Rozdział 24

826 80 63
                                        


Pov. Stark

W końcu, po kilkugodzinnej dyskusji, udało mi się namówić dzieciaka na badania. I nie, nie stało się to za pomocą solidnych argumentów, które przekonały go, że potrzebuje pomocy medycznej i powinien dać się zbadać dla własnego dobra. Ostatnio przekonałem się, że jedyną rzeczą, która działa na tego chłopaka, jest twarde oznajmienie, że tak ma być i koniec. Warknąłem więc ciche "idziesz na dół i bez dyskusji!", a chłopiec uniósł brwi w głębokim zdziwieniu. Przez chwilę wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem, ale całym sobą pokazałem mu, że rozmowę uważam za skończoną. Wtedy Peter po prostu posłał mi spojrzenie naburmuszonego pięciolatka, skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, prychnął cicho, po czym obrócił się na pięcie i, ku mojemu zmartwieniu lekko utykając, ruszył w kierunku windy, całym sobą pokazując mi, że pomimo tego, iż zrobi co mu każę, obraża się na mnie i w najbliższym czasie nie zamierza ze mną rozmawiać. Jednym słowem, strzelił focha. Pokręciłem jedynie głową z rozbawieniem i westchnąłem cicho, patrząc na miejsce, w którym przed chwilą był Peter.

-Dzieciak- mruknąłem z uśmiechem, po czym sam skierowałem się do windy, uprzednio upewniając się za pomocą Jarvisa, czy Peter aby na pewno dotarł na badania i czy nie władował się w kłopoty, jadąc windą dwa piętra w dół. W końcu z nim nigdy nic nie wiadomo. Zjechałem prosto do swojego warsztatu i chwyciłem za lutownicę, podchodząc do stolika, na którym leżała niedokończona proteza dla Petera, po czym zabrałem się do pracy. Serce mnie bolało, gdy patrzyłem na grymas bólu malujący się na jego twarzy w czasie poruszania. Albo na te kule, których Peter potrzebował, choć szczerze ich nienawidził. On po prostu na to nie zasługiwał. Ehh, Fiskowi szkoda było kasy na porządną protezę dla dzieciaka i kazał założyć mu coś takiego... skręcało mnie ze złości, gdy o tym myślałem. Wiedział, że chłopak będzie cierpiał. Że będzie go to bolało. Że nie będzie się normalnie poruszał. Że po roku proteza będzie za mała, przez co będzie ranić jego ciało i sprawiać mu silny ból. Ale... on jest bezwzględny. Szczególnie dla tego chłopca. Cóż za ironia. Dla chłopca, który był po prostu dzieciakiem o złotym sercu. Nie znałem nigdy drugiej, tak dobrej osoby. A teraz... on zrobił z niego mordercę. Zrobił z niego człowieka, który odbiera życie innym. Zabrał mu całą tą dziecięcą niewinność i ufność. Odebrał mu to wszystko. Zniszczył go. Zniszczył w tym dzieciaku całą nadzieję na lepsze jutro. Ale ja to naprawię. No bo kto jak nie ja?

Westchnąłem cicho, odkładając gotową protezę na stolik. Przekrzywiłem lekko głowę, przyglądając się krytycznym okiem swojemu dziełu. Może to nie majstersztyk, ale na razie powinno wystarczyć. On nie może się tak męczyć. Ja nie mogę na to pozwolić. I nie zamierzam. Mój dzieciak zasługuje na wszystko, co najlepsze i to właśnie chcę mu zapewnić. A w tym wypadku, wszystko co najlepsze zaczyna się od porządnej protezy, która nie będzie sprawiaja mu bólu, więc ja też od tego zacznę.

-Panie Stark, jest pan proszony do szpitala- oznajmiła beznamiętnie sztuczna inteligencja, a ja zmarszczyłem lekko brwi.

-Jasne- rzuciłem, po czym chwyciłem protezę, niosąc ją wyjątkowo ostrożnie i ruszyłem do windy. Wybrałem odpowiednie piętro, po czym zacząłem nerwowo tupać nogą, zastanawiając się, co takiego może dziać się na dole, że aż wzywają mnie. Chyba... chyba dzieciak nic nie zrobił? Przecież... nie mógłby. On... o nie... nie, na pewno nie. Przecież... on by nie zrobił nikomu krzywdy. Nie mógłby by, tak?

Wybiegłem z windy, delikatnie odkładając przy okazji protezę na mały stolik. Moim oczom niemalże natychmiast ukazał się lekarz, czerwony ze złości, który za wszelką cenę starał się nie wybuchnąć. Trzasnął drzwiami i skierował się w moją stronę, takim krokiem, jakby chciał mnie co najmniej zabić. Zaskoczyłem chęć odskoczenia w tył i posłałem mężczyźnie pytające spojrzenie.

At all costsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz