedział, po czym zapukał w drzwi.
Po chwili usłyszeliśmy stłumione "proszę" i weszliśmy do środka.
Znajdowaliśmy się w dużym gabinecie. Zauważyłem też jakieś zabawki. Dostrzegłem plastelinę, kolorowy piasek i jakieś maskotki, a na biurku leżała paczka żelek. 
- Cześć, Jacek! - Zaczęła kobieta i objęła mężczyznę. 
- Cześć. - Przywitał się. 
Zaczęli ze sobą rozmawiać. W pewnej chwili obrócili się tak, że żadne z nich nie patrzyło na uchylone drzwi. 
W moich ustach zatańczył smak krwi, a ja pomyślałem, że jeśli teraz nie ucieknę, to już nigdy mi się to nie uda. 
Cichutko wymknąłem się z pokoju i jak najciszej oddaliłem się od drzwi. 
Gdy byłem przekonany, że już mnie nie usłyszą, zerwałem się z miejsca i pędem rzuciłem się w stronę, z której przyszliśmy.

Wypadłem na dwór i pobiegłem jak najdalej od budynku. 
Biegłem tak i biegłem. Pokonywałem różne ulice, parę razy prawie wpadłem pod samochód. 
Nie obchodziło mnie to już. Gdy byłem wolny - żyłem. Po prostu. Znów miałem o co walczyć. Czułem jak adrenalina rozsadza mi cały organizm. 

Dobiegłem do lasu i bez zastanowienia wpadłem w najdziksze rośliny. Boże, jak cudownie było poczuć tę woń. Delikatny, chłodny wiatr owiewał moje zgrzane ciało, które za wszelką cenę starało się uciec. Biegłem i biegłem bez wytchnienia. Bez przerwy. Zatrzymałem się dopiero, gdy stanąłem nad brzegiem dużego jeziora. Rozglądnąłem się szybko i zobaczyłem wierzbę płaczącą. 
Szybko rzuciłem się w jej stronę. Nie mogę dać się złapać. Raz popełniłem ten błąd i prawie przypłaciłem go życiem. Odgarnąłem gałęzie i poczułem jak serce rośnie mi z radości. Między korzeniami drzewa znajdował się tunel. Bez namysłu wczołgałem się do niego. 
Poruszałem się na czworaka, gdyż tak było mi o wiele wygodniej. 

Po chwili zacząłem odczuwać wilgoć w powietrzu. Nie przejąłem się tym zbytnio, w końcu jestem jakieś sto metrów od jeziora. 

Nie wiem, ile metrów pokonałem gdy nagle tunel zaczął się wznosić. 

Wyczołgałem się i niepewnie ogarnąłem wzrokiem małą polankę. 
Wokół mnie rozciągał się gęsty i ciemny las.  
- Co jest? - Warknąłem cicho. Ile musiałem iść, że odszedłem tak daleko?
Cóż... Zawsze mogłem trafić na kogoś znajomego. Albo na samego Jacka. 
Poszedłem prosto przed siebie.

ZabawkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz