Pov. StarkSiedziałem przy stole w jadalni i powoli sączyłem gorącą kawę z mojego ulubionego kubka. Raz po raz przecierałem zaspane jeszcze oczy i odpowiadałem nieokreślonym mruknięciem na pełne energii "dzień dobry" wszystkich członków zespołu. Było rano... dość wcześnie rano, a ja spałem zaledwie dwie godziny, nie chcąc, żeby Peter musiał czekać w pokoju aż się obudzę. Wiedziałem, że co prawda nikt nie kazałby mu tam siedzieć, ale w życiu nie zszedłby tutaj wiedząc, że będzie sam w otoczeniu reszty Avengers. Nie czuł się wśród nich swobodnie. Nikt nie mógł mieć mu tego za złe, szczególnie ze względu na to, jak bohaterzy potraktowali dzieciaka, gdy przyszedł prosić ich o pomoc. Rogers opowiedział mi o tym w jednym z momentów, w których miażdżyło go poczucie winy. Tak więc bohatersko wstałem, gdy tylko Jarvis dał mi znać, że Peter się obudził i nie ukrywałem tego, że byłem z siebie wyjątkowo dumny.
-No no, Stark, co tak wcześnie?- spytała wesoło Natasha, dosiadając się do mnie z własną kawą z mlekiem. Uśmiechnąłem się jedynie. Nie wiem, czy można było powiedzieć, że wstałem wcześnie, czy może po prostu postanowiłem wyrwać się ze snu o nieludzkiej dla mnie porze, żeby mój dzieciak nie czuł się niekomfortowo. Tak, zdecydowanie byłem bohaterem.
-Wiesz, tak w zasadzie to...- zacząłem, chcąc jej wyjaśnić, że gdyby nie Peter, najpewniej za chwilę poszedłbym spać. Spędziłem z nim w warsztacie prawie całą noc i... byłem sobie szczerze wdzięczny, za posprzątanie całego... tego. Tych zdjęć, notatek, zapisków... umarłbym z upokorzenia, gdyby Peter go znalazł. Ale na szczęście, byłem szybszy. A tak swoją drogą, ten dzieciak miał naprawa niesamowite pomysły. Nie miałem pojęcia, że jest aż tak zdolny. Wtedy... jak nigdy wcześniej żałowałem, że nigdy nie zaprosiłem go do warsztatu. On... był taki szczęśliwy. Podekscytowany i... tak się uśmiechał. Chciałbym móc widzieć ten uśmiech codziennie. Ale przecież będę mógł, tak? Bo właśnie teraz dostałem drugą szansę i mogę wszystko naprawić.
-Oo, co tak wcześnie, Tony?- Clint wszedł mi w słowo, a ja jedynie przewróciłem oczami.
-Tak wyszło- mruknąłem, rezygnując z podjęcia ponownej próby tłumaczenia sytuacji, po czym upiłem łyk gorącej kawy. Wciąż myślałem o tej wiadomości. Absolutnie pewne było to, że choćby nie wiem co, nie mogłem pozwolić, żeby Peter to zobaczył. Byłby przerażony, miałby wyrzuty, a przez to, zwiałby przy pierwszej okazji, żeby przebłagać Kingpina, by mnie nie zabijał. Ale przecież nic mi nie grozi. A przynajmniej nie teraz, kiedy jestem w wieży. Oczywiście, wiedziałem, że ani ja, ani Peter nie możemy spędzić tu wieczności, ale... przecież musi być jakiś sposób, prawda? A jeśli tylko jakiś jest, to na niego wpadnę. Prędzej czy później.
-Cześć, Pete!- z zamyślenia wyrwał mnie głos Wdowy. Niemalże natychmiast spojrzałem w stronę chłopca, który niepewnie rozglądał się po pomieszczeniu.
-Dzień dobry- powiedział cicho, po czym jego wzrok padł na mnie. Peter posłał mi niepewny uśmiech, który ciepło odwzajemniłem.
-Wyspałeś się?- spytałem, odsuwając krzesło obok mnie tak, by Peter swobodnie mógł podjechać wózkiem do stołu.
-Jak nigdy- mruknął, na co zmierzwiłem mu włosy.
-Cieszę się- odparłem, po czym upiłem łyk kawy i zamknąłem na chwilę oczy, starając się odegnać męczące myśli o Fisku. Nie mogłem pokazać, że cokolwiek mnie dręczy.
-Zjesz jajecznicę, Pete?- spytała Nat, wstając od stołu. Chłopiec przez chwilę nic nie mówił, a jedynie wpatrywał się w rudowłosą z niedowierzaniem, jakby czekał na szyderczy śmiech. Jednak gdy nic takiego nie nastąpiło, pokiwał lekko głową.
-Mhm, chętnie- powiedział z uśmiechem, po czym położył dłonie na obręczach kół i spojrzał za siebie, by podczas wyjeżdżania w nic nie uderzył.
CZYTASZ
At all costs
FanfictionJest to KONTYNUACJA książki "No weakness" Jeśli nie czytałeś/czytałaś pierwszej części, to zapraszam, bo wydarzenia są ściśle związane! Czy Tony Stark będzie potrafił pogodzić się ze śmiercią chłopaka, którego pokochał jak własnego syna? A co, jeśli...