Rozdział 1

1.3K 111 109
                                    


Pov. Stark

Ruszyłem w kierunku windy, z zamiarem zjechania na sam dół, do garażu. Uśmiechnąłem się, gdy nikt mnie nie zatrzymał. Nie miałem ochoty z nikim rozmawiać. Moje relacje z resztą drużyny znacznie się pogorszyły. W zasadzie, z Clintem i Steve'em już w ogóle nie rozmawiam. Nie poradziliśmy sobie z tym. Zjadają ich wyrzuty sumienia, tak samo jak mnie, chociaż oni są w stanie dalej normalnie żyć. Ja nie mogę. Nie, dopóki nie będę absolutnie pewien, że mój chłopiec jest bezpieczny. Czasem dostanę jakiś wykład od Natashy, na temat mojego trybu życia, ale nawet ona zaczęła powoli przyzwyczajać się do tego, że mnie nie ma. I nie mam zamiaru wracać. Nie, dopóki nie znajdę Petera.

-To wasza wina... jak mogliście go tam zostawić?!- krzyknąłem gniewnie.

-Tony, zrozum, budynek się walił. Jeśli tylko spróbowalibyśmy go wyciągnąć, zawaliłby nam się na głowy! Zginęlibyśmy! Wszyscy!- posłałem Steve'owi gniewne spojrzenie.

-Rzeczywiście, zdecydowanie łatwiej było poświęcić piętnastolatka, prawda?!- widziałem, jak zaciska gniewnie pięści. Jego też to dręczyło. To, że go nie uratował. I bardzo dobrze. Zasługiwał na to tak samo jak ja. Wszyscy na to zasługiwaliśmy. Łzy napływały mi do oczu i niekontrolowanie spływały po mojej twarzy.

-To nie jest niczyja wina, Stark!- odparł twardo Kapitan, cedząc słowa przez zęby.

-To jest nasza wina! Nasza, rozumiesz?! I teraz musimy go znaleźć! On nas potrzebuje!- wykrzyczałem.

-On nie żyje! Nie żyje, Tony! Zrozum to w końcu! Petera już nie ma!- w tym momencie po prostu z całej siły uderzyłem Rogersa pięścią w szczękę. Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Po prostu odwrócił się na pięcie i odszedł, a ja upadłem na kolana, chowając twarz w dłoniach i płacząc cicho.

Wyszedłem z windy i wolnym krokiem podszedłem do samochodu. Wsiadłem do niego, po czym ruszyłem, od razu oddając kontrolę sztucznej inteligencji. Kiedyś uwielbiałem prowadzić, a teraz... teraz to po prostu bez sensu. Wszystko było bez sensu. Bez celu. Nic nie sprawiało mi już radości. Każda czynność była wyjątkowo nużąca, męcząca i pochłaniała stanowczo za dużo energii. Obracałem w dłoniach małe pudełko, a na miejscu pasażera spoczywał przygotowany wcześniej bukiet kwiatów. Nie patrzyłem na drogę. Mój wzrok wbiłem w ten mały przedmiot.

W pewnym momencie zorientowałem się, że samochód już dawno się zatrzymał. Rozejrzałem się. Jestem na miejscu. Westchnąłem cicho i wysiadłem z pojazdu, zgarniając pudełko i kwiaty. Doskonale znałem drogę, toteż odnalezienie tego najważniejszego grobu w sieci alejek nie stanowiło wyzwania. Minęło już tyle czasu. Codziennie tu przychodzę, a mimo to, wciąż czuję to małe ukłucie, gdy widzę napis "Peter Parker". To było dziecko. Nie powinien tak skończyć.

W milczeniu wyrzuciłem lekko zeschnięte kwiaty, nalałem świeżej wody do wazonu i wstawiłem nowy bukiet.

-Cześć, Pete- powiedziałem, siadając na ławce- to już rok, a ja... ehh, wiesz, znowu miałem koszmar. Mam wrażenie, że to się nigdy nie skończy. Znowu śnił mi się tamten dzień. Patrzyłeś na mnie. Prosiłeś, żebym cię uratował, a ja... nie potrafiłem. Byłem za słaby. I znowu po prostu patrzyłem, jak ten budynek się wali. A ty tam zostałeś i...- otarłem łzę, ktoś spłynęła po moim policzku- wiesz, mam coś dla ciebie- powiedziałem, podnosząc małe pudełko, jakby miał je zobaczyć- nie wiem, czy ci się spodoba, ale pomyślałem o tobie, jak to zobaczyłem- położyłem przedmiot na grobie, obok kwiatów- wiesz... tak bardzo chciałbym, żebyś był ze mną. Byłeś... jesteś dla mnie najważniejszy. Zawsze będziesz. Nieważne gdzie- moja dolna warga zadrżała, a po policzkach spłynęło kilka łez. Zakryłem usta dłonią, żeby się nie rozpłakać- tak strasznie mi ciebie brakuje, wiesz? Czasem zakładam zbroję i lecę na ten nasz dach. I zawsze... wyobrażam sobie, że siadasz obok mnie. I... może to głupie, ale zawsze mam nadzieję... że cię tam zobaczę. Zawsze... to za każdym razem boli, kiedy ląduję, a... ciebie tam nie ma. I... gdybym tylko dostał drugą szansę, to... nigdy bym nie pozwolił, żeby stała ci się jakaś krzywda. Ja... tak bardzo chciałem cię wtedy uratować. I gdybym... tylko był lepszy... przepraszam cię, Peter. Znowu wszystko spieprzyłem. Miałem cię chronić, a... wyszło jak zawsze- przez chwilę patrzyłem z żalem na jego grób- zadzwoniłem do Jack'a. Wszystko u nich w porządku. Billy pojechał na tą wycieczkę, o której ci mówiłem. Podobno bardzo się nią cieszył. To... dobrze, prawda? Wiem, że nie chciałbyś, żeby zostali sami. Oni... tak bardzo mi ciebie przypominają. Każdy z nich. Zawsze kiedy Max mówi "dzień dobry, panie Stark"... robi to dokładnie tak jak ty kiedyś. Tak wesoło... Zawsze się wtedy uśmiecham, wiesz? I myślę o tobie. Podobno byli tu rano, ale chyba tylko ja jestem na tyle nienormalny, żeby gadać do kamienia, prawda?- zaśmiałem się smutno- wiesz, wczoraj, słyszałem jak ktoś w barze wspomina imię "Spike". I wtedy... poczułem coś takiego... taką nadzieję. I... kiedy się okazało, że po prostu cię wspominali, bo... zastanawiali się, co się z tobą stało... to ja... wiesz, to bolało. Zawsze boli, kiedy okazuje się, że ten ślad, na który trafiłem, to tylko jakaś głupia plotka, albo... ehh, ale znajdę cię. Nie martw się. Znajdę cię, choćby nie wiem co- uśmiechnąłem się lekko- kocham cię, synku. Przyjdę jutro- oznajmiłem, po czym wstałem i powolnie wróciłem do samochodu.

At all costsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz