Rozdział 20

769 69 60
                                    


Pov. Peter

Zerwałem się do biegu, by po chwili odbić się zgrabnie od twardego betonu i przeskoczyć nad ulicą, ostatecznie lądując na sąsiednim dachu. Wziąłem głęboki oddech i uśmiechnąłem się, czując jak lodowate nocne powietrze wypełnia w całości moje płuca. Ostatni raz zerknąłem na podany przez Kingpina adres. Już niedaleko. A szkoda, bo całkiem przyjemne było pokonywanie miasta, skacząc ponad ulicami Nowego Jorku. Ci ludzie... nie mieli pojęcia, że właśnie teraz, nad nimi, siedzi sobie morderca i przygląda się im. Ta myśl wprawiała mnie w swego rodzaju dziwne podniecenie. W momencie, w którym wypuściłem z ust odrobinę powietrza, mały obłoczek pary wzniósł się w górę. Obserwowałem to z fascynacją, by po chwili niespodziewanie zerwać się do biegu i ruszyć w ciemną noc, by zakończyć kolejne życie. Na rozkaz. Nie dlatego, że nienawidziłem tego człowieka. Dlatego, że pan Fisk mi kazał. Dlatego, że jestem jak bezwolna marionetka. Jak pies, który spełnia polecenia. Ale... to nie miało teraz znaczenia. Teraz chciałem się wyładować. Chciałem uwolnić tą energię, która tłumiła się we mnie. Która rozsadzała mnie od środka. Która wręcz rozrywała moje wnętrzności i kazała biec przed siebie. Więc biegłem.

Biegłem, aż w końcu znalazłem się nad dachem odpowiedniego budynku. Wylądowałem nisko przy ziemi, podpierając się dłońmi i ciężko oddychając. Odbiłem się nogami od ziemi, a rękami naprowadziłem swoje ciało na ścianę, na której się zaczepiłem. Zmarszczyłem lekko brwi. To był stary budynek z czerwonej cegły. Jednorodzinny, bardzo mały, nie podobny do miejsc zamieszkania ludzi, z którymi normalnie walczę. A raczej, których normalnie zabijam.

Ale to nie miało żadnego znaczenia. Upewniłem się jedynie, sprawdzając adres, a następnie bezceremonialnie podszedłem do okna. Uśmiechnąłem się, widząc, że jest otwarte. Przecież to jak zaproszenie. Zaproszenie dla mordercy. Cmoknąłem z dezaprobatą i pokręciłem lekko głową. Głupota ludzka nie ma granic. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. To wyglądało jak melina. Ktoś tu naprawdę mieszka? Ehh, o czym ja mówię? To mieszkanie jest zdecydowanie lepsze niż moja przyczepa. Postawiłem kilka ostrożnych kroków, rozglądając się dokoła. Ciemne, brudne ściany. Pełno plam po... krwi?

Nagle poczułem, jak po moim karku rozchodzi się znajomy dreszcz. Odskoczyłem w bok, ułamek sekundy przed tym, jak wielki nóż wylądował w ścianie za mną. Usłyszałem kroki i dźwięk przeładowywania pistoletu.

-Czego tu szukasz, chłopczyku?- usłyszałem gruby, zachrypnięty głos ciemnowłosego mężczyzny. Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem kpiąco.

-Tak się składa, że ciebie- mruknąłem, momentalnie wyciągając pistolet i celując prosto w twarz starszego. Ten zaśmiał się cicho.

-A co taki dzieciak może ode mnie chcieć?- spytał pobłażliwie, jakby mówił do pięciolatka.

-Przysyła mnie pan Fisk. Myślę, że dobrze wiesz po co- oświadczyłem. Mężczyzna zmarszczył brwi. Po chwili parsknął cichym śmiechem, opuścił pistolet i pokręcił głową z rozbawieniem.

-Daj spokój, mały- mruknął z uśmiechem. Mocno zmarszczyłem brwi i nie czekając na jego reakcję, wystrzeliłem dwa razy. Starszy zgrabnie uniknął moich pocisków. Przekrzywiłem głowę i w mgnieniu oka zamieniłem pistolet na nóż, po czym bez słowa rzuciłem się na mężczyznę, odbijając się przy tym od ściany- cholera, wiesz w ogóle czemu to robisz?!- warknął, skutecznie blokując moje ciosy. Kopnął mnie w brzuch, przez co wyleciałem na ścianę i sapnąłem z bólu.

-To nie ma znaczenia- rzuciłem, po czym cisnąłem w bruneta nożem, który złapał w locie. Szybko pokonałem dzielącą nas odległość, jednak szybko tego pożałowałem. Poczułem silny cios, wymierzony w moją szczękę, a potem nóż, wbijany prosto w moje udo. Krzyknąłem, zaciskając powieki. Starszy nie czekając na moje dalsze ruchy, chwycił mnie za szyję i przycisnął do ściany.

At all costsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz