Rozdział 5

1.3K 97 42
                                        

Pov. Stark

-Mike! To ja! Tony!- wykrzyknałem, wchodząc do kamienicy, a tym samym zapobiegając przy tym ostrzałowi ze strony staruszka, którego już nie raz padłem ofiarą. Ten jedynie wyszedł na korytarz z wielkim grymasem niezadowolenia na twarzy, który towarzyszył mu zawsze, gdy tylko ktoś go odwiedzał. Na początku byłem zbyt załamany, by się tym przejmować, a teraz już się przyzwyczaiłem, więc w zasadzie nigdy mi to nie przeszkadzało.

-Uhh, czego chcesz?!- warknął. Zmarszczyłem brwi i podszedłem do niego.

-Wiedziałeś. Wiedziałeś, prawda?!- syknąłem, jednak starszy nie przejął się tym za bardzo. Odwrócił się i ruszył w głąb mieszkania.

-Musisz być bardziej konkretny, Stark- stwierdził luźno.

-Wiedziałeś, że Peter żyje- powiedziałem, na co starszy zatrzymał się. Był tyłem do mnie, więc nie mogłem dostrzec jego wyrazu twarzy, ale domyślam się, że był co najmniej zaskoczony.

-A skąd niby pewność, że żyje?- spytał podejrzliwie.

-Znalazłem go. Byłem na tym jebanym wysypisku!- byłem coraz bardziej zirytowany jego postawą. W końcu staruszek odwrócił się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

-Ehh, tak. Wiedziałem- stwierdził. Zmarszczyłem brwi.

-Jak mogłeś?! Jak mogłeś mi nie powiedzieć?! Jak mogłeś ukrywać przede mną, że chłopak, którego kocham jak syna żyje?! Przecież... cholera, jak mogłeś udawać, że za nim tęsknisz i... jak mogłeś?!- krzyknąłem, a łzy napłynęły mi do oczu.

-Na życzenie dzieciaka. Nie chciał, żebyś się dowiedział- wyjaśnił krótko, a ja uniosłem brwi.

-Ale... dlaczego? Dlaczego Peter tak bardzo nie chciał, żebym go znalazł?- zapytałem, zmieniając lekko ton głosu.

-Nie mogę ci powiedzieć- wzruszył ramionami.

-Proszę cię, Mike! Ja... cholera, muszę pomóc Peterowi. On się kogoś boi. Ktoś go blokuje, a dzieciak nic mi nie powie- starszy posłał mi smutne, przepraszające spojrzenie.

-Posłuchaj mnie, Stark. Dobrze ci radzę, nie mieszaj się w to. To są zbyt potężni ludzie. Nie pomożesz Peterowi, nie dasz rady. Zabiją go, zanim zdążysz kiwnąć palcem, więc ten jeden raz odpuść. Nie kontaktuj się z nim i nie stwarzaj mu kolejnych kłopotów. Dzieciak i tak ma pod górkę- pokręciłem głową.

-Nie... znajdę sposób. Pomogę mu. Uratuję go. Nie popełnię drugi raz tego samego błędu. Nie mogę go znowu stracić... po prostu nie mogę

Pov. Peter

Było już późno, więc nie zdziwiłem się, gdy dostałem wiadomość z nieznanym mi nazwiskiem i adresem. Westchnąłem ciężko i wyciągnąłem spod materaca małą paczuszkę z tabletkami. Dostałem je od Scarface'a. Po tym co się stało, nie chodzę o kulach, więc teoretycznie jestem bezużyteczny, ale dzięki specjalnym dopalaczom, potrafię przez kilka godzin poruszać się zupełnie normalnie. Chociaż wiąże się to z przykrymi konsekwencjami.

Do ciemnego pokoju wszedł mężczyzna w białym kitlu. Posłałem mu jedynie zmęczone spojrzenie, nie trudząc się jakimkolwiek przywitaniem. Żaden z nas nie chciał tu być, więc nie bawiliśmy się w sztuczne, wymuszone uśmiechy. Zresztą, nie miałem już na to siły.

-Jak się czujesz?- spytał. Przewróciłem oczami i naciągnąłem koc na ramiona, odwracając niechętnie wzrok od brudnego okna.

-Zajebiście- mruknąłem smętnie. Co miałem powiedzieć? Doskonale wiedział, że czuję się źle. Że odkąd się tu pojawiłem, nie było dnia, żebym czuł się lepiej. Wszystko mnie bolało. Żadne leki przeciwbólowe już nie pomagały. Już? One od początku nie pomagały. Czułem się cholernie źle. Ale kogo to obchodziło? Przecież to nie było ważne. Mój ból się nie liczył. Ani fizyczny, ani psychiczny. Ale mężczyzna jedynie pokręcił głową i poprawił okulary.

At all costsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz