Rozdział 47

3.3K 234 59
                                    

/Witam kochani! Tak szybciutko powiem, że dzięki tej przerwie zaliczyłam większość przedmiotów na studiach i mogę spokojnie wrócić do pisania (stęskniłam się za "Chłopcem" cholernie!).

Do świąt dotrzemy do rozdziału 50 i pomyślimy nad nagrodą... i jak mówiłam - zbliżamy się do punktu kulminacyjnego opowiadania.

Wiem, zostało mi jeszcze 5 pytań, odpowiem na nie chyba następnym razem :)

Dajcie znaka, napiszcie jakie są wasze odczucia, uwielbiam czytać wasze komentarze! :3

~Suzy Sawyer/

Harry wyszedł, a właściwie został wypchnięty z komnat profesora, gdy ten w pośpiechu zaczął się ubierać w szaty typowe dla śmierciożerców.

Snape nienawidził tych szat. Nienawidził, gdy szorstki materiał podrażniał jego skórę, gdy do jego nozdrzy docierał zapach krwi i śmierci, choć był on jedynie efektem wybujałej wyobraźni, materiał był dokładnie czyszczony przez samego Severusa, gdy wracał po zebraniach. Nienawidził też maski, która uciskała jego nos i zwiastowała niewinnym ludziom rychłą śmierć podczas tortur urządzanych przez tych chorych zwyrodnialców zwanych Śmierciożercami.

Zdawał sobie sprawę ze swojego stanu upojenia alkoholowego i z Pottera, który zapewne nie ruszył się o centymetr spod drzwi komnat, co mogło doprowadzić do niechcianej potyczki między Gryfonem, a włóczącymi się po lochach Ślizgonami. A tego Snape chciał uniknąć, bo mogło to być problematyczne. Zwłaszcza dla niego. Podszedł do drzwi i wciągnął zdezorientowanego chłopaka do środka, a ten niemal potknął się o własne nogi.

-Będziesz musiał wrócić do wieży przez kominek. I bez dyskusji, głupi chłopaku, bo otrzymasz szlaban. A tego chyba nie chcemy, prawda? - warknął, zbliżając twarz niebezpiecznie do ucha swojego ucznia. Mimo procentów we krwi, Mistrz Eliksirów brzmiał groźnie i całkowicie poważnie, dlatego Harry spojrzał mu w oczy i westchnął ciężko, próbując pozbyć się uczucia strachu, które w nim narastało odkąd tylko został bezceremonialnie wyrzucony (a potem wciągnięty, jakby był jakąś szmacianą lalką!). Strach o Severusa. Mężczyznę, który stał się dla młodego chłopaka mentorem, opiekunem i... kimś jeszcze, choć musiał jeszcze ustalić kim. Bratnią duszą? Przeznaczeniem?

-Rusz się! - usłyszał krzyk profesora, który odkładał na stolik jakąś pustą fiolkę, Harry po resztkach na dnie naczynia miał wrażenie, że to mikstura trzeźwiąca.

Wiedział, że zwłoka może być źle odczytana przez Voldemorta, dlatego podszedł szybko do nauczyciela i położył dłoń na jego policzku, obserwował ułamek sekundy szok na twarzy mężczyzny, po czym cicho wyszeptał:

-Niech pan na siebie uważa i wróci by dalej nas gnębić na Eliksirach – szybko uciekł do pokoju wspólnego przez kominek profesora, by Snape nie zobaczył jak silne emocje ściskają gardło chłopaka i wyciskają z oczu kilka łez na wspomnienie snu zaledwie sprzed paru dni, w którym stracił Mistrza Eliksirów. To była okropna wizja dla chłopaka, nawet jeśli Severus wciąż był tylko dupkiem, którego ulubioną rozrywką jest dręczenie niewinnych duszyczek.

Snape zadumał się przez chwilę i zamknął oczy, oczyszczając umysł. Poinformował szybko dyrektora o wezwaniu i ruszył na błonia, by móc się aportować i odpowiedzieć. Nie pozwolił swoim myślom uciekać do wspomnienia ciepłej dłoni na twarzy, nie chciał sprowadzić na nikogo, a zwłaszcza na siebie, niebezpieczeństwa, w postaci Czarnego Pana oglądającego tą ckliwą scenkę w jego umyśle.

Gdy przeniósł się do Malfoy Manor, czuł w kościach, że Pan jest z czegoś zadowolony, a wręcz uradowany. Czarnowłosy z powodzeniem wyrzucił z umysłu wszystkie informacje o niedawno zakończonych wakacjach, a także o konfrontacjach z Potterem tuż po rozpoczęciu roku szkolnego.

Nikt nie wyszedł mu na przywitanie, jedynie zobaczył innych śmierciożerców aportujących się w pobliżu. Skinął głową niektórym i weszli wprost do sali balowej, która była jasno oświetlona, jakby zaraz miało się rozpocząć jedno ze znanych w czarodziejskim świecie i uwielbianych przez Lucjusza, przyjęć.

Stanął sztywno tam, gdzie hierarchicznie było jego miejsce. Prawie u samego szczytu, blisko tronu Lorda. Przed nim była jedynie Lestrange, która nawet nie kłopotała się z założeniem szat, czy maski, szczerząc zęby w szaleńczym uśmiechu do młodych, dopiero przyjętych członków. Na równi z nim był Lucjusz, a niedaleko uplasował się Pettigrew, tylko cudem, dzięki pomocy w odzyskaniu ciała Czarnego Pana.

Cóż, jego zadanie chyba nie poszło najlepiej, skoro ta szalona kobieta wciąż była prawą ręką Voldemorta.

Poczuł jak kąciki ust unoszą się lekko, gdy pomyślał o Pettigrew i rękach, czy dłoniach w tym samym momencie.

Jednak jego chwilowe rozbawienie zostało zastąpione lodowatym dreszczem, gdy Lord zmaterializował się na tronie, niemal siłą zmuszając wszystkich niżej postawionych śmierciożerców do padnięcia na kolana.

Wraz z jego pojawieniem się, przez drzwi weszły głowy rodu Crabbe'ów i Goyle'ów, ciągnąc za sobą dwóch mugoli. Ku przerażeniu Severusa, każdy z nich miał czarne włosy i nie mogli mieć więcej niż osiemnaście lat – niemal mężczyźni, ale jednak wciąż widoczne były chłopięce cechy. Przypominali chłopca, którego Snape odprawił bezpiecznie do dormitorium, chwilę przed przybyciem na spotkanie. Byli przerażeni i rozglądali się dziko, próbując ocenić sytuację i próbować jakoś z niej wyjść.

-Dzisiaj mam dla was niespodziankę, moi wierni słudzy! - Czarny Pan wstał i rozłożył ręce w parodii otwartej postawy, godnej najznakomitszych polityków. Do uszu Mistrza Eliksirów dotarły podekscytowane szepty młodych śmierciożerców i szaleńczy chichot Belli.

Snape już wiedział jaki był cel wezwania. I życzył obu chłopcom jak najszybszej śmierci.

Po dwóch godzinach nieprzerwanych wrzasków przepełnionych bólem i przerażeniem, oboje zamilkli na zawsze. Severus miał wrażenie, że gdyby nie był świadkiem tego, co działo się tu jeszcze kilka minut wcześniej, nigdy by nie uwierzył, że te zakrwawione kształty były niegdyś oddychającymi i sprawnymi młodymi mężczyznami. Przez swoje roztargnienie, pozwolił sobie kilka razy pomyśleć o Gryfonie, przywołując swoje emocje do porządku, gdy powtarzał, że chłopak jest bezpieczny i najprawdopodobniej smacznie śpi w swoim łóżku.

Przynajmniej miał taką nadzieję, choć szczerze wątpił, by Czarny Pan pozwolił Potterowi odpocząć podczas tak „wspaniałej" rozrywki jaką zafundował swoim poddanym.

-Zabawcie się nimi jakby to był sam Harry Potter! - to zdanie rozbrzmiewało w głowie Mistrza Eliksirów, gdy opuszczał powolnym krokiem rezydencje Malfoya. Pozwolił sobie na rozkojarzenie, ale tylko na sekundę, gdy mijał dwa ciała, leżące na środku wypolerowanego parkietu, na którym tak często śmietanka towarzyska tańczyła i śmiała się, mimo często powtarzanych podejrzeń w stosunku do właściciela dworu. Prawdziwych zresztą.

Profesor aportował się prosto na błonia i musiał podeprzeć się o drzewo. Nie został potraktowany żadną klątwą, a mimo to, czuł się jakby oberwał kilkunastoma Crucio(choć zapewne to doprowadziłoby rychło do jego śmierci).

Wytłumaczył zdawkowo dyrektorowi co działo się na spotkaniu, unikając jego wzroku, by starzec nie dostrzegł, że Severus wymiękł przez te lata ciągłej śmierci i bólu. A Albus rozumiał i podał mu herbatę z eliksirem uspokajającym.

Już wtedy w starczym umyśle narodził się pomysł odsunięcia Snape'a od roli szpiega. Nie chciał go narażać w dalszym ciągu i nie chciał by ten cierpiał tylko po to, by dostać kilka informacji. Jednak, gdy tylko spróbował to zasugerować, Mistrz Eliksirów szybko uciął temat, wypominając sobie samemu grzechy, które popełnił będąc lojalnym sługą Czarnego Pana.

Jeszcze wtedy żaden z nich nie wiedział, jak prędko Zakon utraci swojego informatora.

/A napiszcie co chcecie, ja mam ochotę na barszcz!/

Chłopiec, który chciał kochać /SNARRY/Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz