„Lucy padnij!"

300 15 2
                                    

Lucy stała przed budynkiem i pilnowała zbiegowiska ludzi. Kapitan kazał, ona wykonuje rozkaz. Nagle po kilku minutach podbiegła do strażak kobieta, która bardzo krzyczała i płakała.
-Mój syn tam został! Mieszkamy na pierwszym piętrze, ratujcie go!-płakała.
-Kapitanie, gdzie jesteście?-zapytała Lucy do radia.
-Jesteśmy na drugim piętrze. Co się dzieje?-odpowiedział zdenerwowany.
-Na pierwszym zostało dziecko. Czemu tam nie poszliście?!-Anders również była zdenerwowana.
-Za duży ogień. Nikt tam już nie ma szans. I nawet nie myśl, żeby tam iść! Jeśli wejdziesz, już nie wyjdziesz!-zakończył.
-Co?! Mój syn, ratujcie go!-matka krzyczała coraz bardziej.
-Jak syn ma na imię i ile ma lat?-strażak zwróciła się do kobiety spokojnie.
-Andy, ma 6 lat. Proszę, uratuj go.-lekko się uspokoiła kobieta.-Mieszkamy pod ósemką.
-Proszę iść do karetki, tam dadzą pani coś na uspokojenie. Spróbuję go uratować, zrobię wszystko co w mojej mocy.-odpowiedziała, a kobieta odeszła.-Otis, wchodzę do środka. Tam może być dziecko, muszę je uratować.
-Ale nie możesz. Kapitan mówił...-strażak próbował przemówić dziewczynie do rozumu.
-Nie obchodzi mnie co mówił. Muszę tam iść i koniec. Biorę to na siebie.-przerwała mu.-Jeśli ktoś będzie pytał, jestem w środku. Dzięki Otis.-uśmiechnęła się i weszła do budynku.

W środku było gorąco jak w piekle. Lucy miała na sobie maskę, przez którą była mała widoczność, a do tego cały strój strażaka, który ważył kilka kilo. Chodziła i szukała drzwi z numerkiem ósmym. Dym był bardzo ciemny, więc mało było przez niego widać. Gdy strażak wreszcie znalazła odpowiednie drzwi, wywarzyła je i weszła do środka. W mieszkaniu wszystko płonęło: kanapa, stolik, dywan i reszta rzeczy. Dziewczyna odrazu weszła do sypialni dziecka i zaczęła wołać:
-Andy! Andy, gdzie jesteś?! Jestem strażakiem, chcę pomóc! Musimy stąd uciekać, mama cię szuka!-chodziła po wszystkich pokojach.
Skwar był coraz większy. Już nawet z butlą było ciężko oddychać. Lucy powoli traciła nadzieję na odnalezienie tego chłopca. Nie chciała się poddać, ale też nie mogła tam zginąć. Gdy już wychodziła, podeszła jeszcze do szafy, a tam zobaczyła chłopca. Siedział pod stertą ubrań i ciężko oddychał.
-Hej Andy. Mam na imię Lucy i jestem strażakiem. Musimy stąd jak najszybciej wyjść, bo budynek zaraz może się zawalić. Pójdziesz ze mną? Twoja mama bardzo się martwi.-dziewczyna mówiła spokojnie do chłopca.

W tym samym momencie z budynku wyszedł kapitan Casey. Odrazu zauważył, że nie ma Lucy. Podszedł do Otisa i zaczął krzyczeć. Był bardzo wściekły.
-Gdzie jest Lucy?! Miała tu być!-spojrzał na ludzi, a potem przeniósł wzrok na Otisa.
-Weszła do środka. Poszła po tego chłopca. Ona musiała...-strażak próbował wszystko wytłumaczyć.
-Nie chcę wiedzieć.-przerwał mu kapitan.-Kiedy tam poszła?
-Jakieś 10 minut temu i nie wychodzi.-odezwał się ciszej Brian, a potem odszedł.
-Anders, gdzie ty jesteś do jasnej cholery?! Co ci mówiłem?!-zaczął krzyczeć Casey.
-Kapitanie, wychodzę z chłopakiem. On wszystko słyszy, porozmawiamy później.-powiedziała spokojnie i zakończyła.

Gdy zdobyła już zaufanie chłopaka, wzięła go na ręce i próbowała się przedostać przez płomienie. Było to ciężkie zadanie, a Andy tego nie ułatwiał. Lucy niosła na rękach dodatkowy ciężar. Już prawie byli przy wyjściu, gdy nagle coś spadło. Sufit spadł tuż za nimi. Lucy przez chwilę się nie ruszała, ale gdy opanowała już strach, poszła dalej. Musieli jak najszybciej opuścić budynek.
Gdy byli już na zewnątrz, Lucy stanęła przed wejściem i postawiła chłopca na ziemi. Wtedy przybiegła jego mama i zabrała go do karetki, a Lucy nadal stała przed samym wejściem do wieżowca. Spoglądała na kapitana i widziała, że jest bardzo źle. Nagle poczuła za sobą niesamowity skwar.
-Lucy padnij!-krzyknął Kelly i rzucił ją na ziemię.
Dziewczyna spadła jak kamień na ramię, a płomień wyleciał przez otwarte drzwi. Gdyby się nie schyliła, mogłaby już nie żyć. Po chwili podniosła głowę i zobaczyła Severida, który leży na niej.
-Nic wam nie jest?-podbiegł Matt i pomógł Lucy wstać.
-Aaa...-dziewczyna syknęła z bólu.-Mam tylko zwichnięty bark. Kelly, wszystko okej?
-Tak. Ważne, że tobie nic nie jest.-przytulił ją, a ona znowu skręciła się z bólu.-Przepraszam. Boli bardzo?
-Dam radę.-uśmiechnęła się.
-Jedź z dziewczynami do szpitala. Trzeba zrobić prześwietlenie.-wtrącił się Casey.
-Nigdzie nie jadę. Tutaj mi nastawią i wracam do remizy.-postawiła się strażak.
-Lucy...
-Nie chcę żadnego szpitala. Jest dobrze, poradzę sobie.-przerwała mu i poszła w stronę karetki.

***
Gdy byli w remizie Lucy wiedziała, że to co zrobiła nie będzie dobrze odebrane. Tylko tak naprawdę dobrze postąpiła. Casey uziemił ją dlatego, że ze sobą zerwali. Nie powinien przekładać na pracę spraw osobistych. Nikt tak nie powinien robić, a w szczególności kapitan.
-Anders, możemy porozmawiać?-Casey podszedł do dziewczyny.
-Jasne kapitanie. Stało się coś?-wstała ze swojego łóżka.
-Nie tutaj. Na zewnątrz.-odpowiedział i Lucy poszła za nim.
Wyszli przed remizę. To nie wróżyło nic dobrego. Wyszli, bo pewnie Matt będzie bardzo krzyczał i nie chce, żeby szef to usłyszał.
-To co zrobiłaś było wyjątkowo głupie. Co chciałaś osiągnąć?!-Matt uniósł się.
-Nic. Ratowałam dziecko. Nie zostawiłabym go tam na pewną śmierć.-Lucy mówiła spokojnie, ale również poważnie.
-Nic?! Może chciałaś mi dowalić?!-kapitan zaczął już krzyczeć.
-O czym ty mówisz?! Gdybym chciała już dawno dostałbyś w policzek. A poza tym, to ty się odgrywasz, bo zerwaliśmy! Chciałeś się zemścić, że cię zostawiłam. Gdybyśmy byli razem to ja poszłabym z tobą, a nie musiała pilnować ludzi!-dziewczyna również zaczęła krzyczeć.
-Nie przekładam życia osobistego...-zaczął, ale Lucy natychmiast mu przerwała.
-Takie pieprzenie. Wiem, że cię uraziłam, za co przepraszam, ale to nie powód, żebyś mnie traktował inaczej! Nie jestem od pilnowania ludzi, tylko od ratowania ich życia! Przestań mi dogryzać! Jesteśmy w pracy, tutaj życie prywatnie nie obowiązuje.-wygadała mu.-Nie chcę się kłócić, do tego z tobą. Więc proszę cię, zostaw mnie w spokoju.-mówiła łagodniej i spojrzała mu prosto w oczy.
-Lucy ja nie potrafię. Kocham cię. Nie mogę żyć bez ciebie, zrozum to wreszcie.-przysunął się do niej i wbił swoje usta.
-Matt...-odsunęła się od niego.-Ja też cię kocham i nawet nie wiesz jak bardzo, ale tak będzie lepiej. Nie możemy być razem ze względu na pracę. Jeśli nie umiesz ze mną pracować... Mogę odejść z remizy.-szepnęła i weszła do środka.
Matt stał przez dłuższą chwilę i analizował to co właśnie usłyszał. Chciał z nią być, ale ona nie chciała. Casey bił się z myślami co powinien zrobić.

Świeży start || One ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz