-32-

1.2K 60 68
                                    

,,Chyba nas wydałem"

  Rok szkolny minął w zaskakującym tempie. Zanim się obejrzałam były już wakacje. Chociaż to pewnie przez fakt, że w tym roku działo się naprawdę wiele. Najpierw protokół z Sokovii, w trakcie jeszcze ta cała Liz i na końcu jej ojciec. Na pewno nie było nudno. Do tego teraz jestem w związku, który ukrywam przed tatą tylko dlatego, że się wielokrotnie przed nim wzbraniałam. 

  Wakacje w tym roku oznaczają coś więcej niż przerwę w nauce i odpoczynek. Z dniem skończenia semestru, do sanktuarium przeniesiono ostatnie artefakty. Oznacza to jedno. Kolejną próbę znalezienia mojego. Chociaż bardziej dania się znaleźć artefaktowi. 

  Rano ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Na oślep go sięgnęłam i przyłożyłam do ucha. Zapomniałam oczywiście odebrać, więc go odsunęłam i znowu przyłożyłam.

- Kto dzwoni do mnie o tak nie ludzkiej godzinie? - wycharkałam.

- Jest dwunasta - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki, który ledwo co usłyszałam przez szumienie w uszach.

- Z teoretycznego punktu widzenia żadna godzina nie jest ludzka, a nadawanie im ludzkich cech będzie już podchodziło pod personifikacje - odpowiedziałam, ziewając.

- Dopiero wstałaś? - dopytała osoba po drugiej stronie.

- Nie wstałam, zostałam obudzona - stwierdziłam, prostując się do siadu.

- Godzinę temu mieliśmy się spotkać w parku - po tym zdaniu uświadomiłam sobie kto dzwoni.

- Ned, wybacz. Daj mi... eee, wyrobię się może w pół godziny. Kup sobie może coś do picia - plątałam się miedzy słowami, biegając po pokoju.

  Obiecałam Nedowi, że pójdę z nim kupić prezent dla jego ciotki, bo kończyła pięćdziesiątkę. Chłopak się rozłączył, mówiąc ciche tylko szybko, nie mam całego dnia

   Przewróciłam oczami i rzuciłam telefon na łóżko. Podeszłam do szafy, przerzucając połowę ubrań. Sięgnęłam dżinsowe spodenki i czarną bokserkę z białym napisem. Wzięłam w dłonie małą torebkę i wsadziłam do niej telefon, przerzucając ją przez ramię. Wybiegłam z pokoju, lecz szybko się cofnęłam, żeby sięgnąć sygnet. 

  Po dłuższej chwili, która ledwo mieściła się w zapowiadanym pół godziny byłam już w parku. Oczywiście przyjaciel najpierw zjechał mnie od dołu od góry, ale patrzmy na plusy. Wyspałam się. Gdy już skończył swój wywód udaliśmy się do okolicznego centrum handlowego i chodziliśmy od sklepu do sklepu z nadzieją, że znajdziemy coś odpowiedniego. To było naprawdę trudne, żeby wybrać coś dla pięćdziesięciolatki. Gdy byliśmy w już chyba ósmym sklepie mój telefon zadzwonił.

- Hej, co tam? - zapytałam, odbierając połączenie od Petera.

- Musisz przyjechać do siedziby Avengers - odpowiedział, a ja wręcz zobaczyłam stojącego przed nim Starka, każącego mu dzwonić.

- Czego chce Tony? - zapytałam, przewracając oczami i przeglądałam kubki.

- Skąd wiesz, że to pan Stark? - zapytał ze słyszalnym zaskoczeniem w głosie.

- Gdyby nie Tony to byś powiedział to inaczej - zaśmiałam się - dobra, to czego on chce?

- Chyba nas wkopałem - powiedział ledwo słyszalnym szeptem, a spomiędzy moich warg wydobyło się ciche oh.

- Ale... Jestem teraz z Nedem na zakupach, nie mogę go zostawić - powiedziałam, przyglądając się jednemu z kubków.

- Nie możesz mnie zostawić. Ale o co chodzi? - zapytał Ned, podchodząc bliżej mnie.

Czarodziejka | Peter ParkerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz