Pov. Stark
Uchyliłem ciężko powieki. Pierwsze doznanie nie było zbyt przyjemne. Czułem uciążliwy, pulsujący ból głowy. Zmarszczyłem brwi, widząc że znajduję się w sali szpitalnej. Białej, sterylnej sali szpitalnej. Jedyny wyróżniający się element to logo mojej firmy na wszystkich sprzętach. Coś mi przeszkadzało. Coś nad moim okiem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że jest to biały opatrunek, umieszczony na lewej skroni. Poruszyłem się nerwowo na łóżku, starając się wygodniej ułożyć i skrzywiłem się momentalnie, czując przenikliwy ból w klatce piersiowej. Przejechałem po niej dłonią i szczerze zdziwiłem się, czując pod palcami bandaż zamiast skóry. Za żadne skarby nie mogłem sobie przypomnieć, w jaki sposób się tu dostałem. W końcu... byłem u Mike'a. Jeszcze wcześniej, byłem w domu. Pojechałem do staruszka, a potem... potem..
Wydarzenia z wczoraj szybko zaczęły wracać do mnie. Jak przez mgłę pamiętałem ból... palący ból całego ciała i mocne uderzenia, raz po raz wymierzane z użyciem coraz większej siły. I jeszcze krzyki... głośne, błagalne krzyki dziecka. Mojego dziecka. Jego zapłakana twarz, przerażone, rozpaczliwe spojrzenie i rozdzierające, łamiące serce błagania. Pamiętam, że uśmiechnąłem się do niego. Chociaż nie jestem pewien, czy mi się to udało. Chciałem pokazać mu, że wszystko będzie dobrze. Chciałem go uspokoić. Podniosłem się gwałtownie do siadu.
Peter.
Zrobili mu coś? Wszystko z nim w porządku? Cholera, nie miałem pojęcia, w jakim stanie go zabrali. Co jeśli tamci mężczyźni zrobili mu krzywdę? Nie. Musiał być na tyle przytomny, żeby sprowadzić pomoc. W zasadzie, jak to zrobił? Pewnie zadzwonił po Natashę albo Clinta. Wiem, że Steve zawsze go onieśmielał. Tylko że... błagam, niech wszystko będzie z nim w porządku. No bo... co jeśli leży gdzieś w sali obok, nieprzytomny, niezdolny do zrobienia choćby najmniejszego ruchu? Co jeśli zaraz po mnie zabrali się za Petera i skatowali go jeszcze gorzej niż mnie? Mogli go przecież skrzywdzić. Zrobić z nim cokolwiek. Był bezbronny, a pamiętam, że kiedy udało mu się na chwilę wyrwać, uderzyli go. Ja... musiałem go zobaczyć. Musiałem do niego iść. Musiałem... musiałem go...
-Spokojnie, Tony. Leż, zaraz zawołam lekarza- oznajmiła wchodząca do sali Natasha. Kobieta posłała mi ciepłe spojrzenie, po czym stanęła nad moim łóżkiem i oparła się dłonią o ramę.
-Gdzie jest Peter? Wszystko z nim w porządku?- zapytałem od razu. Zaniepokoiłem się lekko, widząc jej spojrzenie, które nie zwiastowało niczego dobrego. Ale chyba... chyba nie jest z nim aż tak źle, prawda? Przecież... nie mogli go aż tak skrzywdzić. On musi być cały. Przecież Kingpin nie pozwoliłby zranić go tak mocno. Potrzebuje go, więc...
-Peter został na wysypisku- odparła smutno. Uchyliłem lekko usta. Nie wiedziałem, co nam powiedzieć. Te słowa dźwięczały mi w głowie przez chwilę. Został na wysypisku. Sam, bezbronny. Uniosłem brwi, po czym mocno je zmarszczyłem.
-Ale... dlaczego?- zdziwiłem się.
-Nie chciał z nami jechać. Powiedział, że musi tam zostać- wciągnąłem głośno powietrze. Zagotowało się we mnie. Przecież... cholera, jak mogła do tego dopuścić?! Jak mogła pozwolić mu tam zostać?! To jest dziecko! Jak mogła go posłuchać?! Przecież dzieci nie zawsze wiedzą, co jest dla nich dobre, więc czemu do cholery posłuchała Petera?!
-I ty mu na to pozwoliłaś?- wycedziłem przez zęby, biorąc głęboki wdech.
-A co miałam twoim zdaniem zrobić? Siłą zaciągnąć go do samochodu? On musi tego chcieć. Nie pomożemy mu, dopóki ma to nie pozwoli- spuściłem wzrok. Wiedziałem, że ma rację. Tylko że... jak niby miałem go tak po prostu zostawić? Jak mogłem pozwolić mu samemu mierzyć się z tym wszystkim? Nie chciałem, żeby się dla mnie poświęcał. Nie chciałem, żeby to wszystko robił. I szczerze mówiąc... wolałbym zginąć, niż żyć się świadomością, że ten chłopak oddaje wszystko co ma, żebym był bezpieczny. Tylko że... gdybym zginął, to... kto by się o niego martwił? Kto czekałby w wieży z otwartymi ramionami na dzień, w którym dzieciak postanowi przyjść tutaj i oznajmić, że pozwoli sobie pomóc? Kto byłby gotowy o każdej porze dnia i nocy wsiąść w samolot i lecieć dla niego na drugi koniec świata? Kto uspokajałby go w razie złego snu i kto codziennie byłby gotowy stworzyć mu ciepły, bezpieczny dom? No właśnie. Nikt. Nikt by się już nim nie przejmował. I chociaż wiem, że może i Natasha nie dałaby mu zginąć, to... ona robiła by to z poczucia obowiązku. A Peter nie chciałby litości. Jest zbyt dumny. Wolałby zginąć w samotności, niż przyjąć taką pomoc.
CZYTASZ
At all costs
Fiksi PenggemarJest to KONTYNUACJA książki "No weakness" Jeśli nie czytałeś/czytałaś pierwszej części, to zapraszam, bo wydarzenia są ściśle związane! Czy Tony Stark będzie potrafił pogodzić się ze śmiercią chłopaka, którego pokochał jak własnego syna? A co, jeśli...