24. To jest kitu-kitu [MARATON 5/7]

868 77 12
                                    

P.O.V Łukasz (Kamerzysta)

Rozejrzałem się po jasnym pomieszczeniu z intrygującym uśmieszkiem na ustach. Duże lampy na suficie oświetlały klatki z hałaśliwymi zwierzakami, a ja wolno przechadzałem się korytarzem, oglądając kocury i kotki, które przyglądały mi się z zaciekawieniem. Szukałem idealnego malucha do mojego domu, który dotrzymywałby mi i mojemu przyjacielowi towarzystwa. Marek od zawsze chciał mieć puchatego rozrabiakę u swego boku, którego mógłby tulić dniem i nocą, a jego marzeniem był kociak. Pamiętam, jak często narzekał na mnie, że nie może mieć takiego malucha na codzień, więc teraz mogę w końcu jego pragnienie spełnić. Chociaż tyle dla niego zrobię.

W pewnej chwili do moich uszu dotarło ciche miauknięcie, inne od wszystkich, które dotychczas słyszałem. Zmarszczyłem brwi i wolno podszedłem do klatki położonej na podłodze. Uklęknąłem przed nią i zajrzałem do środka.

Moim oczom ukazało się malutkie stworzonko o pręgowanym futerku i wielkich, piwnych ślepkach. Kicia miała nastroszoną sierść i położone po sobie uszy, natomiast ogon podkuliła między łapkami. Widocznie przestraszyła się mojej obecności, ale w jej paczałkach zauważyłem też czające się iskierki nadziei. Na jej widok jakoś tak cieplej mi się na sercu zrobiło...

- Hej... - szepnąłem kojąco, wyciągając w jej stronę dłoń. - Nie bój się mnie...

Kicia powąchała moje palce przez metalowe pręty i lekko trąciła je swoim zimnym noskiem. Na mojej twarzy wymalował się szeroki uśmiech. Pomiziałem zwierzaka za uszkiem, po czym ostrożnie ruszyłem w stronę wolontariuszki.

- Dzień dobry. - przywitałem się miło, po czym wyciągnąłem dłoń do brunetki, którą ta natychmiast uścisnęła. - Chciałbym zaadoptować tego kociaka, którego klatka położona jest na końcu korytarza.

Anka, bo tak miała na imię wolontariuszka, zerknęła we wskazanym kierunku i spojrzała na karty z danymi bezpańskich lub oddanych zwierząt. Zerknąłem jej przez ramię, zaciekawiony.

- Chodzi panu o Lunę. - uznała po chwili, wyciągając papierek z zielonym obramowaniem. - Nie wiemy do końca, ile ma lat, ale znaleźliśmy ją całkiem niedaleko stąd. Miała połamane żeberka. Na szczęście w porę zabraliśmy ją do weterynarza i dzięki niemu Luna wciąż jest tutaj z nami. To dosyć nieufna kotka i potrzebuje dużo czasu, by przyzwyczaić się do nowego miejsca czy właścicieli.

Pokiwałem głową w geście zrozumienia, po czym zerknąłem w stronę Luny, która wyglądała swoim malutkim pyszczkiem z klatki. W pewnej chwili pisnęła cicho, na co ja zmarszczyłem nos. Zawsze byłem wrażliwy na krzywdę zwierząt, ale teraz po prostu wymiękłem. Muszę przygarnąć tego malucha, choćby nie wiem co.

- Poddam się temu wyzwaniu. - powiedziałem w końcu, poprawiając koszulę. - Biorę ją.

Pani Ania uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością, po czym przekierowała mnie do składzika. Tam zapakowałem do toreb karmę, obróżkę, miski, przedmioty do pielęgnacji, posłanie i kuwetę. Wszystko to zaniosłem do bagażnika mojej Audi R8, a książeczkę zdrowia wsunąłem do kieszeni spodni. Teraz pozostało mi tylko przekonać Lunę, by weszła do transportera.

Ruszyłem wolno z powrotem, przechodząc obok klatek ze śpiącymi lub szalejącymi zwierzętami, po czym w końcu stanąłem obok brunetki. Uklęknąłem przy klatce i otworzyłem ją ostrożnie, by nie zestresować kociaka.

Luna niepewnie wystawiła nosek poza obręb swojego więzienia, głęboko wdychając powietrze schroniska. Po chwili wyskoczyła na zimne kafelki i ruszyła prosto w stronę położonego niedaleko transportera, by ukryć się w ciepłym i miękkim schronieniu. Skuliła się w kąciku i wyjrzała przez okienko na boku. Zaśmiałem się cicho, po czym sięgnąłem po rączkę niewielkiego "posłania".

- Wyjątkowo szybko poszło. - skomentowała pracownica, po czym poprawiła kosmyk włosów, który opadł jej na oczy. Spojrzała na mnie, a następnie odprowadziła do wyjścia. Po drodze dowiedziałem się, że razem z Markiem będziemy mieć kontrolę po pierwszym miesiącu pobytu kotki u nas. Zareagowałem na to cichym potwierdzeniem, po czym wsiadłem do samochodu i ułożyłem kociaka na siedzeniu obok.

☆☆☆

- Łukasz! Wróciłem! - zawołał Marek z przedpokoju, na co ja uśmiechnąłem się do siebie z niecierpliwością. Luna siedziała na moich kolanach odprężona, liżąc sobie futerko na piersi.

O dziwo bardzo szybko odnalazła się w nowym otoczeniu i chyba nawet mi zaufała. Cieszyło mnie to, ponieważ zależało mi na dobrym samopoczuciu tej kotki. Wszystko w niej było cudowne - od wyglądu, po sam charakter. Jednak jedyne, co mi w niej nie pasowało, to imię. Luna jest zbyt oklepane... Muszę obgadać z Markiem kwestię jej nazywania.

Chłopak w tym czasie zdjął buty i odstawił plecak szkolny na fotel, po czym zerknął w moim kierunku. A dokładniej w miejsce moich ud, na których siedziało kocię. W jego oczach dojrzałem zbierające się łzy szczęścia, a Marek przyłożył dłonie do ust, tłumiąc w nich głośny pisk.

- Podoba ci się? - zapytałem rozbawiony, widząc reakcję Kruszela, który rozpłakał się bezgłośnie z radości. - Oh, ale nie płacz... - wyszeptałem, odkładając Lunę na posłanie. Podszedłem do blondyna i mocno przytuliłem go do siebie, uspokajająco gładząc go po włosach i kołysząc.

- Łukasz, ale... - zaczął po chwili chłopak łamiącym się głosem. Spojrzał na mnie załzawionymi oczami i z szerokim uśmiechem na ustach. - Ale z jakiej to okazji?

- Tak po prostu. Chciałem tylko sprawić ci radość. - uśmiechnąłem się lekko.

- Dziękuję...

Marek puścił mnie i podszedł niepewnie w stronę Luny, która przyglądała się nam ze zdziwieniem. Zszokowałem się, gdy tylko bure stworzonko skoczyło w ramiona osiemnastolatka, od razu wciskając nos w jego szyję. Szczerze, to nawet przez chwilę nie pomyślałem, że Luna zachowa się w taki sposób. Chociaż w sumie... Maruś ma podejście do zwierząt.

Podszedłem do nich i pogładziłem kociaka pod bródką, uśmiechając się szeroko.

- Jak ją nazwiesz? - spytałem zaciekawiony.

- Grzymisława.

[K×K] || ONE-SHOT'S || ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz