Pov. Stark
-Peter...?- szepnąłem z niedowierzaniem. Młodszy natychmiast mnie puścił, jednak nie ruszyłem się. Nie potrafiłem. Nie potrafiłem się ruszyć, ani nic powiedzieć. On... żyje. Stoi przede mną. Chłopiec, który zmarł rok temu, stoi przede mną. Jest tu. On... on tu jest. Jest przy mnie. Dosłownie na wyciągnięcie ręki. Mogę go dotknąć. Mogę go pogłaskać po policzku, jeśli tylko wyciągnę dłoń. Mogę usłyszeć jego słodki głosik i dotknąć jego miękkich włosów. Tyle razy marzyłem o tej chwili. Tyle razy wyobrażałem sobie, co mu powiem, a teraz... po prostu nie jestem w stanie nic zrobić. Nic. Miałem rację. Wszyscy inni się mylili, ale ja miałem rację. To nie było tylko głupie przeczucie. Peter żyje i... on wcale nie zginął. Nie zginął. Nie był martwy. On żył. Po prostu żył. Był tutaj. A mimo to... nie potrafiłem go przytulić i powiedzieć tego wszystkiego, co tak bardzo chciałem, żeby usłyszał. Nie potrafiłem zrobić kompletnie nic. Moje oczy wypełniły się łzami, a przez gardło nie chciało przejść nawet krótkie westchnienie. Nie mogłem się ruszyć. Jakby ktoś wbił mnie w ziemię. Patrzyłem na niego pustym wzrokiem, nie będąc w stanie zrobić czegokolwiek z faktem, że mój chłopiec tu jest.
Dzieciak nic nie mówił. Nie mogłem dojrzeć wyrazu jego twarzy, ponieważ spuścił głowę i było ciemno, ale czułem, że wcale się nie uśmiecha. Ja też się nie uśmiechałem. Zobaczyłem jedynie łzę spływającą po jego policzku. Chłopak zadrżał i zaszlochał gorzko, wciąż wbijając wzrok w ziemię, a ja nie potrafiłem się ruszyć. To po prostu... za dużo. Ta chwila absolutnie nie wyglądała tak, jak sobie wyobrażałem. O nie. Nie było czułości, ciepłych słów, uśmiechów i płaczu szczęścia. Staliśmy na przeciwko siebie w milczeniu. Ja nie potrafiłem nic powiedzieć, a on... on po prostu...
Nagle młodszy po prostu wtulił się we mnie, płacząc cicho. Byłem... w szoku. Wczoraj oddałbym wszystko, żeby go przytulić, a teraz... nie potrafiłem nawet oddać uścisku. Nie mogłem. Nie mogłem na niego spojrzeć. Dalej tępo patrzyłem w to samo miejsce. Ja po prostu... poczułem, jak kręci mi się w głowie. Przed oczami zatańczyły mi czarne plamy, a po chwili po prostu upadłem bezwładnie na podłogę. A raczej... upadł bym, gdyby ktoś mnie nie złapał.
***
Obudziłem się, jednak nie otwierałem oczu. Miałem dziwny sen. Inny niż zazwyczaj. To nie był kolejny koszmar, w którym Peter błaga o ratunek, a ja go zostawiam. To był sen, w którym... to wszystko okazało się prawdą. On żył. Znalazłem go. I to...
Podniosłem się do siadu i rozejrzałem. To nie był sen. To się wydarzyło. To... to wszystko się wydarzyło. To naprawdę... to była prawda. On... żyje. Peter... mój dzieciak żyje. On... heh... on żyje. I teraz siedzi na podłodze, naprzeciwko kanapy i przygląda mi się z... takim smutkiem...
Miałem mu tyle do powiedzenia... tyle pytań i tyle... a mimo to... nie wiedziałem nawet od czego zacząć. No bo... był tak blisko. Cały czas był tak blisko i teraz... teraz byliśmy obok siebie. Tak blisko. Tak bardzo, bardzo blisko. Mogłem go przytulić. Mogłem zrobić co tylko zechciałem. Mogłem na niego patrzeć. Ja mogłem na niego patrzeć! Na mojego dzieciaka. On... on był taki śliczny... jak jakiś pieprzony anioł, który nagle po prostu pojawił się na tym wysypisku, żebym nie odszedł od zmysłów. A może to już się stało? Może to jakiś duch? Może to tylko moja wyobraźnia? Mój umysł, który tak rozpaczliwie pragnął zobaczyć tego chłopca? Może go tutaj tak naprawdę nie ma? Może jeśli tylko wyciągnę dłoń i dotknę go, Peter rozpłynie się w powietrzu, a ja obudzę się w swojej sypialni? Ja... chyba nie zniósł bym tego. Jeśli... jeśli teraz się obudzę... to po prostu pojadę na sam dach Wieży i dołączę do niego. Bo nie byłbym w stanie po raz kolejny rozstać się z moim synkiem.
-Chce pan trochę wody?- spytał cicho dzieciak. Pokręciłem głową, wciąż nie mogąc się odezwać.
W pewnym momencie, Peter po prostu wdrapał się na kanapę, usiadł obok mnie i oparł się o moje ramię, przyciągając kolana do klatki piersiowej. Przez chwilę tkwiłem bez ruchu. Wpatrywałem się w niego z uchylonymi ustami, jak w jakiś cud. Jednak gdy zobaczyłem, że kilka łez spłynęło po jego policzkach, poczułem, jakbym zarobił w twarz kubłem zimnej wody. On tu był, a ja jak ostatni idiota tkwiłem bez ruchu, patrząc na niego. I musiałem coś zrobić, bo jeśli to tylko pieprzony sen, to musiałem wykorzystać choć te kilka sztucznych minut, które miałem. Objąłem go czule ramieniem. Chłopiec od razu z dziecięcą ufnością wtulił się w moją klatkę piersiową i rozpłakał, kuląc się jeszcze bardziej- t-tak za p-panem tęskniłem...- wyszeptał. W moich oczach zawirowały łzy. Miałem mu tyle do powiedzenia... chciałem go spytać o tyle rzeczy, opowiedzieć mu o wszystkim i... chciałem, żeby mi to wyjaśnił, ale... powiedziałem tylko to jedno zdanie, które wciąż krążyło mi po głowie.

CZYTASZ
At all costs
FanfictionJest to KONTYNUACJA książki "No weakness" Jeśli nie czytałeś/czytałaś pierwszej części, to zapraszam, bo wydarzenia są ściśle związane! Czy Tony Stark będzie potrafił pogodzić się ze śmiercią chłopaka, którego pokochał jak własnego syna? A co, jeśli...