„Zamieszkasz u mnie."

305 14 3
                                    

Chodziła po wszystkich pokojach jak we mgle. Dźwięk dochodził z ostatniego pokoju w całym domu. Nie zważając na nic, wywarzyła drzwi i weszła do środka. W pokoju, salonie, były tylko ofiary. Żadnego strzelca nie było. Lucy podbiegła szybko do kapitana i uklękła przy nim. Zaczęła go oglądać. Został ranny w brzuch i jest nieprzytomny. Później poszła do innych, ale oni niestety już nie żyli.
-Szefie, kapitan ma dużą ranę na brzuchu. Bardzo krwawi, tamuje ręką, ale cały czas się wykrwawia. Niestety dwie pozostałe już nie żyją. Potrzebuję...-przekazywała informacje przez radio i nagle przerwała.
Poczuła jak ktoś przykłada jej broń z tyłu głowy. Odwróciła się łagodnie i spojrzała strzelcowi prosto w oczy. Nie przestawała uciskać rany na brzuchu Caseya.
-Anders? Anders, zgłoś się do cholery!-krzyczał szef przez radio.
-Oni za chwilę tu przyjdą. Poddaj się, nie masz już wyjścia. Chcesz wszystkich zabić?-Lucy mówiła łagodnie.
-Zamknij się!-warknął strzelec.
-Nie musisz tego robić. Słuchaj, mój przyjaciel jest ciężko ranny, pozwól go wynieść chociaż. Jak chcesz zostanę z tobą, ale pozwól mi go uratować.-Lucy była nieugięta.
-Idź. Idź już!-ponaglał ją.-Możesz wziąć go ze sobą, tylko idź już.
-Możemy wyjść razem. Gdy pójdziesz ze mną, nic ci nie zrobią. Chodź.-strażak próbowała coś wymyślić.-On jest zbyt ciężki, musisz mi pomóc.
-Ja... Nie umiem.-chłopak był u kresu sił.
-Weź go od strony głowy i ciągnij aż do wyjścia. Ja nie mogę. Muszę uciskać ranę, inaczej się wykrwawi.
-O-okej.-strzelec uległ i zaczął działać.
W tym samym momencie strażacy czekali na zewnątrz w niepewności. Ich dwóch najlepszych przyjaciół walczyło o życie. Lucy znali od niedawna, ale już się polubili i złapali niezły kontakt. Nagle z drzwi wyłoniły się trzy osoby. Strażacy natychmiast podbiegli do nich i zanieśli kapitana na nosze. Policja aresztowała strzelca, a do Lucy potem wszyscy się przytulali. Jeszcze przed aresztowaniem dziewczyna podziękowała chłopakowi za pomoc i oczywiście powiedziała o wszystkim policji.
-Anders, ty pojedziesz z kapitanem do szpitala. My odstawimy wozy i dołączymy potem.-szef podszedł do strażak.
-Tak jest, szefie.-odpowiedziała, wsiadła do karetki i odjechali do szpitala.

***
Cała poczekalnia była zapełniona strażakami. Od godziny czekali na wynik operacji kapitana Caseya. Nikt nie chciał im nic powiedzieć. Lekarze i pielęgniarki biegali tylko od sali do sali i unikali wszystkich. Lucy siedziała jak na szpilkach. Myślała, czy mogła zrobić by coś więcej? Pójść razem z nim albo pobiec szybciej i go uratować. Nie mogła tego przewidzieć, ale coś napewno dało się zrobić! Obok niej na krześle siedziała Stella z ratowniczkami. Lucy słuchała raz po raz, ale po jej głowie krążyło zbyt wiele myśli naraz.
-Straszne to co Matt przeżył ostatnio. Najpierw Hallie zginęła w pożarze, Gabby odeszła, a teraz jeszcze to.-skomentowała Foster.
-To życie go nie oszczędza.-dopowiedziała Brett.
-Co się stało? Hallie, Gabby?-wtrąciła się Lucy.
-Hallie była jego narzeczoną. Zginęła w pożarze kliniki kilka lat temu. A Gabby była jego żoną. Odeszła od niego, bo wyjechała pomagać innym.-wytłumaczyła Kidd.
-Straszne. Nie wiedziałam.-zasmuciła się dziewczyna.
-Nadal Casey do siebie nie doszedł.-powiedziała Sylvie.
Właśnie w tym samym momencie do poczekalni wszedł dr. Connor Rhodes. Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. Strażacy wstali, okrążyli go, a on zaczął mówić.
-Kapitan Casey ma się już dobrze. Operacja się udała. Niestety nie obyło się bez komplikacji, ale to nie ma większego znaczenia na jego zdrowie. Matt właśnie się obudził.-uśmiechnął się lekarz.-Aha, jeszcze przed operacją wybudził się na chwilę i powiedział, że chce się zobaczyć z Lucy. To któraś z was?-spojrzał na grupę dziewczyn.
-To ja.-Lucy zrobiła krok w przód.
-Zaprowadzę cię do niego.-odpowiedział i poszedł pierwszy.
Lucy zerknęła na Stellę, a ta posłała jej spojrzenie, które miało ją zachęcić do pójścia do sali. Dziewczyna długo się nie zastanawiała i ruszyła za lekarzem wprost do sali Matta.
Gdy była już przed salą zestresowała się. Jak Matt na nią zareaguje? Chciał jej coś powiedzieć? A może znowu na nią nakrzyczy za zignorowanie rozkazu? Tysiąc myśli krążyło jej w głowie. W końcu odważyła się wejść do sali. Zobaczyła Matta, który leży podłączony do tych wszystkich maszyn. Taki bezbronny.
-Hej.-powiedziała cicho i usiadła na krześle obok jego łóżka.-Jak się czujesz?-złapała go za rękę.
-Już lepiej. Dzięki.-uśmiechnął się lekko.-Dobrze, że jesteś.
-Chciałeś mnie widzieć. Słucham rozkazów kapitana.-zaśmiała się dziewczyna.-Stało się coś?
-Po co tam wchodziłaś? Znowu mogłaś zginąć.-Matt nie rozumiał zachowania dziewczyny.-Już ci mówiłem...
-Jestem od tego, by ratować ludzkie życie. A jeszcze to byłeś ty. Nie mogłam stać bezczynnie na zewnątrz, gdzie ty się prawie wykrwawiłeś.-przerwała mu.
-Dziękuję, uratowałaś mi życie. I słyszałem, że chciałaś pomóc przyjacielowi. Czuję się zaszczycony.-zaśmiał się.
-Zaraz zmienię zdanie.-pogroziła mu.-Jesteś dla mnie naprawdę ważny, jesteś moim przyjacielem.-uśmiechnęła się strażak.
-Przepraszam, że przeszkadzam. Możemy porozmawiać?-dr. Rhodes zwrócił się do Matta.
-Przyjdę później.-Lucy już wstała.
-Zostań.-pociągnął ją lekko, a ona usiadła.-Mów. Co się dzieje?-tym razem zwrócił się do lekarza.
-Matt, będziesz potrzebował opieki po wyjściu ze szpitala. Po dwóch tygodniach w domu, będziesz mógł wrócić do pracy. Ma się kto tobą zająć?-wytłumaczył lekarz.
-Mieszkam sam. Poradzę sobie.-postawił się kapitan.
-Będziesz musiał leżeć cały czas. Nie zajmiesz się sobą sam.-lekarz nie dawał za wygraną.
-Zajmę się nim. Nie musi się pan martwić, będzie miał najlepszą opiekę.-wtrąciła się Lucy i posłała Mattowi uciszające spojrzenie.
-W takim razie za trzy dni dostaniesz wypis do domu. Masz cały czas leżeć.-spojrzał na niego.-Dopilnujesz tego?-zwrócił się do Lucy.
-Jasne. Będzie chodził jak w zegarku.-uśmiechnęła się dziewczyna, a lekarz wyszedł.
-Lucy! Dałbym sobie radę sam.-Matt zaczął się awanturować.
-Hej! W pracy możesz być kapitanem i wydawać rozkazy, ale w życiu prywatnym jesteś Matt. Sam to powiedziałeś. Teraz mnie się słuchasz.-postawiła się dziewczyna.
-Jak chcesz to zrobić?
-Na te dwa tygodnie zamieszkasz u mnie. Będę cię miała na oku 24 godziny. I bez dyskusji.-uprzedziła go karcącym spojrzeniem.
-Dzięki. Jak ja ci się odwdzięczę?-Matt się rozkleił.
-Gdy wyzdrowiejesz postawisz mi drinka. A teraz odpoczywaj, bo inni chcą się z tobą zobaczyć. Wrócę za niedługo.-odpowiedziała i wyszła z sali.
Przed salą Matta zrobiło się duże zamieszanie. Nie tylko z powodu biegających lekarzy i pielęgniarek, ale też dlatego, że wszyscy strażacy chcieli go odwiedzić.
-Można do niego wejść. Humor mu powrócił.-zaśmiała się Lucy przed salą.


_____________________
Okej, kolejny rozdział gotowy? Podoba się? Dalej będę żebrać o gwiazdki i komentarze. Uwielbiam jak komentujcie, więc zapraszam bardzo serdecznie. To mnie wtedy tak motywuje. Bardzo lubię dużo komentarzy! I mam do Was jeszcze jedno pytanie. Jak wiecie piszę kolejną książkę i teraz musicie mi doradzić. Ma mieć ona szczęśliwie zakończenie czy jednak wymyślić jakieś smutne? Koniecznie dajcie mi znać, bo nie mam pojęcia co robić!

Świeży start || One ChicagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz