26.

326 37 19
                                    

Calum

Ashton od dwóch dni nie robił nic innego, prócz pracy i spotkań z rodziną. W wolnym czasie, który zresztą spędzał ze mną, gadał o swoim rodzeństwie. Chciało mi się już od tego wszystkie rzygać. Kiedyś może i byłoby mi przykro, jako, że sam nigdy nie doświadczyłem takiej zbiorowej, rodzinnej miłości, jednak teraz miałem tego zupełnie dość.

Omal nie pisnąłem ze szczęścia, kiedy Ashton z samego rana oznajmił mi, że jego szalona rodzinka nareszcie wraca do Sydney. Wreszcie będę mógł odpocząć od tych głupiutkich pytań Harry'ego, nie zamykającej się jadaczki Lauren i oceniającego wzroku pani Irwin.

Jako, że ani ja ani Ashton nie posiadaliśmy samochodu, bo po prostu nie było nas stać na takie luksusy, byliśmy zmuszeni skorzystać z komunikacji miejskiej, aby dostać się pod hotel, w którym zatrzymała się rodzina Irwinów. Na szczęście autobusy o tej godzinie nie były zatłoczone, jako, że wybiła właśnie godzina dziesiąta. Większość dzieciarni była już w szkołach, a studenci i ludzie pracujący już dawno przedostali się jakoś na miejsce pracy czy studiów.

- Nie jedziemy pod hotel? - zapytałem, kiedy nasz autobus minął przystanek tuż naprzeciwko hotelu, w którym zatrzymała się rodzina Ashtona. Chłopak przecząco pokręcił głową, raz jeszcze spoglądając na rozkład jazdy, aby upewnić się gdzie mamy wysiąść.

- Nie. Mama wzięła taksówkę i kazała nam od razu jechać na stację kolejową.

- Taka ekstrawagancka rodzinka, a jadą pociągiem. Myślałem, że będzie na nich czekać prywatny jet czy helikopter - mruknąłem pod nosem, przez co oberwałem w ramię. Syknąłem i spojrzałem spod byka na Ashtona, który z wyczekiwaniem przebierał nogami.

- Słyszałem - wymamrotał, nie patrząc w moją stronę.

Muszę się do czegoś przyznać, chyba zaczynałem być zazdrosny. Z ręką na sercu stwierdzam, że po prostu brakowało mi uwagi, którą zazwyczaj poświęcał mi Ashton. Teraz wszystko co robił, myślał lub czuł sprowadzało się do jednego: jego rodziny.

Może i byłem trochę samolubny. W końcu nie myślałem o tym, że był to pierwszy raz od dłuższego czasu, kiedy Ashton miał okazję znów zbratać się ze swoimi bliskimi. Ale kurwa... Co ze mną?

Ja też potrzebuję jego uwagi.

Z zamyślenia wyrwał mnie głos Ashtona, który praktycznie zepchnął mnie z mojego miejsca w autobusie i pociągnął w stronę drzwi, które powoli się zamykały. O mały włos nie przegapiliśmy naszego przystanku. Założę się, że Ashton zabiłby mnie, gdybym pozbawił go możliwości pożegnania się z ukochaną rodzinką.

Weszliśmy na stację kolejową, która w odróżnieniu do autobusu, była kompletnie zatłoczona. Ludzie biegali w tę i wewtę, a po terenie kilku peronów niosło się echo rozmów, ckliwych pożegnań, stukotu kół walizek oraz wydobywających się z głośników informacji powtarzanych monotonnym głosem. Ashton stanowczo oplótł palcami mój nadgarstek, abym nie zgubił się w tym tabunie ludzi i po chwili namysłu pociągnął mnie za sobą w stronę jednego z peronów. Wytężyłem wzrok, mrużąc przy tym oczy, żeby dostrzec rodzinę Irwinów stojących przy jednym z pociągów, które już stały na torach i powoli przygotowywały się do odjazdu.

Lauren siedziała na swojej walizce w kolorze intensywnego różu. Trzynastolatka właśnie w tamtym ulotnym momencie przypominała mi lalkę Barbie. Harry siedział na zimnej posadzce peronu, tuż przed swoją siostrą. Chłopczyk zaciekle tłumaczył coś swojej siostrze, pokazując jej swoją zabawkową lokomotywę. Obok rodzeństwa stała pani Irwin, umalowana i dumnie wyprostowana. Kiedy dostrzegła nas w tłumie ludzi, kobieta pomachała do nas z przyjaznym uśmiechem, który rozświetlił jej elegancką pozę.

DEVILISH // cashton 👿Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz