Epilog

309 9 5
                                    

Jechał najszybciej jak tylko się dało. W między czasie był na linii ze swoim bratem. Ten opowiedział mu wszystko, chociaż i tak dużo się nie dowiedział. Ze względu na to, że Will po pierwsze nie był w czasie gdy Lucy przyjechała do szpitala, a po drugie nie mógł wejść na salę porodową. Ale i tak lekarz robił wszystko co mógł, żeby Jay dowiedział się na czym stoi.
Był wtedy na akcji gdy rozdzwonił się jego telefon. Nie mógł odebrać, więc wyciszył smartfona i schował go do samochodu, a potem udał się w spokoju na miejsce zbrodni. Lucy nie mogąc dłużej czekać, poprosiła o wezwanie karetki przez sierżanta. Ten wykonał zadanie w stu procentach jak najlepiej mógł. Jej ostatnim życzeniem było zawiadomić Jaya, że to już ten moment, a potem dziewczyna zniknęła razem z ratownikami w karetce. Hank sięgnął po radio i skontaktował się z podwładnym. Gdy Jay usłyszał nowiny, wsiadł do GMC i do teraz pędzi jak na zabicie, żeby tylko już być przy ukochanej i swoim synku.

Wreszcie wpadł na izbę przyjęć. Chociaż niewiele mu to dało, gdyż Lucy była na kolejnym piętrze na położnictwie. Zapytał tylko pielęgniarkę jak dostać się na tamten oddział, a gdy dostał odpowiedź nie było po nim śladu. Biegł po schodach, potem przez korytarze, co jakiś czas trącając kogoś ramieniem lub wytrącając wszystko co mieli w rękach. Ale on nawet nie zwracał na to uwagi. Ale on nawet nie obracał się za siebie. On po prostu biegł w jednym, określonym kierunku. Do swojej narzeczonej i swojego synka. Chciał już po prostu przy nich być. Na oddziale było dużo sal. Chodził od jednej do drugiej i szukał tylko jej. Szukał tej jedynej. Obok sali numer sześć zobaczył swojego brata. Podbiegł do niego i odrazu się zaniepokoił.
-Will, co jest?-spojrzał na lekarza, a potem w głąb sali.
-Idź do niej. Ona cię teraz potrzebuje.-odpowiedział brat jakoś smutno.
-Ale co się stało? Możesz mi powiedzieć, do cholery?!-Jay się uniósł.
-Po prostu tam idź.-popchnął go brat, a detektyw wszedł do sali.
-Lucy?-zapytał, gdy był już przy niej.
Dziewczyna wyglądała na wykończoną. Włosy miała polepione na policzkach, a krople potu jeszcze gdzieniegdzie były widoczne na czole.
-Jay.-uśmiechnęła się na jego widok, a on podszedł i przytulił ją mocno.
-Wszystko w porządku? Co się stało?-dał jej buziaka w czoło, a potem zerknął na nią.
W tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka. Na rękach miała dziecko. Ich dziecko. Podeszła do szczęśliwych rodziców i oddała małego człowieczka w ręce mamy.
-Zdrowy, silny chłopak. Dziesięć na dziesięć punktów. Gratulacje.-przekazała i wyszła z sali, zostawiając ukochanych w szoku i szczęściu.
-To nasz synek. Popatrz jaki piękny.-po policzku Lucy spłynęła pojedyncza łza.-Chcesz go potrzymać?
-Oczywiście...-wzruszył się Jay i zabrał małego od narzeczonej.-Jestem z ciebie dumny. Spisałaś się.-pocałował ją prosto w usta, na co ona się zaśmiała.-Jak go nazwiemy?-uniósł wzrok znad synka.
-Nicholas Halstead...-zapropnowała cicho, a Jay się tylko uśmiechnął.
-Nicholas Matthew Halstead, tak lepiej. Pasuje.-poprawił ją, na co ona jeszcze bardziej się wzruszyła.
W tym samym czasie odezwał się ich syn. Ziewnął i wtulił się jeszcze bardziej w swojego tatę. Po poliku Jaya spłynęła kolejna łza szczęścia.
-Nick, hej...-Lucy dała mu swój palec.-Cześć skarbie.-zaśmiała się, a do sali po cichu wszedł Will.
W końcu musiał zobaczyć swojego bratanka.

***
Po dwóch tygodniach spędzonych w szpitalu, Lucy i Nick mogli wreszcie wyjść ze szpitala do domu. Pod szpitalem czekał na nich transport z fotelikiem w środku. Jay wszystko sam wybierał. W końcu to Halstead, musi mieć wszystko co najlepsze.
Podeszła do pokoju ich syna. Oparła się o framugę i lekko uchyliła drzwi. Widok jaki zastała do końca ją rozczulił. Jay siedział na fotelu z Nickiem na rękach i nucił mu kołysankę ze swojego dzieciństwa. Ich synek z ciekawością patrzył na detektywa swoimi pięknymi, dużymi, zielonymi oczami. Za nic nie chciał iść spać, co jego tatę bardzo denerwowało. W końcu nie po to strzępił głos, żeby teraz Nick śmiał się z każdej wysokiej lub niskiej nuty. Po kilku minutach zaciętej walki, Jay poddał się. Spojrzał na drzwi i roześmianą Lucy. Dziewczyna nie mogła powstrzymać śmiechu, a detektyw patrzył na nią z politowaniem.
-Ktoś tu nie chce spać?-zapytała podchodząc do swoich mężczyzn i wzięła syna na ręce.
-Już dziesięć minut mu nucę, a on nadal nic. Masz jakiś magiczny sposób aby poszedł wreszcie spać?-Jay już był u kresu sił.
-No popatrz...-pokazała na swoje ramiona, gdzie słodko spał maluch.-Twoje gadanie jest bardzo usypiające...-zachichotała, co jeszcze bardziej zirytowało jej narzeczonego.
-Jak to...-zaczął.
-Jay, cicho.-przerwała mu Lucy.-Nick śpi, nie budź go.-położyła synka do łóżka, a potem obydwoje wyszli z jego pokoju.-I tak to się robi.-uśmiechnęła się triumfalnie do ukochanego.
-Jak ty to robisz?-dał jej buziaka w usta.
-Wprawa kochanie, wprawa. Też się kiedyś nauczysz, a teraz siadaj, bo kolację zrobiłam.-pocałowała go w czoło i razem usiedli do stołu.

Byli w połowie posiłku, gdy nagle zza drzwi pokoiku usłyszeli płacz ich synka. Popatrzeli po sobie i żadne nie chciało opuścić stołu. Siedzieli tak chwilę, ale Lucy odpuściła pierwsza. Nie mogła już słuchać jak jej dziecko płacze. Wstała od stołu i ruszyła do pokoju Nicka. Wzięła go na ręce. Zaczęła nucić mu melodyjkę, którą usłyszała od Jaya, ale nie za dobrze jej to szło, gdyż nie zapamiętała jej dokładnie. Wróciła do salonu z synem na rękach. Jay siedział triumfalnie przy stole patrząc jak Lucy męczy się z małym. Ona posłała mu zabójcze spojrzenie, przekazała Nicka w jego ręce, a sama zaczęła sprzątać po kolacji. Później mały uśpił się na rękach Jaya, więc Lucy włączyła film i we trójkę oglądali komedię. Ostatnio cały czas ich wieczory tak właśnie wyglądały. W dzień małym zajmowała się Lucy. Cały dzień była z synkiem. Gdy po pracy przychodził Jay, ona miała chwilę na relaks, a to jej narzeczony zajmował się małym. Ale wieczory były takie same. Nick usypiał się na rękach jednego z rodziców i we trójkę siedzieli w ciszy, oglądali filmy lub rozmawiali. Takie życie było idealne. I dla Lucy, i dla Jaya. Lepszego życia nie mogli sobie wyobrazić. Ona miała idealnego mężczyznę i syna, a on idealną narzeczoną i synka. Nic więcej nie było im potrzebne do szczęścia. Ich życie w końcu jest poukładane...


_________________________
The End Kochani! To już koniec tej, moim zdaniem, cudownej historii. Jestem przygotowana, że za kilka rozdziałów tej książko możecie mnie zabić, ale jakoś to przyjmę. Naprawdę super mi się ją pisało, ale teraz przyszedł czas na koniec. Wszystko co dobre, szybko się kończy, racja? Dziękuję Wam bardzo, że czytaliście i głosowaliście na właśnie tą książkę. Nie wiem co więcej napisać, więc jeszcze raz dziękuję i, może kiedyś, do następnego! Buzii.

Świeży start || One ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz